Czwartek 27 IV 2006

No, w końcu wszyscy na próbie - Ksiądz Dyrektor nie krył zadowolenia. Ustaliliśmy ostateczne wersje w choreografii tzn. kto, gdzie stoi, z kim w parze itd. Ulencja - nadworny sekretarz Czcigodnej Inkwizycji - wszystko skrzętnie spisała, co by nie było później ...

Prolog, synów i córeczki cały skład ćwiczył do bólu, potem pojedyncze sceny (niektórzy niedocenieni, mogli w tym miejscu trochę odsapnąć). Soliści ćwiczyli śpiewy, chowając się to w jednym, to w drugim kącie kulowskiego korytarza, który jeszcze mimo późnej pory nie świecił pustkami. Później parami stali, zniecierpliwieni, czekając na swoją kolejkę do Uli, która wysłucha, pochwali ;-) skieruje w ich stronę kilka cennych uwag i wskazówek.

No i tak. Teraz to się musi uleżeć, żeby po dłuuugim weekendzie majowym, znów móc z zapałem ćwiczyć do nowego „Józefa", w nowym składzie i co lepsze - na wyjeździe!

Tyle czasu minęło od ostatniego wpisu, a wydarzyło się naprawdę niemało! Począwszy od majowego koncertu jubileuszowego 5-lecia ITP, poprzez nabór „nowego narybku", wakacyjne spotkania z cyklu „pokażmy, że potrafimy wstawać rano i dajmy szansę swoim mięśniom, wyobraźni (bla ble uuu ee ggrryy)" (znane szerzej jako warsztaty 2006 w Czernej) i wreszcie kończąc na premierze „Historyi" wraz z bankietem, który odbył się tuż po niej. Może choć niektóre z tych wydarzeń doczekają się swoich własnych wpisów w dzienniku? Kto wie...

[Gall Anonim]

4.XI.2006

Dzień był długi... no po prostu trwał i trwał...

Sama premiera, no cóż... każdy przeżył ją indywidualnie. I każdy ją chyba zapamięta, więc nie będę opisywać swoich odczuć. Sam spektakl (podobno) poszedł dobrze i się podobał (hura hura hura!). Przy okazji pragnę z miejsca - w imieniu całej grupy - podziękować księdzu za kwiaty, jakie otrzymaliśmy... Bardzo miły gest!

Po spektaklu tradycyjnie odbył się bankiet, tym razem na stołówce. Mało brakowało a prowodyr całego zamieszania, tajemniczo zwanego „Historyją", niejaki Mariusz L., nie obejrzałby „części artystycznej". A to dlatego, bo cały czas brakowało kilku osób, które ją przygotowywały!

Ale X Mariusz po raz kolejny wykazał się iście „anielską" cierpliwością (mimo delikatnej ironii i tak momentami go podziwiam, że z nami wytrzymuje) i, dając grupie przygotowującej występ dodatkowo kilka minut na skompletowanie składu, zaryzykował, że po raz kolejny wróci do domu po godzinie 22. (kiedy wszyscy grzeczni salezjanie już smacznie śpią jak mniemam...). Gdy dotarli ostatni aktorzy, ze świeżo umytymi włosami, rozpoczęli...

... i pomimo trwożnie brzmiącej przestrogi wypowiedzianej przez konferansjera Radka, publika po raz wtóry okazała hart ducha, wyznając zasadę „Mogliśmy wyjść, ale zostaliśmy".

Edmund przedstawił alternatywne oblicze Śmierci, zespolenie męsko-damskiej tkliwości, ekspresjonistycznie przeplatane młodzieńczymi i porywczymi namiętnościami...

A to było tak... Śmierć przed wysłaniem Polikarpa na tamten świat zdążyła się w nim zakochać. Błąkała się to tu to tam, regularnie wyładowując swoje frustracje poprzez skreślanie (metaforyczne i dosłowne!) kolejnych narratorów, opowiadających „Historyjkę". Jaki był koniec, dokąd dotarła i co usłyszała od świętego Piotra? Na to pytanie odpowiedź znajdziecie, zapraszając 6 - Osobową - Grupę - Choreograficzną + 2 (lub alternatywnie Cierpki - Septet - Reaktywacja + 1) do ponownego wystawienia owej alternatywnej wersji przygód wujka Polikarpa i cioci Śmierci.

Potem były już tylko tany :). No, może nie tylko, bo kiedy bankiet legł ku końcowi, sala sama się nie sprzątnęła... Co inteligentniejsi ewakuowali się z imprezy odpowiednio wcześniej, nie dostępując zaszczytu biegania z mopem po całej sali (i jak tu nie mówić, że to od księdza Lacha mądrość pochodzi? (on na wszelki wypadek wyszedł jako pierwszy)). Ale w sumie to nie było źle, jakoś sobie trzeba umilać czas, nie? Ot np. taki Adaś Rymarz nieustannie szeptał do mikrofonu „Kooosaaa... Koooosaaa..." do Asi, która w tym czasie, leżąć na wznak na jednym ze stołów, robiła najwyraźniej podsumowanie całego minionego dnia...

Ale ten dzień miał jeszcze późniejsze następstwa... Mianowicie następnego dnia podczas spotkania modlitewnego w kościele Salezjanów na Kalinowszczyźnie wszyscy nieśmiało dopytywali się, co się stało z wafelkami w czekoladzie. Zaginione łakocie widziano na kilku talerzach, gdy już sprzątano stołówkę. Najciekawsza hipoteza zakłada, że wafelki zabrała Alona, bezpardonowo wszystkie zjadła aż się od nich rozchorowała - dlatego nie pojawiła się na niedzielnym spotkaniu. (Al)ona Sama na ten temat milczy...

[Gall Anonim]

7.XI.2006

Wczoraj graliśmy po raz drugi „nasz nowy spektakl o trupach". Grało się z o wiele większym luzem niż na sobotniej premierze. Rozluźnienie dało się we znaki do tego stopnia, że na pierwszy kawałek (pychę) 8-osobowa grupa choreograficzna postanowiła wyjść w składzie 6-osobowym... Podczas części „orkiestrowej" co po niektórzy już się zastanawiali jak tu się w pary dobrać, żeby zachować jakiś (improwizowany - ale zawsze) porządek. Inni z kolei, szarpiąc struny kontrabasu, opracowywali plan podniesienia dyrygenta w 3 osoby, udając, że wszystko jest cacy i tak naprawdę robią to we czworo...

Ale oprócz tego to większych rozbieżności z pierwotnym scenariuszem spektaklu chyba nie było. Może warto wspomnieć, że koleżanka Asia planowała uatrakcyjnić swoją postać (jakby i tak była mało charakterystyczna :P ) unowocześniając makijaż Śmierci. Jednakowoż ksiądz-dyrektor-kierownik-artystyczny (znany w węższych kręgach jako „Lach-ciach!") wyraził brak aprobaty ku temu i wczoraj oglądano tę samą Śmierć.

No i dziś mamy pierwszy dzień spokoju od długieeeego czasu, można spokojnie wrócić do swoich codziennych zajęć, takich jak sprzątanie (np. ubrań i zeszytów z podłogi, spod powłoki których dywanu już nie widać...) czy też wreszcie pojawić się w końcu na jakimś wykładzie, w końcu wypadałoby, żeby kojarzyli nas z twarzy ludzie z uczelni. Każdy teraz ma chwilę dla siebie, żeby zająć się siniakami, zagoić zadrapania i ewentualnie powyjmować drzazgi z różnych części ciała :). Jest również czas, żeby zacząć z powrotem dbać o zdrowie, tu należą się na stojąco owacje dla Sylwii za jej wczorajszą „melorecytację"! Dała radę naprawdę wspaniale :). Ciekawe jak pójdzie jutro?...

[Gall Anonim]

13.XI.2006

U źródeł teatru ITP, których pamięcią nie sięga żadne z aktualnych ITePków, tkwi Marlach. On to towarzyszył teatrowi swemu od początków jego i przy, niewidocznym jeszcze gołym okiem, końcu trwać przy nim będzie. ITP będzie bowiem istnieć, dopóki Marlach czuwać przy nim będzie, a Marlach wytrwa przy swoim teatrze, dopóki on swą działalność będzie kontynuował.

Znalazł więc Marlach na wzór swój ITePka i przymierze z nim zawarł. I rzekł: „Wybrałem cię, by w tobie zaszczepić wizję na podobieństwo wizji mojej. Daję ci scenę, którą zapełniać swoją osobą będziesz. Daję ci mikrofon, byś głuchą ciszę auli zapełniał, a żebyś tańcem i ruchem radował wszelkie inne stworzenie, daję ci baletki (które kupić ci nakazuję, bo tylko wtedy dbać oń będziesz). Nawet farbki do twarzy ci daję, byś na twarzach widzów zdziwienie grubymi kreskami rysował. Daję ci też praktykable, podesty, drabiny do nich, kotary, głośnik, śrubokręt, młotki, gwoździe i kluczyki do kantorka, byś również i z nich pożytek robił. To wszystko u twoich stóp kładę, w wierze, że swą powinność wykonywać będziesz. Nie zaniedbuj tych dziedzin, a one obfite plony ci przynosić będą.

Spośród wszystkich zajęć w tym świecie, jednego wykonywać ci zabraniam: regularnej próby teatru swojego opuszczać. Oto wysyłam ci więc, i tobie podobnym również, e-maila z informacją, jakobym sporządzał Czarną Listę, srogą listę nieobecności na próbach, ku przestrodze wam, moje małe ITePki, byście kuszeni na złą drogę nie zeszli.

Odkąd przeto świat jest światem, są rzeczy ważne i ważniejsze, a próby: wtorkowa i czwartkowa są OBOWIĄZKOWE!!!!"

I przygryzł Marlach palca wskazującego swojego, spuścił głowę i zasępił się, po czym przemówił na koniec do znalezionych z różnych bajek ITePków: „Teatr nasz był już w wielu miastach Polski, byliśmy w Warszawie, Płocku, Świeciu, Mławie, a nawet w Berlinie!!!!! A mówię ci to, albowiem w lutym do Oslo koła autobusu naszego skierujemy. Azaliż nie potrzeba nam gwiazd, a ludzi solidnie pracujących!!!!! I jeśli ktoś myśli, że na godzinę przed spektaklem zdąży się przygotować, to sorry bardzo".

I odebrały przez Internet małe ITePki e-maila od Marlacha swego wysłanego i przeczytały go w skupieniu i powadze.

[Gall Anonim]

16.XI.2006

Ach, ci mężczyźni... Nie to, co kiedyś. Kiedyś stali pod budką z piwem, w gorszym wypadku, jeśli na próbie wokalnej śpiewane były wysokie partie, nazywani byli eunuchami. Ale dziś w tekstach nasza Matka Polka to przeszła samą siebie... Cytat, o lekkim zabarwieniu kulinarnym, „śpiewacie, jakbyście mieli coś wyrzygać" powinien na stałe trafić do złotych myśli teatru ITP.

Niemałe zainteresowanie (ciekawe czy o tym wie...) wzbudził w trakcie próby X Mariusz, który postanowił zrobić wyjątek od swojej abstynencji wokalnej. Wspomógł wybrane przez siebie głosy podczas nauki jednego z kawałków wigilijnych. Kilkukrotnie też odbywał wędrówki pomiędzy krzesłami, w sobie tylko znanym celu, oczywiście cały czas biorąc czynny udział w próbie (tj. śpiewając). Taki nasz kameralny Laszko muzykant :).

Ale najciekawsze, co dotyczy etiudy wigilijnej, dopiero przed nami, jakoż nie odbyła się jeszcze żadna próba ruchowo-sceniczna. Wprawdzie we wtorek teoretycznie miała taka się odbyć, jednak została przerwana, gdy do 110 weszła swoim „zmysłowym" krokiem Więckówna z tortem dziękczynnym w ręku. Było „sto lat", było „i jeszcze jeden i jeszcze raz...", było może i coś jeszcze z repertuaru biesiadnego, jednak - na wyraźny znak księdza - odpuściliśmy i daliśmy jemu i Kindze wzruszyć się w ciszy i salezjańskiej zadumie. Było miło. Atmosferę podkręciła dodatkowo wieść o końcu próby, można było w spokoju oszamać swój przydział tortu. A jakie mądre rzeczy dziewczyny kazały cukiernikom na nim wypisać, ho ho! „Jedno pokolenie przechodzi, drugie pokolenie przychodzi". I na koniec groźba dla księdza kierownika: „To nie koniec, to dopiero początek" - czy jakoś tak (oba cytaty z „Historyi")...

No to tyle dygresji... We wtorek kolejna próba, zobaczymy wreszcie, jakiego wigilijnego smoka stworzymy z materiałów i jak będzie wyglądała scena „Boże Narodzenie na dworcu kolejowym". Być może dowiemy się, czy istnieje jakiś związek przyczynowo-skutkowy, który łączy te dwie następujące po sobie sceny, czy takowy jest w ogóle w scenariuszu przewidziany. Wszystko oczywiście w radosnym nastroju świątecznym. Takim naturalnym, spontanicznym, tradycyjnym, zupełnie jak z dworca :).

Ciekawe, co z tego powstanie. Odpowiedź, moi drodzy (inter)neto-widzowie, poznacie w następnym odcinku.

PS. do mojego nowego idola, Kingi Bogacz :)

Nie obrazisz się, jeśli przeprowadzimy plebiscyt na najciekawszy cytat-hicior, jaki usłyszeliśmy od Ciebie? Ja od siebie zgłaszam „Teraz ja jestem sprite, a wy pragnienie" (Czerna, sierpień 2006). Gall Anonim wraz z głównym sponsorem (twórcą tekstów, pomysłodawczynią całej zabawy) przewidują atrakcyjne nagrody!!! Szczegóły wkrótce...

[Gall Anonim]

5.XII.2006

Czy mi w tym teatrze dobrze?
Czy spełnia moje oczekiwania?
Czy, będąc w nim, gryzę się z czymś lub z kimś?

Dziś jakoś tak trafiło mnie to, co nam Laszko powiedział (te uwagi ogólne do zespołu). Słusznie to powiedział. I tak jest dla nas zbyt sympatyczny, ledwo krzyknie, a już za to przeprasza...

Tak sobie o tym dumam i dumam. Se myślę i myślę...

Warto zastanowić się nad taką jedną sprawą. Z góry przepraszam, że może ona brzmieć banalnie - ale dla mnie jest istotna... Wchodząc do ITP, zaczynaliśmy działać w czymś już istniejącym, gotowym, o jakimś - lepszym czy gorszym - ale jednak prestiżu. Zastanowić się, czy weszłabyś (wszedłbyś) do ITP, gdyby liczył on osób tylko kilka, nie byłoby wielkich świateł, nie byłoby genialnych partii solowych, nie byłoby jeżdżenia po kraju? Na czym mi zależy w tym wszystkim, dlaczego, a raczej: po co ja tu jestem. Jeszcze raz sorry, że to może trącić zrzędliwym moralizatorstwem, ale trzeba w głębi siebie odpowiedzieć na jedno pytanie: czy ja chcę od teatru więcej otrzymać, czy chcę mu więcej dać, nie licząc na coś w zamian.

Jeśli by tworzyć jakąś inicjatywę (czy to teatralną czy nie koniecznie) od zera całkowicie, nie można by było absolutnie liczyć na jakiekolwiek płynące korzyści, nie będąc pewnym czy w ogóle jest jakaś szansa powodzenia. Wtedy można by tylko dawać. Czy praca w czymś o wiele mniejszym i skromniejszym różni się czymś od pracy w ITP?

No czym się różni?

Fajnie, że jest fajnie, fajnie że jesteśmy fajni, fajnie że to co robimy jest fajne, wszystko w ogóle wkoło tylko fajne, fajność, fajnie, fajnemu, fajnowato, i ta fajność zdaje się czasami przysłaniać to co jest istotne. Tak mówi Lachu. Z czasem samemu można nie tyle do tego dojść, jakby to miała być jakaś filozoficzna prawda, ale można to po prostu poczuć i zauważyć.

Zmęczenie, poczucie humoru, dekoncentracja i inne takie plagi to normalna ludzka rzecz. Ale im mniej nad nimi panujemy tym więcej - zamiast konkretnie nad czymś pracować - zapychamy dziury gadaniem, że jakoś to pójdzie, przecież wszyscy i tak biją nam brawo. I to za każdym razem. Biją brawo - znaczy: nie jest źle.

A ja po obejrzeniu takiej naszej nowej Historyi jak bym bił(a) brawo? Na jakie brawa zasługuję za własną pracę włożoną w spektakl?

Wszystko na pewno wyglądałoby inaczej, gdyby dano mi jakąś bardziej wyzywającą rolę. Wtedy by zobaczyli! I dopiero wtedy biliby mi brawo... Bo w końcu co można robić wielkiego w scenach zbiorowych albo znowu stojąc w chórze?

Nie przepraszam za to, że ten wpis został napisany tak a nie inaczej. Nie przepraszam za to, że żyję i że robię, co robię. Komuś się nie podoba, to niech zrobi kwaśną minę, powie, że Gall Anonim jest beznadziejny i mógłby sobie odpuścić. W końcu „można wyjść". Słabo tylko, że ktoś taki nie zastanowi się wcale nad sobą (nie mówiąc już o ewentualnej inicjatywie pracy nad sobą). I zakłada, że on (ona) jest w porządku a jacyś narwańcy szukają dziury w całym i moralizują. Znaleźli się ci co są bez winy. Przecież wszystko jest OK, nasz teatr jest naprawdę dobry i trzeba się cieszyć, że nadal się jakoś kręci.

[Gall Anonim]

15.XII.2006

Na czwartek ks. Lach zapowiadał, że próba - z racji że wtorkowa była krótka - będzie dłuuuuga i truuudna, a tu okazało się, że ze 3 razy przeszliśmy całość, ustaliliśmy szczegóły i tyle było. No a wieczorem... wieczorem ta część ITP, która dysponowała wolnym czasem, towarzyszyła Sylwii która obchodziła urodziny. Weszła w wiek 21 lat, w trzecią dekadę życia. Można powiedzieć, że może nie tyle w nią weszła, co po prostu w nią „wleciała" :). Bardzo sympatycznie...

Następnego dnia „męczyliśmy" układ walki z etiudy wigilijnej. Jakby tak były ćwiczone układy do Historyi („tańczącej 8", „8 straceńców" czy jak to inaczej nazwać), to coś by to dało... No, ale chyba należy urwać, bo ktoś jeszcze postanowi to wprowadzić w życie...

[Gall Anonim]

16.XII.2006

Występ sobotni... Mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło (może wstyd, ale nie jestem bardzo za pan brat z tymi klimatami), że w katedrze zdecydowaną większością ludzi byli młodzi. Żadnych starych babć (przynajmniej w moje oczy takowe się nie rzucały), sami studenci. Bardzo cieszy, że to co robimy znajduje odbiór u ludzi, którzy mają więcej życia przed sobą niż za sobą. I dziękuję z miejsca wszystkim tam obecnym.

Zjawiły się też Ula z Nastką. Anastazja Bukowska, przyodziana w swój tajemniczy płaszcz, postanowiła nawet zaszczycić nas swoją obecnością w tym tam pokoiku co się przebieraliśmy. Podziękowała nam, mówiła, że się wzruszyła...

Wieczorem, po pizzy zjedzonej w tradycyjnej „itp-owej pizzeri" na starym mieście, (nazwy z powodów komercyjno-prawnych nie podam, chyba że właściciel lokalu wreszcie się zgodzi i zapłaci) odbyły się poprawiny występu. Otóż kilku itepowych desperatów, idąc deptakiem, pozazdrościło mijanym co chwilę grupkom ulicznych artystów, grających na gitarach i zarabiających na swoje cele. Koleżanka Kossewska powiedziała wtedy: „Ej, no, chodźcie i my, ej no! ej!", po czym gitara się była wyjęła z futerału i na deptaku powiało wstydem :)... Tylko pierwsza piosenka miała akompaniament instrumentu, choć (bo to była dopiero rozgrzewka!) może to nasze głosy były wtedy akompaniamentem dla gitary. Ja sądzę, że to nie tak, że ludziom się nie podobało. Nic nie zarobiliśmy, fakt, ale to jeszcze nie powód popadać w samokrytycyzm :). To nic, że ludzie stopniowo wykruszali się i trzecią zwrotkę „czarnych oczu" śpiewały już tylko ze 2 z 6 osób... my jeszcze nie raz damy szansę przechodniom poznać się na naszych talentach, strzeżcie się! Z jednej strony winy słabego wyniku finansowego przedsięwzięcia można szukać w tym, że (jak to ktoś trafnie spostrzegł) futerał leżał skierowany w nasza stronę (że nawet nie dało się do niego nic wrzucić...), my potem otoczyliśmy ten futerał kółkiem (że nie był go już widać) i w ogóle jak ktoś z tłumu się zbliżał i przechodził obok, to dziewczyny schylały głowy, a faceci nasuwali czapki, tak żeby nikt ich nie poznał. To chyba bariera do przełamania, „bariera czarnych oczu".

Zaśpiewaliśmy „Niech się cieszy ziemia", potem „To nie musi być tak", potem znowu „Niech się cieszy ziemia" i jeszcze raz „To nie musi być tak". Próbowaliśmy wzbogacić uliczny repertuar o jakieś tam coś z „Józefa", „Historyi" czy „Odysei", wskutek czego znowu zaśpiewaliśmy „Niech się cieszy ziemia" i „To nie musi być tak" :). No naprawdę nie wiem jak przechodniom się podobało, ale my mieliśmy przednią zabawę. Powstał pomysł, ciekawy - który jeszcze się nie doczekał realizacji - a z racji niespodziankowego charakteru nie powinien zostać uprzedzony, ale zainteresowani niech pamiętają: kiedyś do niej jeszcze pójdziemy i zaśpiewamy. Może będzie wstyd, kaszana i totalny obciach na osiedlu, ale myślę, że warto mimo wszystko. Zwłaszcza, że to nie my tam mieszkamy... Tymczasem ćśś... głowa w dół i powoli!

Napisało mi się tego trochę... na zakończenie dodam, że jutro kolejny dzień prób...

[Gall Anonim]