Spokój i pasja

 

Spośród różnych zalet Księdza Kardynała chciałbym najpierw podkreślić ekonomię pracy. Nie chodzi mi tylko o to, że nasz Profesor miał podzieloną uwagę, co jak - wspomina siostra Teresa Wojtarowicz - deprymowało niekiedy uczestników seminarium. Zdumiewał nas On bardziej jeszcze tym, że robił wszystko, co musiał - i tylko to, co musiał. Przy tylu swych obowiązkach nie był w stanie samemu czytać całej najnowszej literatury, uczestnicy seminarium przyjeżdżali więc do Krakowa pod przewodnictwem księdza Tadeusza Stycznia i robili „etyczną prasówkę”. Kardynał zaś zaznaczał sobie, co musi sam przeczytać, bo na naszej relacji oczywiście nie poprzestawał. Podobnie jeśli chodzi o Jego własne teksty: często nie miał czasu na ostateczne ich dopracowanie i prosił o to swoich współpracowników. Natomiast te funkcje, których nikomu nie mógł i nie chciał odstąpić - a więc prowadzenie prac dyplomowych, przewodniczenie dyskusji na seminarium, przygotowywanie wykładów monograficznych, które stanowiły na ogół podstawę do publikacji - wykonywał pilnie i sumiennie. Pamiętam, że gdy przygotowywałem się do doktoratu, pierwszą jego wersję wysłałem między innymi do Księdza Kardynała Wojtyły. Nie był On wprawdzie jeszcze wówczas proszony o recenzję mojej pracy i nawet nie spodziewałem się tego wówczas, ale pełnił funkcję kierownika Katedry Etyki, bez Jego wiedzy i aprobaty nie mogłem więc rozprawy oddać do dziekanatu. I właśnie Mistrz okazał się jedynym, który dość dokładnie przeczytał mój tekst i napisał swą opinię. A był to już rok 1978, wszyscy wiemy jak „gęsty” w wydarzenia absorbujące czas i energię Księdza Kardynała.
Mam wrażenie, że ta zdolność właściwego wykorzystywania czasu i sił łączy się ze szczególnym spokojem, jaki cechował całe Jego zachowanie. Jak wiadomo, Kardynał Wojtyła nigdy się nie spieszył, także wtedy, kiedy się spóźniał. Ten brak pośpiechu powodował, że także Jego praca naukowa wyrastała jakby z innego, głębszego wymiaru, w którym panowała cisza i spokój. To pozwalało Mu być panem siebie w stopniu, którego nie zauważyłem u innych. Dzięki temu chyba potrafił wybierać to tylko, co wybierać powinien.


Także w dyskusji nie lubił rozpraszać uwagi na sprawy błahe, drugorzędne. Długo zwykle milczał, potem zaś koncentrował się na tym, co dla sprawy centralne. Pamiętam seminarium, bodaj z kwietnia 1974 roku, w węższym niż zazwyczaj gronie i w nietypowym miejscu, bo na Jaszczurówce. Ksiądz Styczeń prezentował plan drugiego tomu swego podręcznika etyki, którego tom pierwszy już się ukazał nakładem Redakcji Wydawnictw KUL. Seminarium trwało ponad trzy godziny. Uwag padło wiele - Ksiądz Kardynał miał jednak właściwie tylko jeden postulat: by omawiana część podręcznika nie była ostatnią, lecz by podprowadzała pod tom trzeci, ukazujący wyraźnie wychowawczy charakter etyki. Zapamiętałem z całej dyskusji tę jedną uwagę, bo też ona ukazała w nowym świetle całą prezentowaną koncepcję etyki. Z podobnych względów jedna myśl pozostała mi w pamięci po dyskusji, jaka toczyła się na którymś z krakowskich seminariów na temat przygotowanego przez zespół polskich autorów podręcznika teologii moralnej ogólnej. Sam tytuł książki - Powołanie chrześcijańskie - wskazywał na to, jakie pojęcie uznano za kluczowe dla tego projektu podręcznika. Kardynał odniósł się z uznaniem do tej propozycji, zarazem jednak zwrócił uwagę na konieczność dopełnienia treści, jaką niesie z sobą termin „powołanie”, tym wymiarem powinności przyjęcia Bożego wezwania (powołania), jaki zawarty jest w pojęciu usprawiedliwienia, w znaczeniu nadanym mu przez św. Pawła. I znów: ta jedna myśl każe na nowo spojrzeć na to, co leży u podstaw nie tylko konkretnego podręcznika teologii moralnej, ale moralności i etyki po prostu. Tak właśnie Mistrz prowadził myśl swoją i naszą na seminarium, na którym nie czuło się upływu czasu.


To także było zdumiewające na tych krakowskich spotkaniach. Zazwyczaj już po półtorej godzinie ludzie czują się zmęczeni, patrzą na zegarki. A seminaria z etyki w Krakowie zaczynały się około godziny szesnastej i trwały do godziny dwudziestej pierwszej, nierzadko dłużej. Kolacja była dalszym ciągiem dyskusji. Naprawdę nikt nie odczuwał zmęczenia. A przecież jechaliśmy do Krakowa nocą, a przed południem nie było się gdzie wyspać. Co nas tak „wciągało” w tych seminaryjnych posiedzeniach? Może to była udzielająca się innym teoretyczna pasja badawcza Kardynała, a zarazem Jego zaproszenie do współmyślenia? Często zaczynał dyskusję pytaniem: „Quid vobis videtur?”. I czuło się, że jest to rzeczywiste pytanie, za którym szło Jego uważne śledzenie toku myśli wypowiadających się uczestników seminarium. Może też zarażaliśmy się troską o człowieka nieustannie obecną w Jego myśleniu i w wypowiedziach. Tematem rozmów mogły być najbardziej teoretyczne problemy dotyczące doświadczenia moralności, stosunku etyki do metafizyki lub podobne. Jednak przez te rozważania łatwo było zauważyć, że przecież nie chodzi w nich tylko o sprawy teoretycznie ciekawe, ale że gdzieś u ich spodu stoi człowiek i jego dramat. Kardynał uczył nas odpowiedzialnego myślenia o człowieku - i może ta specyfika krakowskich posiedzeń sprawiała, że zapominaliśmy o senności i o upływającym czasie.

 

* Prof. dr hab. Andrzej Szostek MIC - rektor KUL w latach 1998-2004, etyk, kierownik Katedry Etyki Ogólnej na Wydziale Filozofii KUL; przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Jana Pawła II KUL.

Strona 1 z 2 :: Idź do strony: [1] 2