dr Maciej Stanisław Zięba

Deklaracja apolityczności i badawczej niestronniczości w sytuacji dialogu religijnego

 

 

Jako urzędnik Służby Cywilnej jestem ustawowo zobowiązany do zachowywania neutralności politycznej (zakaz publicznego głoszenia poglądów politycznych). Jako pracownik naukowy i człowiek aktywny nie jestem w stanie pewnych swoich poglądów nie zdradzać. Deklaruję zatem niniejszym, że moje poglądy na sprawy społeczne i polityczne oraz religijne, choć dla przejawiających złą wolę mogą być pozornie polityczne, de facto są apolityczne, a nawet antypolityczne. Jestem wrogiem polityczności w takiej formie, w jakiej ja nam wciskają dzisiejsi zawodowi "politycy" i media - uważam, że jest to pewien "Matrix", który usiłuje nam się wciskać jako rzeczywistość. Od takiej polityczności, jaką słyszymy z ust "polityków", ustrzeż Panie Boże! Toż to w najwyższym stopniu przejaw frakcyjności, stronniczości, walki o władzę (o "stołki"), interesu własnego, wybujałego ego, przekonania, że jest się pępkiem świata, zbawicielem ludzkości i zjadło wszelkie rozumy - a przeciwnik polityczny przejawia tylko złą wolę i nie ma nawet na tyle inteligencji, by to zrozumieć i się do tego przyznać. To nie nic wspólnego z dbałością o dobro wspólne, jak politykę rozumiał Arystoteles czy Konfucjusz.
Osobiście w tzw. "wysoką politykę" się nie mieszam. Jestem apolitycznym, profesjonalnym, etycznym urzędnikiem Służby Cywilnej, co oznacza m.in., że od czasu do czasu muszę konsultować projekty aktów prawnych, prowadzić szkolenia na tematy zawodowe, uczestniczyć w naradach itp., kiedy to moje poglądy się ujawniają - nawet jeśli nie wprost, to dla inteligentnego człowieka muszą być one widoczne. Wydaje mi się jednak, że gdybym tak nie czynił, gdybym zawsze chował swe poglądy, to jako hipokryta nie miałbym prawa zabierania głosu w sprawach publicznych, które są mymi sprawami zawodowymi.
Jako świadomy obywatel, nie mogę pozostawać obojętny wobec ważnych problemów mego regionu. Angażuję się więc w liczne projekty regionalne i polsko-ukraińskiego, polsko-białoruskiego pogranicza. Siłą rzeczy, przy próbie rozwiązywania tych problemów angażuję się w dyskusję o celach, priorytetach, strategiach i metodach ich osiągnięcia. Dyskusje takie w naturalny sposób wiążą się z prezentacją swych poglądów. Musimy się pięknie różnić, abyśmy mogli współpracować.
Jako rzetelny badacz i nauczyciel, nie mogę udawać, że jakieś wartości są mi obojętne. Zwłaszcza takie, o jakich nauczam (wykłady o integracji europejskiej, o etyce w odniesieniu do migracji, o konfucjanizmie). Nie tylko z obowiązku (aby być wiarygodnym dla moich studentów) praktycznie wdrażam hasło "Wszyscy jesteśmy równi - wszyscy jesteśmy różni". Politycznie poprawne udawanie równości wszelkich wartości neguje cały sens powyższego motta jedności europejskiej, dyskwalifikuje nauczyciela.
Aby nikt nie miał wątpliwości, jak bardzo te poglądy są anty-polityczne, przedstawiam je pokrótce poniżej. Nadmieniam, że czyste etykietki (takie jak "konserwatysta") na ogół są tak wieloznaczne, że można pod nie przypisać dowolne treści, w zależności od dobrej, czy złej woli.
Z przekonania jestem konserwatystą, tzn. lubię tradycję i dobre, stare, sprawdzone wzorce, a nie jestem hurra-optymistą co do nowinek i eksperymentów społecznych. Nie mogę jednak ślepo iść za pseudo-tradycją, czyli bezmyślnie naśladować większość. Państwo Polskie jest dla mnie jedną z największych wartości i - bez względu na faktyczną lub odgrywaną krótkowzroczności i bezmyślność niektórych osób, które znalazły swoje 5 minut na szczytach władzy w różnych okresach historii - uważam, że dla Polski warto poświęcić nawet bardzo wiele. Nie dla polityki.
Wolność jednostki jest dla mnie zaraz drugą wartością w życiu społecznym, po akceptacji państwa i obowiązku angażowania się jednostki w jego sprawne funkcjonowanie. Wolność dotyczy wszystkich ludzi, Polaków i cudzoziemców, tych z UE i spoza UE, bogatych i biednych, wykształconych i nie, kobiet i mężczyzn, itd. - może to być wolność do błędu, herezji i głupoty, do wykraczania przeciw przepisom (na własne ryzyko) i ponoszenia tego konsekwencji. Prawo do proponowania nowinek i eksperymentowania w sprawach niesprawdzonych wynika z mego wartościowania wolności.
Dla funkcjonowania społeczeństwa - uznaję nadrzędną wartość państwa nad interesami jednostkowymi i grupowymi. Państwo jednak powinno minimalnie ingerować w prywatność jednostki i rodziny. Jedynie dbałość o dobro państwa może mnie skłonić do dobrowolnej rezygnacji z części mej wolności i do rozumnego ograniczania wolności innych, by nie zagrażali niczyjej wolności. Naczelną zasadą, godzącą te obie wartości, jest zasada pomocniczości (subsydiarności), znana z Katolickiej Nauki Społecznej i z trudem wcielana w praktyce Wspólnot Europejskich, poczynając od "Deklaracji Schumanna".
Państwo powinno opierać się na fundamentach etycznych, a nie na "grze politycznej". Jestem przeciwnikiem: partiokracji (prowadzi przede wszystkim do rządów dyletantów i ignorantów, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo i czyn; zniechęca jednostki aktywne do działania, zmuszając do poplecznictwa, wazeliniarstwa i nepotyzmu), wielomandatowych wyborów proporcjonalnych (fałszują rzeczywistość i zniechęcają do aktywności społecznej), finansowania działalności partii politycznych z funduszy publicznych (marnują środki publiczne na finansowanie wygodnego życia nie-dżentelmenów o nadmiernie wybujałej ambicji), reklamy politycznej (jest to forma "reality show", z publicznym rozgrywaniem kompleksów własnych, pod pretekstem "prawa do informacji"), podatków progresywnych (są formą kary za przedsiębiorczość i promowania bierności osobistej, pod pozorem "sprawiedliwości społecznej"), ale także "politycznej poprawności" (zakazującej nazywania rzeczy po imieniu, nakazująca głaskać zamiast krytykować). Uznaję jednak zasadę "dura lex sed lex" i jestem dalekim od wszelkiej anarchii czy nawoływania do rewolucji. Uznaję demokrację nie za "najlepszy z wymyślonych dotąd systemów politycznych", ale - po Schopenhauerowsku - za najgorszy z możliwych.. Każdy gorszy - czy to anarchia, czy tyrania - musi szybko doprowadzić do własnego samounicestwienia. To, że zdaniem większości nie udało się - jak dotąd - wymyślić albo wprowadzić w życie lepszego systemu, jest kiepskim kontrargumentem, zakrawającym o asiddhatvę (petitio principii, indukcję bardzo daleka od zupełności).
Jako urzędnik służby cywilnej staram się wcielać owe zasady raczej czynem, a nie słowem. Słowa: "polityka" i "polityczny" są dawno zostało wyprane z wszelkiego wartościowego znaczenia - dziś zamiast odnosić się do "polis" czyli "państwa", odnoszą się w pierwszym rzędzie do tych, którzy uzurpują sobie bycie "politykami". Czyli de facto nikim, bo aby zostać politykiem nie potrzeba dziś żadnych kwalifikacji. Dzisiejsze użycie słowa "polityk" graniczy dla mnie z obelgą. Podkreślam raz jeszcze: tzw. dyskurs publiczny, jaki toczy się między "politykami" a dziennikarzami, ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co "Matrix" czy "newspeak" Orwellowskiego Ministerstwa Prawdy. I wskazuje wyraźnie, że polityką w takim sensie zajmować się naprawdę nie warto.
Takie są moje poglądy apolityczne. Nie głoszę ich jednak, a tylko się do nich przyznaję. Tzn. nie namawiam nikogo, by szedł za mną, a jedynie namawiam wprost, by używał własnego rozumu dla oceny tego, co krytykuję (lub pochwalam), jak i dla oceny moich ocen i opinii. W szczególności nie namawiam nikogo, by głosował na tego czy innego polityka (ani nawet, by nie głosował na kogoś lub wcale), ani nikogo personalnie nie krytykuję. Zwłaszcza nie robię tego publicznie, gdyż jeśli wypowiadam się o rzeczywistości społecznej, zawsze robię to w gronach zamkniętych, do których przynależność nie wynika z wyznawanych poglądów, ale z kryteriów formalnych (pełniona funkcja, wpis na konkretny rok studiów itp.).
Trzecią zasadą społeczną, jaką wyznaję, jest tolerancja. Żyj i daj żyć innym. Jestem zwolennikiem ekumenizmu, aż ku interkomunii wszystkich chrześcijan, ale bez oczekiwania wątpliwej jedności chrześcijaństwa. Jesteśmy różni i to Bóg tego chciał - a widział, że wszystko co stworzył było dobre. Jestem też przekonany o wielkim znaczeniu dialogu religijnego - przyjmującego, że dialog taki może każdą ze stron dialogu, a więc i mnie, wewnętrznie przemienić. Nie jestem zatem w stanie przyjąć politycznie poprawnej wizji dialogu, który wyklucza debatę. Bez sporu o wartości nie ma moim zdaniem prawdziwego dialogu. Dlatego np. mam (źródłowo ugruntowane) przekonanie o doniosłości przyszłego uczestnictwa dorobku teologii hinduizmu w dialogu-debacie chrześcijaństwa z buddyzmem, choć bez samego uczestnictwa hinduistów w tym dialogu. Dialog bowiem wymaga woli dialogowania z obu stron, dlatego wątpię w możliwość rzeczywistego dialogu między pewnymi religiami. Np. osobiście wątpię w dialog chrześcijańsko-islamski, podziwiam jednak tych, którzy mają taką nadzieję.
Niewątpliwie na takie podejście miały wpływ me liczne kontakty z zielonoświątkowcami i mariawitami, uczestnictwo w Ruchu Oazowym i debaty z mormonami; bardzo dużo zawdzięczam buddyjskim (zenicznym) praktykom medytacyjnym (buddyzm był pierwszym systemem wschodnim, jaki zgłębiałem) oraz dyskusjom z krysznaitami. Nie jestem jednak New-Age'owskim synkretystą. Pozostaję katolikiem, wierzącym - wraz z ks. prof. Hryniewiczem - w nieograniczone Miłosierdzie Boże i zbawienie wszystkich ludzi, dzięki zbawczej ofierze Chrystusa (podstawą filozoficzną do tego jest dla mnie myśl Udayany, neokonfucjanizm zhuxistowski, neoklasyczna filozofia Boga Ch. Hartshorne'a i D. Dombrowskiego oraz Zasada Zachowania Wolnej Woli Konrada T. Lewandowskiego). To jest mój prywatny pogląd, do którego mogę się publicznie przyznać.
Jako historyk filozofii mam nauczać rzetelnie tego, co poznałem w źródłach. Podchodząc z życzliwością do każdego poglądu, nawet najbardziej dalekiego od mojego, szukam w nim okruchów prawdy, pierwotnych intuicji filozoficznych, jakie mogę zrozumieć i na jakie i ja ostatecznie mogę się zgodzić. Bez tego nie ma zrozumienia konsekwencji. Nie oznacza to całkowitego zapomnienia o własnych wartościach. Nie mogę np. w pełni przestać być sobą, bym "badając epikurejczyków zostawał epikurejczykiem". Mam być znawcą, a nie wyznawcą. Nie usprawiedliwiałoby mnie jednak nic, gdybym zajął stanowisko skrajnie przeciwne, gdybym anachronicznie - z dzisiejszej perspektywy - podejmował krytykę nieuzasadnioną. Nie wolno mi prowadzić badań z jakiejś z góry ustalonej perspektywy badawczej; nikt ode mnie nie może żądać zajmowania stanowiska wbrew własnemu sumieniu. Rzetelność w poszukiwaniu prawdy, warsztatowa znajomość kryteriów badawczych, kierowanie się rozumem przed emocjami, pozwalają mi w każdej sytuacji ze spokojem w sercu głosić adagium: "Amicus ...N... sed magis amica veritas". Dlatego nie jestem skłonny przejmować się tymi, którzy oskarżali mnie lub oskarżą kiedykolwiek o "głoszenie pogańskich nauk" na katolickim uniwersytecie.

 

 

Autor: Maciej St. Zięba
Ostatnia aktualizacja: 19.03.2012, godz. 00:02 - Maciej Zięba