Military Żak 2005

 Military Żak 2005

Był wczesny ranek 31.09.2005r. - dzień naszego wyjazdu do WSOSP w Dęblinie na "Military Żak". W jednostce mieliśmy się stawić do 16:00 czasu miejscowego, więc z łezką w oku skróciliśmy pożegnanie wakacji. Wszyscy dzielnie zjawiliśmy się na dworcu i niezrażeni mnożącymi się juz na początku trudnościami (bus odjechał bez nas, czarny kot przebiegł nam drogę) do celu dotarliśmy niezupełnie zdrowi, lecz pełni zapału i gotowi do podjęcia nowych wyzwań.

Nasz entuzjazm znacznie wzrósł, gdy po dotarciu do jednostki zobaczyliśmy, gdzie przydzielono nam noclegi. Hotele "Dedal" i "Ikar" baaardzo przypadły nam do gustu. Podobnie jak stołówka:)

Walcząc z barierami komunikacyjnymi na trasie Lublin-Dęblin ustaliliśmy, że skoro nobles oblidge, walczyć za wszelka cenę nie będziemy (sesja już przecież za nami) i poświęcimy się nawiązywaniu pokojowych stosunków z żakami z innych uczelni. Z takim nastawieniem, zaraz po rozpakowaniu się, potruchtaliśmy na stołówkę (wiadomo − student zawsze głodny), gdzie powitały nas zasępione twarze "konkurentów". Był to dla nas sygnał, że już wygraliśmy! I choć walka miała być bezkrwawa, to taktykę innych zawodników rozpracować należało − temu poświęciliśmy pierwszy wieczór.

Gdy bladym świtem następnego dnia przyszło nam się rozstać z wygodnymi łóżkami (co czyniliśmy z "pewnymi" oporami), uzyskaliśmy odpowiedź na pytanie, dlaczego część studentów spędziła noc w mniej komfortowych warunkach. Postanowili pokonać nas sposobem! O naszych "noclegowniach" nie można powiedzieć, że zapewniają spartańskie warunki, które mogłyby nas zmobilizować do walki (i ucieczki). "Ale nic to" − jak mawiał Wołodyjowski. My się tak łatwo nie poddajemy! Przeciwnik uwzględnił co prawda naturę stworzenia znanego jako "student", ale zapomnieli o istnieniu jego podgatunku: "student KUL", a tego nie tak łatwo złamać (wiadomo: ten ma mocny kręgosłup − moralny). Gorący prysznic i pyszne śniadanko przywróciły nas żywym.

W samą porę, bo niedługo później rozpoczęła się pierwsza konkurencja − strzelanie z kbksu. Mimo wczesnej godziny i protestującej przeciw nowicjuszom broni − szóste miejsce! Zanim wywieziono nas w ciemny las, jednomyślnie stwierdziliśmy, że ta lokata w pełni nas satysfakcjonuje i reszty wyników nie sprawdzaliśmy − trzeba było dać też jakieś szanse innym!

Bieg na orientację utwierdził nas w tym przekonaniu. Teoretycznie (i faktycznie, jak się później okazało) trasę można było pokonać w ok. 0,5 godz. Tylko, że średnia (poza nielicznymi wyjątkami) wynosiła 2 godz. − organizatorzy byli pewni, że wyposażeni w mapę z ubiegłego wieku, kompas i zaprawione w uczelnianych dysputach mózgi, nie będziemy w stanie się zgubić. POMYLILI SIĘ! "Co nas nie zabije, to nas wzmocni" − stwierdził Nietzshe. I miał rację. Działanie grupowe nie tylko uratowało nas przed nędzną śmiercią z głodu i chłodu w ciemnym lesie, ale utrwaliło nawiązane wcześniej więzi międzyuczelniane i pozwoliło na dotarcie do mety bez większych strat w ludziach. A obiad zdecydowanie nas wzmocnił.

Później był test − a zmuszanie do wysiłku intelektualnego tych kilku posiadanych szarych komórek, które jeszcze przez wakacje nie zdążyły się zregenerować, nie wymaga komentarza. Szczególnie, że do najłatwiejszych pytań można zaliczyć to z serii: "Rozwiń skrót: GROM".

Naszego entuzjazmu i emocji nie ugasiła nawet czwarta i ostatnia konkurencja − pływanie. Wystarczyła chwila odpoczynku, by hasło "impreza" zaktywizowało wszystkich żaków. Organizatorzy zapewnili "Domek Pilota", tradycyjną grochówkę, ognisko i kiełbaski oraz napoje orzeźwiające. I oczywiście podkład muzyczny. A my atmosferę. Szkoda tylko, że nie było konkurencji pt. "Osobowość", czy ew. "Zaistnienie medialne" − bylibyśmy niepokonani (chociaż konkurencja była silna). Gdyby nie zmęczenie materiału, można by się bawić do rana. Mówi się trudno − tę rundę wygrał Morfeusz.

A rano było rozdanie nagród, zwiedzanie jednostki, i co najważniejsze: chwila dla fotografa. Niestety czas rozstania zbliżał się nieubłaganie. Polały się łzy (nie tylko krokodyle), bez uścisków też się nie obeszło, a nasze trofea (adresy e-mail, numery telefonów itd.) bezpiecznie podążyły za nami do Lublina.

Szkoda tylko, że kiedy przysypialiśmy na poniedziałkowych zajęciach, zawody te należały już do przeszłości. Ale zawsze można zanucić "Już za rok... "


Autor: Alicja Gajda
Ostatnia aktualizacja: 26.02.2007, godz. 14:47 - Alicja Gajda