Umiał słuchać


Tak, umiał słuchać. To może najsilniej utrwalone wrażenie z moich rozmów z Karolem Wojtyłą. Zwłaszcza, gdy pamięta się je na tle rozmów, w których jeden z rozmówców skutecznie ogranicza aktywność partnera. Wojtyłę interesowało to, co ważne dla drugiego, wsłuchiwał się w to, co ten drugi mówił. Może nawet więcej – wsłuchiwał się w tego, kto mówił. Ważna była dla niego treść wypowiedzi jako rzeczywistość mówiącego czy mówiących. To stwarzało wspólną płaszczyznę rozmowy, a nawet pewną wspólnotę rozmawiających.


Tak było zwłaszcza w czasie spotkań z ludźmi młodymi, którzy na postawę słuchania odpowiadali otwarciem i szczerością. Tak w dydaktyce uniwersyteckiej, gdzie wykład przekształcał się nieraz w odpowiedzi na usłyszane pytania. Podobnie w pracy naukowej: autor prac z zakresu etyki starał się być blisko środowisk naukowych o innych zainteresowaniach i innym sposobie myślenia; autor Osoby i czynu sam stwarzał okazje, aby dowiedzieć się o wątpliwościach i zarzutach czytelników. Jako biskup Karol Wojtyła czekał na głosy i opinie swych księży i diecezjan. Jako papież wsłuchiwał się w to, co nurtuje, niepokoi i boli współczesnych, aby sprostać swej misji wspomagania ludzi przez obejmujący wszystkich Kościół.


Najbardziej, myślę, postawa słuchania towarzyszyła Karolowi Wojtyle, gdy spowiadał i modlił się. W czasie spowiedzi, słuchając ludzkich sumień, musiał się modlić, aby to jego słuchanie było pokorne, aby mogło ułatwić drugiemu zbliżenie do przebaczającego Ojca. Modląc się, spowiadał się Bogu, prosząc o łaskę usłyszenia tego, co sprawi, że słowa Modlitwy Pańskiej „Bądź wola Twoja” wyznaczą jego osobistą drogę.

 

Szczypta ironii

 

Nie napotkałem we wspomnieniach o Ojcu Świętym słowa „ironia”. Tymczasem odrobina ironii często towarzyszyła wypowiedziom Karola Wojtyły, i to we wszystkich jego życiowych wcieleniach. Najczęściej zresztą w kameralnych rozmowach i półprywatnych spotkaniach. Ironia była czymś charakterystycznym dla konwersacji inteligencji XX wieku: dowcipne demaskowanie sytuacji, subtelne podważanie własnych sądów. Taką ironię do wyrafinowania doprowadziła literatura. W wypowiedziach Karola Wojtyły: księdza, biskupa, papieża – ironia miała zwykle łagodną, a nawet pogodną tonację.


W lutym 1979 roku przyjechaliśmy z o. rektorem Mieczysławem Krąpcem do Rzymu, aby złożyć Ojcu Świętemu pierwszą oficjalną wizytę w imieniu Senatu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Spotkanie było nietypowe. Ojciec Święty był profesorem naszego Uniwersytetu, przez siedem lat byliśmy formalnie (jako rektor i prorektor) jego zwierzchnikami. Tymczasem od października 1978 sytuacja diametralnie się zmieniła – dotychczasowa relacja stała się nie tylko nieaktualna, ale dla nas trochę żenująca. Byliśmy niepewni, jak się odbędzie to spotkanie, jak się zachowa Papież, jak się my zachowamy. Tymczasem Ojciec Święty umiejętnie rozładował naturalne napięcie, i to właśnie dzięki ironii. Spotkał nas przed drzwiami swej biblioteki, wyciągając ręce i mówiąc pozornie uroczyście: „Witam, witam moich szefów!”. Mówił prawdę, bo jeszcze przed miesiącem (!) byliśmy, paradoksalnie, jego uniwersyteckimi szefami. Ale równocześnie za pomocą ironii prawdę tę (w imię prawdy) przekreślał. Intonacja wskazywała przy tym na nieaktualność tytułu, ale przecież nie zmieniała do końca znaczenia słów i funkcji formuły. Wyciągnięte na powitanie ręce były gestem ojcowskim, ale równocześnie znakiem trwającej nadal, przyjacielskiej serdeczności. Całe zachowanie Ojca Świętego, nacechowane pogodną ironią, ujawniało równocześnie ironię samej rzeczywistości. Oswajało przy tym z nową, trudną jeszcze niedawno do przewidzenia sytuacją, która nas trzech w tym spotkaniu objęła. Ironia przyczyniła się do naturalnej i wręcz wesołej afirmacji tej sytuacji. Ukazała swe ludzkie oblicze.

 

* Prof. dr hab. Stefan Sawicki, teoretyk i historyk literatury, emerytowany profesor KUL; w latach 1971-1983 prorektor KUL.

Strona 1 z 3 :: Idź do strony: [1] 2 3