Kilka wspomnień uczennicy

 

Uczennicą Księdza Kardynała Wojtyły byłam w dwóch etapach. Etap pierwszy przypadł na czas, gdy Ksiądz Biskup Wojtyła przyjeżdżał na KUL, drugi zaś, gdy jeździliśmy do Księdza Kardynała do Krakowa. W pierwszym etapie byłam tego typu uczennicą, że tylko jeden raz słuchałam Jego wykładu. Nie miałam szczęścia posłuchać Go więcej razy. Drugi etap był dłuższy: wynosił około sześciu lat. Ten pierwszy etap przypadł na czas, kiedy Ksiądz Biskup wyzwolił się już spod opieki ojca profesora Krąpca i przeszedł pod „delikatniejszą” opiekę sióstr urszulanek. Czy była ona delikatniejsza, nie wiem - chyba tak. Ale Księdzu Biskupowi nie chodziło o to, żeby Go otaczać delikatną opieką. To było coś, co można nazwać promieniowaniem ojcostwa. To On chciał roztaczać opiekę. Mądrzy ojcowie dominikanie opieki nie potrzebowali. Natomiast w klasztorze przy ulicy Narutowicza było bardzo dużo sióstr zakonnych, i to przeważnie młodych, w okresie ślubów czasowych. Im trzeba było mówić o Bogu. Każdy przyjazd Księdza Wojtyły do Lublina i spotkanie z Nim było dla nas zawsze wielkim wydarzeniem. Tylko raz miałam szczęście ten przyjazd przeżywać, ale z zachowania się sióstr wnioskowałam, że jest to coś bardzo ważnego. Ksiądz Biskup, będąc u nas, zawsze odprawiał Drogę Krzyżową. Siostry ceniły sobie te nabożeństwa. Wtedy, gdy miałam możność wysłuchać Jego wykładu, byłam też na Drodze Krzyżowej. W tym dniu do klasztoru przyszła telefoniczna wiadomość, że Ksiądz Biskup przyjdzie około godziny dwudziestej pierwszej. Już kwadrans przed dwudziestą pierwszą kaplica była wypełniona siostrami. Czekały do skutku. Razem z nimi Ksiądz Biskup odprawił Drogę Krzyżową. A więc to On roztaczał opiekę.


Z Lublina do Krakowa jeździliśmy na spotkania o charakterze seminaryjnym. Seminaria te trwały długo: od pięciu do sześciu godzin. W pewnym momencie do salonu, w którym siedzieliśmy, wchodziła siostra Scholastyka, sercanka, i przynosiła plik korespondencji, kładła przed Księdzem Kardynałem i wychodziła. Ksiądz Kardynał czytał listy, odpisywał. To było żenujące zaskoczenie dla tych, którzy pierwszy raz uczestniczyli w takim seminarium. No bo myśmy tu przyjechali z Lublina i mamy dyskutować, każdy się jakoś przygotował, chciał być wysłuchany, a tymczasem Ksiądz Kardynał czyta i podpisuje listy. Gdy się jednak odzywał, to się okazywało, że lepiej tkwi w toku dyskusji i w dyskutowanej problematyce niż ci, którzy najbardziej uważali.


Przytaczana tu była sprawa angażowania sióstr zakonnych do pracy naukowej i dydaktycznej na Uczelni. I tak: jedno zgromadzenie nie wyraziło zgody, inne zgodziło się po przedłożeniu wystarczających argumentów. W moim przypadku było inaczej. Gdy do matki generalnej przyszedł list od Księdza Kardynała - kierownika Katedry Etyki - z prośbą o wyrażenie zgody na mój angaż (Ksiądz Kardynał mnie nie znał, ale ksiądz profesor Styczeń podsunął Mu tę myśl, że można by ewentualnie zaangażować taką siostrę), to matka generalna przyjęła tę propozycję z wielką radością. We wszystkich placówkach, które w tym czasie wizytowała, pokazywała ten list i chwaliła się, że o naszą siostrę prosił Ksiądz Kardynał.

 

 

* Dr Teresa N. Wojtarowicz OP, były pracownik naukowy Katedry Etyki na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej KUL.

Strona 1 z 2 :: Idź do strony: [1] 2