- Skąd Pani jest, Pani Ewo?

- Pochodzę z Zambrowa, małej miejscowości oddalonej od Lublina o około 230 km. Tam skończyłam szkołę, I Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Konarskiego, które solidnie przygotowało mnie do studiów. W szkole często uważałam, że do niczego się nie nadaję. Nauczyciele traktowali nas bardzo surowo, rygorystycznie. Wtedy wydawało mi się, że jest to bez sensu. Teraz widzę, iż bardzo mi to pomogło. Szybko dostosowałam się do wymogów, które spotkały mnie na studiach. Nie ma szoku, którego doznają niektórzy moi znajomi, absolwenci innych szkół średnich.

 

- Jak się Pani czuje na uczelni?

- Fantastycznie :) Uważam, że to jest moje miejsce. To był dobry wybór. Może nie powinnam takich wniosków wyciągać zbyt wcześnie, ale mam powody, żeby tak sądzić. Bywają trudne chwile, jak dzisiaj, gdy miałam niezapowiedziane kolokwium z tekstologii. (Tego proszę nie pisać!) Czasami zajęć jest tak dużo, że wydaje mi się, iż nie podołam. Ale dzięki pomocy innych i mobilizacji – udaje się.

 

- Co wpłynęło na Pani decyzję o podjęciu studiów na Edytorstwie KUL?

- Ponoć dobrym przepisem na osiągnięcie sukcesu jest robienie czegoś inaczej niż pozostali. I nie wolno postępować wbrew sobie. Presja mojego środowiska w pewnym momencie sporo mi mieszała w głowie. Tak konkretnie. Ale zrozumiałam, że zamiast na studia z rozsądku muszę iść na studia z przekonania. Może nie z pasji. Bo to, że to jest pasja, odkrywam powoli na uczelni.

 

- Ale to KUL. Uczelnia katolicka.

- Nie miało to wpływu na moją decyzję. Słyszałam o uczelni wiele dobrego, np. od absolwentki KUL-u pracującej obecnie w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży, serdecznej koleżanki mojej mamy. Cały czas powtarzała, że to dobra decyzja. Często słyszy się w rozmowach z ludźmi, ale i w mediach, że panują tu wyjątkowe relacje i stosunki międzyludzkie. Ja wolałam te informacje zweryfikować. Odważyłam się napisać do kilku osób, które studiują na KUL-u. Pisałam do ludzi zupełnie mi obcych. Znalazłam ich, obserwując facebookowy fan page "Studiuj na KUL". Natknęłam się na tę stronę całkiem przypadkiem. Rutynowe odświeżanie facebooka, jak co wieczór. Z boku znalazłam polecaną stronę "Studiuj na KUL".

 

- :)

- Naprawdę. Nie chciałam iść na studia z rozsądku. Zobaczyłam ofertę KUL-u i od tamtej pory uparłam się. Rodzice mówili: "Może Białystok? Zobacz, jakie tam są fajne kierunki". Nie wiedziałam, czy to będzie dobry krok. Ale nie chciałam żałować decyzji, którą ktoś podjął za mnie. Jeśli żałować decyzji, to tylko swoich.

 

- Ma Pani jakiś szczególny pomysł na siebie na tych studiach?

- Koło Edytorów - to jest dla mnie ważne. Nie potrafię siedzieć bezczynnie. Wiem, że tych obowiązków biorę czasami może za dużo. W szkole średniej ciągle się w coś angażowałam. Czasami trudno było pogodzić wszystkie obowiązki, ale późniejsza satysfakcja wynagradza wszystko. Daje mi to pewność siebie. Że ja też potrafię. Studia to nie tylko nauka, wykłady i ćwiczenia. To pewien stan ducha. Na początku może lekka dezorientacja. Później stopniowe odnajdywanie siebie i wyznaczanie pewnych priorytetów. A tak przy na marginesie: okazuje się, że mama miała rację.

 

- A w jakiej sprawie?

- W prozaicznych, banalnych sprawach. Że trzeba raczej słuchać niż mówić, że trzeba o siebie dbać, jeść więcej warzyw i owoców. Może to kogoś rozbawi, ale jak ktoś studiuje - na pewno rozumie.

 

- Dobrze czuje się Pani w Lublinie?

- Przyjechałam do tego miasta 10 sierpnia, z dużym wyprzedzeniem. Lubię wcześniej zbadać teren. Postanowiłam poznać miasto. Jak zacznie się rok akademicki, będę się przejmowała zajęciami, a nie tym, jakim autobusem dotrzeć na uczelnię. Wynajęłam stancję. Byłam tu sama, bez znajomych. Chodziłam po Lublinie własnymi ścieżkami. Poznawałam Lublin, ludzi, rozmawiałam z nimi, np. ze starszymi osobami na Starym Mieście. Miejsce, w którym miałam zacząć studia niezwykle przypadło mi do gustu. Drugi etap zaczął się całkiem niedawno, gdy okradziono mnie w trolejbusie. Ostrzegam przed linią 150! Polubiłam Lublin bardzo, ale ten kryzysowy moment sprowadził mnie na ziemię. Zachwycam się miastem nadal, ale jestem już uważniejsza.

 

- Ale jak Pani odbiera Lublin?

- Gdy zobaczyłam Lublin po raz pierwszy, miałam wrażenie, że to dziadek, taki z długą brodą, ale i z młodzieńczą werwą. Mądry dziadek. Tradycja i wigor razem.

 

- Moje pierwsze wrażenie było: zielone miasto.

- Zielone? Zambrów jest bardziej zielony. Ale Lublin za to kolorowy.

Autor: Artur Truszkowski
Ostatnia aktualizacja: 27.11.2014, godz. 15:30 - Artur Truszkowski