Homilia wygłoszona w czasie Mszy Świętej dziękczynnej za Papieża Jana Pawła II, KUL, 16 X 2006 r.

 

16 października każdego roku przywołuje wspomnienie tamtego dnia z 1978 roku. Starsi pamiętają ten dzień, pamiętają zdumienie, które nas ogarnęło, rozpierającą serca radość, to, jak nie mogła ta dobra nowina przejść przez nasze umysły, nie mogliśmy w nią uwierzyć. Młodszych proszę, żeby nam, starszym, wybaczyli tę skłonność do sięgania pamięcią do tego dnia, bo był to dzień, wieczór szczególny, który pozostaje niezatarty w naszej pamięci, w naszych sercach. To wspomnienie przedłuża się, zwłaszcza po śmierci Jana Pawła II, o wspomnienie innych momentów tego tak bogatego, tak intensywnego - przy całej jego długości - pontyfikatu. Od tych słów: „Nie lękajcie się!”, orzeźwiających, ożywiających cały Kościół, poprzez pierwszą wizytę w Polsce, która zdumiała nas wszystkich wielką, nienazwaną jeszcze solidarnością serc i umysłów wokół Jana Pawła II i Kościoła, poprzez dramat zamachu z 13 maja - poprzez te wszystkie wydarzenia, kolejne pielgrzymki wracamy do tego niezwykłego Człowieka i niezwykłego pontyfikatu. I dobrze, trzeba wracać, ale trzeba wracać mądrze.


Niedobrze by było, gdyby to nasze nawracanie do tamtego dnia miało charakter raczej sentymentalny niż głębokiej refleksji, swoistego mumifikowania tego drogiego naszemu sercu Człowieka. Oczywiście trzeba sięgać do Jego dziedzictwa, bo jest bardzo bogate. Nie byliśmy przecież w stanie nadążyć za Jego nauczaniem. Instytut Jana Pawła II KUL, któremu od ponad dwudziestu lat służy z oddaniem ksiądz profesor Tadeusz Styczeń z całym zespołem współpracowników, starał się komentować nauczanie Jana Pawła II, zachęcać do refleksji nad najważniejszymi dokumentami i wydarzeniami tego pontyfikatu - ale nie był w stanie za swym Patronem nadążyć. Teraz jest czas, żeby tę zaległość stopniowo nadrabiać. Jest to zadanie nie tylko dla Instytutu, ale dla całego Uniwersytetu, który obrał sobie imię Jana Pawła II. A miał do tego prawo nie tylko dlatego, że Karol Kardynał Wojtyła był przez dwadzieścia cztery lata jego Profesorem, ale także dlatego, że przez następne ponadćwierćwiecze starał się towarzyszyć Ojcu Świętemu swoją myślą, modlitwą i sercem. Wszyscy więc powinniśmy Jego dziedzictwo badać, zgłębiać, przemadlać, wprowadzać w życie, jednakże nie po to tylko, aby zatrzymać Papieża w pamięci, nie po to, żeby powtarzać to, co On głosił, ale po to, żeby sięgać spojrzeniem w dzień dzisiejszy i jutrzejszy, żeby Jego nauczanie i cała postać były dla nas inspiracją. Dobrym uczniem nie jest ten, który powtarza słowa mistrza, ale ten, który je rozwija, dostosowuje do nowych czasów i odciska na nich pieczęć własnej oryginalności. Jeśli chcemy być dobrymi uczniami, to musimy czynić postać Jana Pawła II inspiracją do spojrzenia na dziś i na jutro, na nas i na świat.


Kościół w Polsce podpowiada nam pewien klucz do tego spojrzenia, dając hasła na poszczególne lata. Na ten rok hasło to brzmi: „Jan Paweł II - Sługa Miłosierdzia”. Idźmy więc za tym głosem. Z tego powodu wybraliśmy formularz Mszy Świętej „O Bożym Miłosierdziu”. Dlatego też ośmieliłem się wybrać inną Ewangelię, niż przewiduje kalendarz liturgiczny: Przypowieść o synu marnotrawnym.


Tak ją zapamiętaliśmy, tak zwykle ją tytułujemy, choć powinno się ją raczej nazywać przypowieścią o miłosiernym ojcu - miłosiernym ponad ludzką miarę; miłosiernym w sposób, który nie mieści się wręcz w ramach tak zwanej ludzkiej przyzwoitości. Oto syn powiada: „Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada”. Jak to: „przypada”?! Przypadnie jako spadek, kiedy ojciec zejdzie z tego świata, zostawiając synom owoce swej gospodarności i zapobiegliwości. Cóż więc kryje się za tym żądaniem? Oczywiście bezczelność! Synowi brak cierpliwości, żeby czekać, aż ojciec w końcu umrze. Zdaje się mówić: „Teraz jestem młody, teraz chcę skorzystać z tego bogactwa, któreś wprawdzie ty zgromadził, ale z którego ja mam prawo korzystać”. Iluż z nas na taką bezczelność nie odpowiedziałoby: „Synku, ja jeszcze żyję i jestem władny zmienić testament. Nic ci w spadku nie przypadnie”. I taka reakcja byłaby zrozumiała, całkowicie usprawiedliwiona, nawet - jak gotowi bylibyśmy dowodzić - wychowawcza. A ojciec? Ojciec bez słowa sprzeciwu rozdziela majątek pomiędzy synów. Nie koniec na tym. Jaki motyw skłania syna do powrotu do domu ojca? Czy miał wyrzuty sumienia, że go obraził? Skądże, po prostu cierpiał głód i pomyślał sobie, że u ojca będzie mu lepiej. „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę”. To głód go przywodzi do ojca, a nie poczucie przyzwoitości. Owszem, ten głód zaczyna budzić w nim wstyd - zwracał na to uwagę Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia, szczególnie bliskiej Jego sercu. Stąd te słowa: „Zgrzeszyłem wobec Boga i wobec ciebie”. Ale to „zgrzeszyłem” zrodziło się z głodu, bo mu nawet nie dawano strąków, którymi żywiły się pogardzane przez Żydów świnie. Któż z nas nie powiedziałby na miejscu ojca: „Teraz przychodzisz? Dopiero głód przypomniał ci o ojcu i grzechu przeciw niemu? Poczekaj, zastanowię się, co z tobą zrobić”. A ewangeliczny ojciec? Nawet nie daje synowi dokończyć tej krótkiej formuły, którą sobie po drodze przygotował. Każe go odziać w najlepsze szaty, dać mu pierścień na rękę, sandały na nogi i ogłasza wesele całego domu. A oto wraca starszy syn, dowiaduje się, co się stało, i nie chce wejść do domu. Obraził się. I co się dzieje: ojciec się przed nim tłumaczy. Mógłby rzec: „Nie chcesz, to nie - siedź sobie na dworze, my się będziemy bawić w środku”. Ale ojcu zależy także na starszym synu - i to jak zależy! Jak usilnie i pokornie błaga go, by się przyłączył do jego radości!


Niesłychane, doprawdy. Skąd taka gotowość do zapomnienia o grzechu syna, gotowość do przebaczenia, która wykracza poza ludzką miarę przyzwoitości? Otóż przez całą przypowieść przebija ta podstawowa prawda, że ojcu po prostu było źle bez syna. Chodził po domu i miejsca dla siebie nie mógł znaleźć. Znał swoje dziecko, wiedział, że łatwiej pieniądze wydać, niż je zarobić, więc wyglądał - ileż razy? - czy może wraca, martwiąc się, czy mu się co złego nie stało. Dlatego zobaczył go, gdy ten był jeszcze daleko, i wybiegł mu z radością naprzeciw. Nieważne, ile zgrzeszył, ile bezczelności okazał, ile zmarnował majątku, który przecież wypracował ojciec. To wszystko stało się nieważne, ważne było to, że przecież żyje! Biedny, obdarty, głodny - ale żyje!
To przypowieść o Bogu Ojcu. Tak nas umiłował. Tak Mu zależy na każdej i każdym z nas. I tak Mu jest źle, gdy Go opuszczamy. I tak za nami tęskni, tak nas wygląda. Zatrzymać nas nie może, gdy odchodzimy, nie chce nas do bliskości z sobą przymuszać. Ale jakże się cieszy, gdy człowiek wraca! Do takiego Ojca chce nas Chrystus przekonać, a za Nim Jan Paweł II. Nie ma takiego grzechu, nie ma takiej niegodziwości, która zdolna byłaby zabić tę Jego Boską, ponadludzką miłość i tęsknotę za człowiekiem. I nie zdążysz dokończyć wyznania winy, jakie sobie, idąc do Niego, ułożyłeś, a On już ci przebaczy i już się będzie tobą cieszył. I trzeba nam zatrzymać naszą myśl, nasze serce na tej tajemnicy Bożego miłosierdzia; trzeba ją rozważyć i przemodlić nie tylko dziś, nie tylko od święta - by dobrze dojść do końca przypowieści. Pamiętajmy, że została ona opowiedziana w związku z oburzeniem, jakie budziło u wielu pobożnych Izraelitów to, że Pan Jezus przebywał z celnikami i grzesznikami. Głównym adresatem tej przypowieści jest starszy syn. Zauważmy, że przypowieść kończy się znakiem zapytania. Nie wiemy, czy ostatecznie starszy syn dał się przekonać i wszedł do domu, by uczestniczyć w radości ojca i innych domowników, czy też nie. Cała przypowieść kończy się zaproszeniem skierowanym do nas, którzy pozostajemy przecież w domu Ojca – i to już czyni naszą sytuację podobną do roli starszego syna.
A jedna z istotnych myśli zawartych w tej przypowieści, a zwłaszcza w jej „niedokończonym zakończeniu”, jest taka: jeśli chcesz zrozumieć choć trochę i przyjąć to niesłychane miłosierdzie, którym cię Bóg ogarnia, to musisz starać się Go naśladować. Musisz wejść w Jego postawę, w Jego po ludzku ślepą miłość. A to znaczy, że nawet jeżeli ktoś ciebie skrzywdzi i masz prawo w imię sprawiedliwości mieć do niego żal, pretensję - masz prawo oskarżać go, bo spotkała cię dotkliwa krzywda i ból - to dopóki nie zaczniesz tęsknić za tym, który przeciwko tobie zgrzeszył, to jeszcze wciąż nie rozumiesz Bożego miłosierdzia, nie wszedłeś w Jego ból i tęsknotę. Póki ty, skrzywdzony, nie zaczniesz tęsknić za tym, który ciebie skrzywdził, który odszedł, póki tobie nie będzie źle bez niego, póki nie zaczniesz się rozglądać za nim, póki ty sam nie poczujesz się zubożony jego nieobecnością, jego brakiem - póty nie dorosłeś jeszcze do Bożego miłosierdzia. I mam wrażenie, że w całym szeregu szczegółowych kwestii odnoszących się do miłosierdzia: tej tajemnicy odnoszącej się do biednych w naszym kraju i na całym świecie i tej, która wiąże się z wszelkimi przewinieniami dokonanymi w przeszłości, i tej, która wiąże się z całą krzywdą na skalę międzynarodową, gdzie wciąż obawiamy się o utrzymanie pokoju, trwoży nas terroryzm i groźba rewolucji społecznych - w tych wszystkich relacjach, jeśli się nie osiągnie tego poziomu, że ja sam czuję się zubożony, niepełny, nieswój, nie w swoim domu, póki ktoś, kto skądinąd może przeciwko mnie zawinił, jest poza mną, jest nieobecny; jeśli ja nie dojrzałem do tego poczucia wspólnoty - to cały czas jestem starszym synem, który stoi pod drzwiami i nie chce uczestniczyć w weselu swego ojca.


Mamy skupić się w tym roku na Janie Pawle II jako słudze miłosierdzia, który poszedł do więzienia odwiedzić tego, kto do Niego strzelał, i pojednać się z nim; na tym, którego spotkał po jednej z pielgrzymek do Ojczyzny opór, sprzeciw, a nawet drwiny, a który nie przejął się tym i przyjeżdżał cierpliwie dalej i dalej nas prowadził. Mamy zatrzymać naszą pobożną myśl na tym, którego w niektórych krajach obrażano, ponieważ dopominał się o rzeczy dla pewnych środowisk niepopularne; na tym, na którego się oburzano, że rozmawiał z reżimowymi politykami, z którymi „przyzwoici” obywatele, a tym bardziej głowy państw, rozmawiać nie powinni.
Otóż jeśli mamy uczynić na ten rok myślą przewodnią Jana Pawła II jako sługę miłosierdzia, który woła o wyobraźnię miłosierdzia dla nas wszystkich, zastanówmy się, czy nie zacząć rozmyślania od tego, jak dalece ja sam wciąż jestem starszym synem chowającym w sercu żal, że nie otrzymałem tych wyrazów czułości, na które zasługuję bardziej niż moi marnotrawni krewni. Jak dalece gotów jestem wołać z wyrzutem do Ojca: „Twój syn!”, nie słysząc Jego pełnej wzruszenia odpowiedzi: „To przecież twój brat! Brat twój, który - jeśli w końcu zechce wrócić, to należy się cieszyć i weselić. Bo zaginął był, i umarł - a oto ożył i odnalazł się!”