Z kolędą u Ojca Świętego - wspomnienie po latach

 

Jest rok 2008, a my wciąż wracamy pamięcią do tamtych chwil, gdy Jan Paweł II odchodził do domu Ojca. Czuliśmy wtedy, że umiera nasz ukochany Ojciec. I że będzie trudniej, bo będziemy sierotami - gdy Go zabraknie. Tyle mamy wspomnień związanych z Jego osobą. A zwłaszcza to jedno, gdy w 1986 roku mogliśmy Mu zaśpiewać kolędy. Śpiewaliśmy dla Niego wiele razy, ale tamto spotkanie było naprawdę wyjątkowe. Była to podróż, której chórzyści chyba nigdy nie zapomną. Wyjechaliśmy w podróż tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Oczywiście wszyscy marzyliśmy o spotkaniu z Ojcem Świętym. Jednak to, co nastąpiło potem, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania: w ciągu zaledwie kilku dni spotkaliśmy się z Nim aż trzy razy.


Pierwsze spotkanie miało miejsce podczas opłatka dla Polaków w Auli Pawła VI, w czasie którego chór i soliści wykonywali polskie kolędy. Drugie spotkanie nastąpiło już nazajutrz i wtedy właśnie mieliśmy zaszczyt śpiewać podczas Pasterki odprawianej przez Ojca Świętego, transmitowanej do kilkudziesięciu krajów (w tym po raz pierwszy do Polski). Świadomość wielkiego wyróżnienia, jakim było uczestnictwo w tak uroczystej Mszy Świętej, oraz świadomość, że - być może - oglądać nas będą i wraz z nami przeżywać te wspaniałe chwile nasi bliscy, nie pozwalała opanować wielkich emocji. Być może pierwszy raz, w takich okolicznościach, Bazylika św. Piotra usłyszała polskie Lulajże Jezuniu.


Wprawdzie głównym celem naszej podróży do Italii była Sycylia tonąca o tej porze roku w pomarańczach, to jednak opuściliśmy ją bez żalu na wieść o możliwości kolejnego spotkania z Ojcem Świętym. Tym razem miało ono być zupełnie inne. Mieliśmy wystąpić z koncertem kolęd w miejscu szczególnie godnym i w kameralnym gronie. Chociaż śpiewaliśmy na różnych ważnych konkursach i festiwalach, to ten występ był dla nas najważniejszy i szczególnie go przeżywaliśmy.


W sali Konsystorza, do której dotarliśmy po niezliczonych kontrolach, oczekiwaliśmy w ogromnym napięciu na pojawienie się Dostojnego Słuchacza tego wieczoru kolędowego. Wreszcie ukazał się. Powitał nas wspaniałym, łagodnym uśmiechem miłości. Nikt nie próbował ukryć swojego wzruszenia. Trzeba było jednak je opanować, aby temu jedynemu człowiekowi tutaj, w Watykanie, zaśpiewać polskie kolędy, by mógł On przenieść się chociaż na chwilę w swoje ukochane polskie strony. W koncert ten każdy z nas włożył całe serce i wszystkie umiejętności. Z dziwnym wzruszeniem śpiewaliśmy Lulajże Jezuniu, po kolędach zaś - Pożegnanie Ojczyzny. Najwspanialszą nagrodą dla nas były słowa Papieża:


„Moi drodzy chórzyści z Lublina, z KUL-u! Myślę, że słabo biliśmy brawo. Więc, żeby wam słabe nasze brawo, bo nas niewielu, jakoś wyrównać, powiem wam jedną rzecz ze sfery introspekcji. Mianowicie, słuchając waszych kolęd i tego, co było po kolędach, wciąż czułem i myślałem jedno: żeby jeszcze nie skończyli. Kiedyście zaśpiewali poloneza, to czułem już, że na tym prawdopodobnie chcecie skończyć i trudno wam odmówić do tego prawa. Chociaż i publika, jeżeli jest energiczna, to ma też swoje prawo do wywoływania artystów i domagania się bisów: od artystów, zwłaszcza od muzyków, pianistów, a także od chórzystów. Więc my, zdaje się, z tego prawa nie zrezygnujemy. (Oklaski). Bardzo dziękuję, bardzo zapraszam. (Śpiew).


Przyjedziecie do Polski, zapytają was: no a mieliście bis w Watykanie? Powiecie: tak, mieliśmy. Ile razy? Jak odpowiecie: „jeden raz”, to zaczną kręcić głowami. Powiedzą: no, słaby bis, tak z grzeczności, z uprzejmości was poprosili. Więc może dla wspólnego dobra będzie lepiej jeszcze zabisować. (Oklaski i śpiew).


Widzę, że dyrygent się nie wycofuje łatwo, przewiduje, że jeszcze będzie jakieś rozumowanie, jakaś jeszcze jedna argumentacja. Bardzo łatwo ją skonstruować: bis może znaczyć także bis idem, czyli dwa równa się dwa. [...]. Więc może rzeczywiście... do trzech razy sztuka. Jak wrócicie i powiecie: trzy razy bisowaliśmy, to sprawa jest poważna. (Śpiew).


Teraz już nie mam śmiałości prosić o jeszcze. Teraz chcę wam tylko serdecznie podziękować. Trudno sobie było wymarzyć lepszy Nowy Rok niż właśnie taki ze śpiewem kolęd, polskich kolęd, które są jakimś szczególnym zasobem naszej kultury religijnej i artystycznej, ze śpiewem kolęd wykonanych w sposób artystyczny przez chór, i to jeszcze w dodatku chór pochodzący z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jesteśmy za to wszyscy bardzo wdzięczni. W szczególności ci, co stale w Rzymie przebywają. Przynajmniej stale, o tyle, o ile. Mam na myśli nie tylko siebie, ale i księdza kardynała, księdza Stanisława i innych rzymian, Polaków rzymskich. Nie mówię Polonię rzymską, ale Polaków przebywających w Rzymie. Sami robimy, co możemy, żeby gdy przyjdzie Boże Narodzenie, było tutaj jak w Polsce, to znaczy robimy opłatek i Wigilię. I kolędy też śpiewamy, ale tak zaśpiewać nie potrafimy... Więc jesteśmy bardzo wdzięczni wszyscy.

 

* Mgr Zdzisław Cieszkowski, pracownik Referatu Współpracy z Zagranicą, prezes Chóru Akademickiego KUL; Beata Prusak-Kudyba, absolwentka polonistyki KUL.

Strona 1 z 2 :: Idź do strony: [1] 2