Andrzej Szostek MIC

 

 

Karol Wojtyła

- mistrz i kierownik Katedry Etyki

 

Miałem to szczęście, że jako student filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego mogłem słuchać Księdza Profesora Karola Wojtyły, uczestniczyć w jego seminariach, przysłuchiwać się dyskusjom, jakie toczył z innymi profesorami. Ale studiowałem w latach sześćdziesiątych, nie należę więc do tych, którzy chodzili z księdzem Wojtyłą po górach, pływali kajakami i nazywali go „Wujem”. Gdy go zobaczyłem po raz pierwszy na Uniwersytecie, był już arcybiskupem, krótko potem został kardynałem, czasu na naukę i dla studentów miał mało i coraz mniej. Rzecz ciekawa jednak: właśnie te trudności uwydatniały jego naukową pasję i talenty pedagogiczne.

 

W kontekście mnogości sprawowanych funkcji i zajęć uderzał nade wszystko jego spokój. Kardynał Wojtyła nie umiał się śpieszyć i chyba nie nauczył się tego jako papież. To my, studenci, byliśmy podekscytowani, kiedy trzeba było jechać na dwu­dniowe seminarium - najczęściej do Krakowa - i prezentować tam swoje rozprawki. Dostojny Gospodarz podpisywał w tym czasie niezliczone listy i zdawał się być du­chem nieobecny, ale złudzenie to szybko mijało, gdy odkładał pióro, zagajał dyskusję sakramentalnym quid vobis videtur (co o tym sądzicie?) i sam ją prowadził, po mist­rzowsku wydobywając z referatów i dyskusji wątki podstawowe, najbardziej do dal­szej refleksji inspirujące. Udzielał się nam jego wewnętrzny pokój, tak filozofom pot­rzebny; rzec można: aktywny dystans, pełen poznawczej pasji, ale wolny od nerwo­wego zacietrzewienia. Uczyliśmy się od niego łączyć życzliwość z krytycyzmem, cierpliwą analizę z szukaniem głębokiej, niesynkretycznej syntezy. Wojtyła bowiem lubił wydobywać ze stanowisk sobie przeciwnych te wątki, które - z pozoru nie do pogo­dzenia - przy bliższym wejrzeniu okazują się komplementarne i wzajem ubogacające. Tak właśnie starał się łączyć filozofię bytu z filozofią świadomości, respekt dla tra­dycji z uszanowaniem dorobku myśli nowożytnej i współczesnej, analizę ściśle filo­zoficzną z wrażliwością teologiczną. Czas seminaryjnych posiedzeń mijał - i choć mieliśmy za sobą całonocną podróż, a posiedzenia trwały nie 90 minut, lecz po 5-6 go­dzin, nie odczuwaliśmy znużenia.

 

Na te seminaria jeździliśmy zresztą na jego koszt. Karol Wojtyła, odkąd został biskupem, to jest od 1958 roku, nie pobierał pensji na KUL-u, ale dzielił ją na stypen­dia dla studentów. Pobory za miesiące wakacyjne zostawiał do dyspozycji Katedry Etyki - i stąd właśnie czerpaliśmy środki na wyjazdy do Krakowa. Rozdzielaniem pie­niędzy zajmowali się asystenci, w ostatnim okresie był to mój miły obowiązek - i ja­kież było moje zdziwienie, gdy znalazłem nazwisko Wojtyły na liście płac, zawczasu widać przygotowanej, jeszcze w listopadzie 1978 roku! Podwyżki za awans na Stolicę Piotrową wprawdzie nie było, ale studenci i tak się cieszyli, bo na papieską pensję już nie liczyli.

 

Obciążony tyloma obowiązkami, kardynał Wojtyła robił wszystko, co musiał - i tylko to, co musiał. Artykuły i książki pisał sam, najczęściej rano w kaplicy, jeśli tyl­ko wizytacja lub inne powody nie zmuszały go do wyjazdu z Krakowa. Ale z apara­tury naukowej w kaplicy trudno korzystać, toteż np. pierwsze wydanie studium Osoba i czyn,jednej z ważniejszych prac Wojtyły, nie ma ani jednego przypisu. Teksty swe często dawał Kardynał przed publikacją najbliższym współpracownikom, prosząc o uwagi, wiele z nich uwzględniał. Do pomocy prosił również studentów. Piśmien­nictwa filozoficznego było w owym czasie mniej niż dziś, ale i tak za dużo, by mógł sobie pozwolić na czytanie wszystkiego. Na seminaria przygotowywaliśmy więc - pod kierunkiem ks. dra Tadeusza Stycznia - etyczną „prasówkę”, by Kardynał mógł się z grubsza orientować, co się w filozoficznym (a zwłaszcza w etycznym) świecie dzieje, a także by mógł wybrać te teksty, które uznał za warte osobistej lektury. Na tej współpracy myśmy zresztą więcej korzystali niż Profesor. Uczyliśmy się śledzić li­teraturę, zwięźle i jasno referować poszczególne publikacje i charakteryzować sylwet­ki filozoficzne ich autorów, odróżniać pozycje cenne od małowartościowych, wnikać w sposób myślenia i oceniania naszego Mistrza. On zaś nie wyręczał się innymi tam, gdzie jego osobista opinia lub decyzja była niezbędna. Zanim odważyłem się otwo­rzyć przewód doktorski, przygotowałem maszynopis (komputerów jeszcze nie było) pierwszej wersji rozprawy i posłałem go trzem adresatom: promotorowi (ks. Stycz­niowi), przypuszczalnemu recenzentowi (którego nota bene Rada Wydziału do tej funkcji nie powołała) oraz kardynałowi Wojtyle jako kierownikowi Katedry Etyki. Pierwszym, który moją pracę przeczytał, i jedynym, który odpisał, był Wojtyła, cho­ciaż o jej recenzję nie był jeszcze wówczas poproszony.

 

Chętnie przystępował do dyskusji, ale nie lubił powierzchownych utarczek słownych. Nigdy nie wykorzystywał niezręczności lub drobnych potknięć oponenta, tym bardziej stronił od wszelkiej złośliwości. Głosy krytyczne skłaniały go nie tyle do polemiki, ile raczej do próby pozytywnego i całościowego przedstawienia tego, co - jak sądził - jego adwersarze widzą nazbyt jednostronnie. Bywało więc, że - jak w małej wymianie zdań wokół Miłości i odpowiedzialności - odpowiedź kardynała Woj­tyły była obszerniejsza niż wszystkie głosy ją poprzedzające razem wzięte. Kardynał nie tyle ustosunkował się do zawartej w tych głosach krytyki, ile raczej potraktował je jako pretekst do nieco dokładniejszego ukazania specyfiki właściwego miłości oblu­bieńczej daru z siebie. Tak też uczył nas: bardziej myśleć, niż dyskutować. Wciągał nas w swoje widzenie tajemnicy człowieka, ukazywał ją niespiesznie z różnych stron. Mniej cierpliwych nużył i zniechęcał, ale kto w tej intelektualnej wędrówce wytrwał, ten już się z kręgu fascynacji człowiekiem nie dał wyrwać. U Wojtyły płynęła ona z fascynacji Bogiem i do niej prowadziła.

 

Rozważania filozoficzne Kardynała zawsze znamionował teologiczny, a niekie­dy wręcz mistyczny oddech. Potrafił znakomicie łączyć dyscyplinę racjonalnych wy­wodów ze swoistym pietyzmem, z jakim traktował ludzką osobę i jej tajemnice. Kiedy więc w najnowszej encyklice Fides et ratio Papież przydaje większe znaczenie myśleniu filozoficznemu niż filozoficznemu systemowi, kiedy otwiera przed rozu­mem fascynujące perspektywy rzeczywistości nadprzyrodzonej - to dawny jego stu­dent musi przywołać obraz wykładów, seminariów i dyskusji sprzed lat, a także roz­mów toczących się w trakcie długich spacerów, jako że kardynał Wojtyła „kradł” czas na filozofowanie, poświęcając mu tak zwane dniówki, czyli organizowane zwykle raz w miesiącu dni wolne od zajęć duszpasterskich i administracyjnych.

 

Było nam tych wykładów, seminariów i spacerów ciągle mało. Ale przecież od­bywały się, pomimo tylu zajęć, nawet dość regularnie. Stopniowo formowała się szko­ła etycznego myślenia, szkoła personalizmu. Kardynał Wojtyła bolał tylko nad tym, że bariera językowa nie pozwala upowszechnić poza Polską tego dorobku myślowe­go, któremu przewodził i w którego krąg wprowadzał swych uczniów i współpra­cowników. Tak powstała myśl o zebraniu kilku tekstów nawiązujących krytycznie (ale we wspomnianym właściwym Wojtyle stylu) do marksizmu z jednej, a liberaliz­mu z drugiej strony oraz o przetłumaczeniu ich na język zachodni. Miało być tych tekstów sześć, ostatecznie jednak przetłumaczono trzy: K. Wojtyły, T. Stycznia i mój - a właściciel Butzon & Bercker Verlag z Kevelaer w Niemczech może sobie pogratu­lować szczęścia, bo książka była gotowa do druku w październiku 1978 roku i mogła krótko potem ukazać się pod celnie wybranym tytułem: Der Streit um den Menschen [Spór o człowieka].

 

W takim to momencie mistrz Wojtyła pozostawił swoją Katedrę Etyki w Lub­linie i objął Katedrę św. Piotra w Rzymie. Czy jest to tylko zmiana, czy także jakaś kontynuacja? Z pewnością wielu profesorów może poszczycić się większą liczbą dok­torów (Wojtyła wypromował ich sześciu), magistrów, napisanych książek. A jednak kardynałowi Wojtyle udało się pozostawić swych aktywnych naukowo uczniów w Krakowie, Rzymie i Lublinie. Co ważniejsze - udało mu się zarazić fascynacją ludzką osobą kolejne pokolenia etyków (i to nie tylko w Polsce), którzy nie mogą poszczy­cić się osobistą znajomością z nim, ale którzy w interesujący sposób rozwijają jego myśl. Co zaś najważniejsze, w nauczaniu papieskim Jana Pawła II - począwszy od pierwszej encykliki Redemptor hominis,z jej słynnym już zdaniem „Człowiek jest dro­gą Kościoła”, aż po najnowszą, Fides et ratio,ukazującą wielkość i wzajemną komplementarność wiary i rozumu - nie sposób nie dostrzec niezwykłej, pogłębionej i jakże nagłośnionej kontynuacji tego styku myślenia o człowieku, który uprawiał on i roz­wijał jako kierownik Katedry Etyki. Kardynał Karol Wojtyła-Jan Paweł II nie był, lecznadal jest Mistrzem i Profesorem, wciąż pociągającym za sobą nieprzeliczone rze­sze uczniów.