20 grudnia, wigilia w akademiku kulowskim, czyli powtórka z rozrywki

"Jak to jest, że znowu przyszło do was ITP?" - to pytanie zadał rektor siostrze opiekującej się akademikiem w czwartkowy wieczór, tuż po naszym występie. Tego to chyba nikt nie wie ale faktem jest, że byliśmy tam i zagraliśmy. Za scenę posłużył nam kąt wydzielony w holu akademiku w którym trudno było nawet oddychać, a co dopiero grać. Wszakże ITP ma niemal nieograniczone możliwości przystosowawcze więc zarówno wokalnie jaki i choreograficznie stanęliśmy na wysokości zadania;). Zabrakło co prawda części rekwizytów, nagłośnienie było takie sobie, omal się wzajemnie nie potratowaliśmy, no i doznaliśmy bardzo bliskiego kontaktu z publicznością, ale czego się nie robi dla sztuki ;). Po etiudzie wysłuchaliśmy słów rektora pełnych uniesienia i zachwytu nad naszym występem i w ogóle nad całokształtem naszej pracy. Trzeba przyznać szczerze - miłe to było. Na zakończenie wieczoru te ITePki, które dzień wcześniej nie pożyczyły sobie świątecznie nadrobiły te zaległości ;). 19 grudnia, etiuda bożonarodzeniowa "Przygotujcie drogę Panu!"Od zarania dziejów teatru ITP co roku powstaje etiuda wigilijna, którą wystawiamy na opłatku uniwersyteckim umilając tę uroczystość jej uczestnikom, a sobie zawalając robotą ostatnie tygodnie przed świętami ;).
I w tym roku też tak uczyniliśmy-we wtorki wokalnie, w czwartki choreo, plus próby extra, oczywiście;) - śpiewanie mantry (Przygotujcie drogę Panu. Przygotujcie drogę Panu. Przygotujcie drogę Panu...), chodzenie z lampami, przestawianie krzesełek-dla przeciętnego człowieka abstrakcja, dla nas-sztuka ;). Ukoronowaniem naszej pracy była etiuda, którą odegraliśmy w środowe popołudnie. Nic nie mogło nam przeszkodzić - ani lampy, które nie chciały się zapalić, ani brak odpowiedniej liczby dzieci do usadzenia przy stole, ani ogólne zamieszanie (o której my właściwie wychodzimy na scenę? ;)). Tyle roboty, a tu 12 minut i po wszystkim (tylko te oklaski - zasłużone, jak sądzę-pozostały ;)). No i może jakieś wzruszenie, bo na prawdę było pięknie...
A wieczorem, u Radka na Piłsudskiego - tak, impreza ;). Były licznie zgromadzone ItePki, Matka Polka i Ksiądz Dyrektor, coś dobrego do przekąszenia, opłatek i życzenia (co poniektórzy bili chyba tego wieczoru rekordy jeśli chodzi o długość i bogactwo składanych życzeń ;)). I tak się trudno rozstać - podobno ostatni goście wyszli ok.1... 26 listopada, premiera "Peer Gynta czyli o trolach, smoku i grze komputerowej" :).
Trochę to dziwne-uczestniczyć w nowym spektaklu ITP "od drugiej strony". Gdy wchodziłam w poniedziałkowy wieczór do zatłoczonej Auli czułam pewne rozrzewnienie i dużą ciekawość. Brałam co prawda udział w przygotowaniach do spektaklu, tak jak cała reszta zespołu, ale efekt finalny wielotygodniowej pracy(prób teatralno - wokalnych, nagrań, szycia, akcji promocyjnych...) jawił mi się jako wielka, cudowna niewiadoma.
Pierwsze pytanie jakie mi się nasunęło jeszcze przed spektaklem brzmiało "Co to za kupa szmat leży na środku sceny? Czyżby to był Marcin?". Szybko się przekonałam, że owszem, Marcin;) - (Marcinku - szacuneczek! To się nazywa poświęcenie dla sztuki ;)).
Następne pytania pojawiły się już w trakcie spektaklu. Właściwie to każde brzmiało tak samo: "O co tak na prawdę w tej scenie chodzi?";). Jednym słowem - stopień abstrakcji był chwilami po prostu kosmiczny (sam scenariusz był kosmiczny, a zagranie tego wszystkiego podniosło stopień abstrakcji do potęgi n-tej;)). A jeśli chodzi o rzeczy które ,mimo wszystko, zrozumiałam... Pieśni Solvejgi w wykonaniu Justynki Ka. były tak piękne, że dosłownie wyciskały mi łzy z oczu (nic dodać, nic ująć!). Aga Kościelecka wreszcie ukazała w pełni swój talent komediowy (Aguś - szacuneczek za te "wesołą wdówkę";)). I te sceny ze Sprzedawcą Guzików i z Diabłem-dla mnie bomba ;).Bardzo podobał mi się też Ksiądz Gromowładny (a raczej jego głos;)) w roli Smoka (na prawdę! wcale się nie podlizuję!;)) oraz Justynka Ko. jako "babcia" ;).
Może zabrzmi to banalnie ale "Peer Gynt" na prawdę wywarł na mnie ogromne wrażenie. A najbardziej się wzruszyłam (no, zgadnijcie kiedy?;)) - podczas Finału! Nie dość, że soliści pięknie zaśpiewali, nie dość, że zespół wykonał super układ(gwiazdy!;)), nie dość... Dosłownie zwalił mnie z nóg pomysł z mozaika zdjęć z rzutników. To było takie (lepszego słowa nie znajduję) transcendentne... W spektaklu grało kilkanaście osób a tu nagle się okazało, że w tym przedstawieniu "jest" całe ITP... I za to kocham ten teatr!

Niewątpliwie miłym przeżyciem był tradycyjny bankiet popremierowy ;). Ale to już zupełnie inna historyja... 
6 XI, "Opowieści papieskie" na Placu Konstytucji w Warszawie.

Podobno spektakle grane przez nas w plenerze należą do najlepszych (bardziej się staramy w trudnych warunkach?:)), a spektakl na wyjeździe, grany w plenerze, na początku listopada przy, delikatnie mówiąc, kiepskich warunkach pogodowych to wspaniała szansa do pokazania naszych ekstremalnych możliwości.

Podróż do Warszawy upływała jak zwykle radośnie na pogawędkach, mniej lub bardziej poważnych, oraz, niektórym, na nauce (tak, tak! ;)). Już gdzieś w połowie drogi zaskoczyła nas wiadomość: "W Warszawie pada śnieg"... Przez następne półtorej godziny staraliśmy się psychicznie przygotować do grania w tak ciekawych warunkach. Gdy w końcu dojechaliśmy naszym oczom ukazała się scena i garderoby przeznaczone dla aktorów. Scena, nawet dość duża, była co prawda zadaszona tyle, że dach trochę przeciekał, a scena była mokra i śliska. Garderoby-dwa namioty: w jednym zrzuciliśmy nasze rzeczy, a w drugim - o wiele bardziej przytulnym, pełnym herbatki, ciastek i kanapek, zgromadziliśmy się i radośnie stłoczeni spożywaliśmy przygotowane pyszności ;). A potem była próba-zostaliśmy wygonieni na scenę cokolwiek niesceniczną, bo znajdującą się kilkanaście kroków od bardzo ruchliwej ulicy. "Zieloni" ślizgali się entuzjastycznie po mokrej scenie, "czerwoni" rozstawiali się na podestach i sprawdzali mikrofony. Nad całym tym zamieszaniem czuwali Matka Polka i Ksiądz Dyrektor biegający między sceną a namiotem akustyka. Próbie przyglądali się przechodnie i ludzie stojący na pobliskim przystanku tramwajowym. Godzina spektaklu nieuchronnie się zbliżała, a pogoda się pogarszała - wiało i padał deszcz ze śniegiem. Pobiegliśmy się przebrać i rozśpiewać. Zaczęły się zawody wśród "zielonych" - kto więcej ciepłych ubrań wciśnie pod kostium (kilka osób na scenę wyszło całkiem napakowanych ;)). O 17.30 padła komenda: "Na scenę, zaczynamy! Więcej ludzi nie przyjdzie. Szybko zaczniemy, szybko skończymy. "Wyszliśmy więc na scenę, otulając się, w miarę możliwości, kurtkami i płaszczami. Pod sceną stało około 30 osób. Ciemno, zimno i mokro.

Pierwsze takty muzyki i... weszliśmy w klimat. Narażając swoje gardła z całego serca wyśpiewywaliśmy "Hioba", "Ścieżki", "Proroka" itd., itd., mimo, że co kilka minut przejeżdżał ulicą tramwaj lub inny wehikuł i próbował nas zagłuszyć;). Przechodnie przystawali, słuchali, patrzyli i odchodzili. Wiernie pod sceną trwali chyba tylko (a na pewno w dużej części;)) nasi znajomi. Spektakl przeleciał jak z bicza strzelił. Zakończyliśmy go czadowo - "Opowieścią o Proroku" (Ach, Pawle - byłeś boski!;)), śpiewaną tym razem na bis. Po spektaklu były oczywiście pogwarki z naszymi znajomymi, którzy trzymali publikę w pionie;). A droga powrotna? Cóż, jest ona, tradycyjnie, wspomnieniem barwnym -romantyczny nastrój w autokarze - za oknami ciemno, światła przygaszone, tył autokaru śpiewający i grający (na przemian: "raz na ludowo", "do you feel the disco?" i "do Boga" przy gitarce;)), zapychanie się słodyczami od siostry Asi K. (Dzięki Ci, Koso! ;)) - po prostu niezwykle integrująco;). Dotarliśmy do Lublina wyjątkowo wcześnie, bo już o 22 (ach, żeby tak całą noc jechać ;)) i na szczęście (niestety?;)) zakończyliśmy ten dzień pełen wrażeń, rozłażąc się po swoich kwaterach ;).
Nie wiem kiedy, czemu ani gdzie przyszła do mej głowy taka myśl, aby poprowadzić dziennik. Tak chodziła, szwędała się, aż w końcu stwierdziłam, że może coś w tym jest. Ponoć tak jest, że im ma się więcej obowiązków, zajęć, to chce się robić coraz więcej. Przecież dwa kierunki studiów i napisanie pracy magisterskiej to jeszcze nic, zawsze znajdzie się czas na coś więcej. Zobaczymy jak to będzie...Moje oko będzie was obserwować w każdej minucie, w każdej godzinie. To mówiła do was skromna i cicha Mary Burberry.

20 X - premiera "Opowieści papieskich"
Chciałoby się napisać, że wszystko było idealnie dopracowane, zapięte na ostatni guzik...Ale tak to już chyba jest, że te nasze premierowe spektakle przysparzają nam wiele stresu, czy aby ze wszystkim podołamy tak jak było w planach. Ale stało się!!! „Opowieści papieskie" zabrzmiały na scenie. Wśród tłumów, jakich nigdy nie mogliśmy obserwować na naszych spektaklach.
A wcześniej... poranna próba...Punktualnie o 10.00 grupa zielonych stawiła się na próbie, aby po raz ostatni tego dnia dopracować to, co najświeższe, najtrudniejsze...ale przede wszystkim aby móc poczuć ten klimat, jeszcze raz wsłuchać się w te słowa. O 12..00 próba generalna, chór w pełnej gotowości. Wszyscy żyją tym, co będzie dziać się wieczorem. Pełne zamieszanie, budowa dekoracji, prasowanie, make-up, studio fryzjerskie u Mundka, ostatnie wywiady przed opowieściami, przemycanie znajomych i rodziny do bliższych rzędów, aby co nieco zobaczyli
i już...zaczęło się. Pierwsze takty muzyki, słowa... „aby w moc cię uzbroić"...i poszło. Wszystkie inne myśli odeszły w zapomnienie, teraz najważniejsze jest skupienie...żeby trafić
w dobry dźwięk, czy być wyprostowanym na scenie i nie pomylić się...Udało się. Nikt nawet nie zauważył, że Kosa nie wyszła do sobótki, bo popsuła lampion; że Tai Chi było nie równo...Ważne że wybrzmiały te treści, że daliśmy z siebie innym to coś, co chodzi im teraz
w głowach i skłania ku refleksji...Dla takich chwil warto żyć... A co potem??? Jak to już bywa nie ma premiery bez imprezki. Nie wiem co tam się działo, gdyż nie dotarłam na miejsce
z powodu przyjezdnych gości. Jedno jest pewne, było niezłe szaleństwo, bo Kosa po powrocie
do domu nad ranem chciała tylko dywanik w kuchni i tak leżała i leżała i leżała...
Asymetrycznym okiem 15 X 2007
Lubię te próby sobotnie. Częstotliwość ich występowania minimalna jest, ale to takie moje-nasze perełki. Można wtedy się skupić tylko na tym z czym akurat przychodzimy. Zostawić bowiem miło jest ćwiczenia, wykłady i lektoraty. Jedyne co zostaje niezmiennie to zapotrzebowanie na kofeinę (z automatu zjadającego 60 groszy Justynie) i jakąś materię do żołądka, np. Dawidowy cebularz z piekarni. Dobrze było nam skupić się tylko na tym, co śpiewać mamy. Dobrze było nam skupić się tylko na tym, jak ruszać się mamy. Dobrze, że będziemy mogli to połączyć by nadać temu jakiś większy porządek... hmm... sens. I chyba właśnie o ten sens chodzi też. Z czym przychodzimy, co wnosimy, a co lepsze chyba - z czym wychodzimy. Przydałoby nam się jeszcze trochę czasu by ten cis był nim zawsze, a nie tę jedną ósmą niżej, a lewa ręką nadążała za prawą nogą w tai chi. Nie jesteśmy w stanie pewnych spraw przeskoczyć, nie możemy na pewne przymykać oka. Potrafimy jednak- heh taki manifest teraz - dać siebie w to, co robimy. Po to też, by to siedem ósmych cis, zabrzmiało innym dźwiękiem. Przefiltrowanym. ‘A jednak po nas coś zostanie, choćby ta cisza...'

25 września. "Józef" - pożegnanie ze spektaklem.
Jeśli istnieje coś takiego jak premiera (czekają nas aż dwie w najbliższych tygodniach),to musi też istnieć "pożegnanie z tytułem". A "Józef" tak długo był w repertuarze "Teatru ITP",że na huczne (acz niechętne) pożegnanie w zupełności sobie zasłużył. Próby do "Opowieści papieskich" i "Peer Gynta" zostały zawieszone, żeby "józkowi" mogli sobie spokojnie przypomnieć dialogi i choreografię do spektaklu. Wszystko zostało przygotowanie bardzo staranie (nawet niespodzianki, takie jak "gwiazdy";)) i, zgodnie z planem o 19, na scenie Nowej Auli KUL zapchanej tego wieczora niemiłosiernie, zabrzmiały po raz ostatni takty żydowskiej muzyki z "Prologu" "Józefa". Oglądanie tego spektaklu ze świadomością, że to już ostatni raz, było doświadczeniem niesamowicie wzruszającym. Dobrze było się przekonać, że przez trzy lata grania "Józef" nic nie stracił ze swojego uroku, choć bardzo się zmienił (nawet nie z powodu poprawek w scenariuszu, czy wymiany obsady - on po prostu dojrzał).A "De Niro, Doda and Pitt", "laski Laszka" czy "Anastazja" były bardzo miłym ubarwieniem togo i tak nie zwykle kolorowego widowiska, przynajmniej dla tych, którzy spektakl znali;). Tyle, że ITP nigdy nie robi swoich spektakli od tak, żeby było śmiesznie, ciekawie, ładnie...W końcu mówią o nas, że mamy Inwencję, Temperament i Pasję. W tym "Józefie" było to wszystko, wszystko co jest istotą tego teatru. Jestem pewna, że w czasie tego przedstawienia wielu widzom chodziły ciary po plecach i coś dziwnie ich w piersi ściskało, zwłaszcza podczas "Pieśni więziennej" i "Nieznanych dróg Pana" (nasze "żelazne hity" służące wzruszaniu publiki;). Ten spektakl miał przesłanie, o którego przekazanie walczymy podczas każdego występu, a które nie zawsze wychodzi. Pamiętacie NIEWYPOWIEDZIANE, o którym śpiewamy w "Oko w oko"? To właśnie było to -dotknięcie tego, co NIEWYPOWIEDZIANE. I jeszcze ten piękny gest przed bisem-zaproszenie na scenę wszystkich, którzy "przyłożyli rękę" do "Józefa" - pierwszej obsady spektaklu, Marcina Wąsowskiego, Mariusza Żaby, King, księdza Mariusza, aby im podziękować i wspólnie zaśpiewać pieśń finałową. Ech, podczas ostatnich refrenów "Nieznanych dróg Pana" wtórowałam z widowni aktorom śpiewającym na scenie... ;).Serce rośnie w takich chwilach.

Zaś kilka godzin później, podczas bankietu (to znaczy "stypy po Józefie";) w Gramofoniebyło już mniej oficjalnie ale tak samo wzruszająco(i zabawnie;) - ITePki stare i młode bratały się jedząc pizze oraz gwarząc, nie tylko o teatrze;). Becia, Kosa, Mundek i Radek przedstawili dość abstrakcyjną i futurystyczną wizję stosunków łączących Józefa, Zawszestyłusa, Piramidara i Piramidarową czyli odegrali tzw. "część artystyczną", podczas której Radzio udowodnił, że fajna dżaga z niego jest;). Po północy nastąpiła zmiana lokalu na Blueberry, co by się móc jeszcze wyhasać na zakończanie tego pięknego wieczoru;). A gdy rozstawaliśmy się, to w sercach płonęła radość, a nasze nogi i głowy dopominały się już o spoczynek... ;).

23 września. "Koncert ITP" na Starym Mieście.
Piękna,złota polska jesień. Lublin tętniący życiem, pełen studentów stających do "kampanii wrześniowej". Niedzielne popołudnie, Stare Miasto. Około 30 osób ubranych w czarno-biało-bordowe stroje snuje się w okolicach Trybunału Koronnego czasami niecierpliwie zerkając w stronę sceny, gdzie występują "panie ludowe". Ledwie pół godziny wcześniej opuścili KUL, gdzie zmagali się podczas próby z "Hiobem", "Sobótką" i "Trolami"...Miało być szybko-szybko, bo koncert zaraz, bo jeszcze próba akustyczna przed śpiewaniem, więc pobiegli na Starówkę. A na miejscu się okazało się, że jest opóźnienie i czekać trzeba. Czekają więc, rozmawiają ze znajomymi, coś tam podjadają...W pewnej chwili z ust księdza po prostu pada komenda: "Na scenę, zaczynamy Koncert!" ITePki rzucają się w stronę sceny, wspinają się na podesty, Matka Polka błyskawicznie rozmieszcza chór. Gdy ksiądz Mariusz wita widzów i zapowiada pierwszy "kawałek" panowie od nagłośnienia rozstawiają mikrofony. Kiedy Sylwia zaczyna śpiewać "Pieśń Odysei" panowie jeszcze pracują. Na scenę wkraczają dwie pary do rumby i tańczą, mimo, że każda ma do dyspozycji przestrzeń o wymiarach metr na metr. Jasnym jest, że z pozostałych numerów choreograficznych, które miały występ urozmaicić, nic nie wyjdzie. Warunki, jak to zazwyczaj w plenerze, ciekawe. Publiczność w rotacji - jedni odchodzą, drudzy przychodzą (dobrze, że jest sporo "starych przyjaciół" teatru, którzy trwają wiernie na widowni przez cały koncert;). Pod samą sceną dwójka dzieci bawi się kawałkami porozbijanych cegieł, nic nie robiąc sobie z faktu, że na scenie odbywa się doniosłe wydarzenie artystyczne;).W ramach reklamy jesiennych premier rozbrzmiewają "Opowieść o przemijaniu" (debiut Ewy z ITP, zresztą bardzo udany, mimo, iż piosenka jest pozbawiona początku, bo ITePki wymiękły na "Hiobie";) i "Opowieść o duszy słowiańskiej" (utwór wykonany przepięknie przez Agnieszkę K., niezmiennie zapierający dech w piersiach, wyciskający łzy z oczu i zapadający głęboko w pamięć) z "Opowieści papieskich" oraz "Piosenka Sprzedawcy Guzików", "Pieśń Solvejgi" i "Trole" (chyba najradośniejsza, obok "Dzięki, Ci Dawco!" ,piosenka Koncertu, do tego z przesłaniem kulinarnym, oczywiście;). Kosa doprowadza część publiczności, zwłaszcza przedstawicieli płci brzydkiej, niemal do palpitacji serca śpiewając "Mężczyźni już tacy są" ;). W sumie tworzy się niesamowity klimat, jak to często bywa gdy ITP gra w prowizorycznych warunkach. Sopran Dominujący jest niezwykle wzruszony i tylko pilnuje się, żeby z tego wielkiego wzruszenia nie spaść z podestu, na brzegu którego stoi;). Po "Koncercie" ITePki gromadzą się wokół Kini i księdza Mariusz aby Matce Polce podziękować za jej obecność i pracę na warsztatach (wcześniej okazji nie było), a Ojcu Dyrektorowi złożyć życzenia urodzinowe (nie dociekajmy, który to z kolei jubileusz). Potem już tylko wspólne zdjęcie (zbrodnią by było nie uwiecznić tak wzruszającej chwili;)) i do domu, nabierać sił na kolejne wojaże w gronie ITP;).

WARSZTATY TEATRALNE ITP, WRZESIEŃ 2007 czyli o tym jak przez dwa tygodnie nad Rozogami unosił się Duch Święty salezjański.
Warsztaty...Tylko ten, kto je przeżył wie, jak ekstremalnym są wydarzeniem. W tym roku ten wyjątkowy czas spędziliśmy w Rozogach, uroczej wsi na Kurpiach. I, choć może trudno w to uwierzyć, było jeszcze bardziej niezwykle niż zazwyczaj...
Po pierwsze: zakwaterowanie-dosłownie na dzień przed wyjazdem okazało się, że będziemy mieszkać u "tubylców" w domach. I rzeczywiście, gdy tylko przybyliśmy do Rozóg miejscowi otworzyli dla nas swoje serca i drzwi swoich domów. Mieliśmy tylko wątpliwości, jak długo Ci dobrzy ludzie z nami wytrzymają. Wytrzymali dzielnie całe dwa tygodnie, otwierając nam drzwi, gdy wracaliśmy z zajęć o 22, częstując nas herbatką i ciachem, kiedy tylko wyczuli, że mamy wolną chwilę, odstępując nam miejsca w swoich własnych łóżkach...
Po drugie: jedzonko-miejscowi chyba, jakimś cudem, wiedzieli jak na co dzień odżywiają się studenci, gdyż dokarmiali nas przez całe warsztaty. Niemal każdego dnia ktoś z "tubylców" przynosił na plebanię pieczywo, jaja, przetwory, owoce, ciasta, słodycze. Jeśli ITePki myślały o zrzuceniu kilku kilogramów w czasie warsztatów to szybko te zamiary porzuciły;).
Po trzecie: atmosfera w jakiej się odbywała praca-ksiądz Mariusz rzadziej krzyczał, a częściej w słowach spokojnych i stonowanych zachęcał nas do pracy, odwołując się przy tym do naszego poczucia odpowiedzialności za losy teatru. Całkiem to było sympatyczne, i, co ważniejsze, nawet skuteczne;). Swoją drogą-jeśli ksiądz dyrektor będzie łagodniał w takim tempie to już nie długo tytuł "gromowładnego" straci racje bytu;).
Po czwarte: praca, której było dwa razy więcej niż zazwyczaj na warsztatach. Decyzja o zaprezentowaniu Lublinowi tej jesieni dwóch premierowych spektakli była nad wyraz ambitna i nieco ekstremalna. Owocem jej były, standardowo, rozciągania i rozśpiewki oraz przeplatające się, czasami zachodzące na siebie próby: śpiew do "Opowieści papieskich"(po prostu musi być pięknie, bo śpiewamy bez półplaybacków! tylko czy laski, przy nutach oczywiście, mają być w dół czy w górę?;)); śpiew do "Peer Gynta"(ach, ten "Wąż", wpędzający co niektórych, na przykład Matkę Polkę, która męczyła się z nami przez półtora tygodnia, w stany nerwicowe;)), próby "zielonych" (jak tu zrobić choreografię nie zbyt trudną a ciekawą?!), choreografia do "Peer Gynta" (taniec brzucha, któremu z zapartym tchem przyglądała się większość mężczyzn i walc, który miał być angielski a okazał się wiedeński, a może na odwrót;)),szycie kostiumów, z których spora część (te do "Opowieści..") prawie od razu została zdyskwalifikowana i poszła na szmaty (tu nieuchronnie nasuwa mi się skojarzenie z maskami do "Odysei", nad którymi "produkowaliśmy się" dwa lata temu na warsztatach w Czarnej, by koniec końców usłyszeć werdykt księdza gromowładnego, że maski nie przejdą, bo zepsułyby cały efekt...;)), próby indywidualne... No i, jakby tego było mało, mieliśmy pod dostatkiem prac integracyjnych w postaci sprzątania, przygotowywania posiłków, zmywania naczyń...A czas wolny? Kto na prawdę chciał, ten na pewno go znalazł;). I było fałszowanie przy gitarce (którą przez większość czasu dzierżył niejaki Bartek-Jasio;)), sączenie herbatki lub kawki, spacery po urokliwej okolicy, długie rozmowy, wizyty u pani Krystynki;). Już trzeciego dnia warsztatów odbył się Mini Playback Show, podczas którego ITePki prezentowały swe różnorodne talenty(czasami w sposób dość zaskakujący, ale czemu tu się dziwić-to w końcu ITP;)), a którego gwiazdą została, jak najbardziej zasłużenie, Agnieszka Kościelecka, niegdyś syrena, dziś już sobótka;). Była też (zaplanowane przez księdza Mariusza, z pomocą miejscowego przesympatycznego proboszcza, księdza Józefa-tęczowego miśka;)) wycieczka statkiem po jeziorku w Rucianych-Nidach oraz "Koncert" zaśpiewany dla miejscowej ludności (a po koncercie pamiętne słowa wróżące wielką przyszłość księdzu dyrektorowi - "Byłem wam ojcem, jestem i będę.";)), po nim zaś grill i disco, podczas, których integrowaliśmy się z "tubylcami". Niezapomniane wrażenia pozostawił występ "pań Kurpiowskich" które przyjechały do Rozóg specjalnie dla nas i porwały do tańca całe ITP z księdzem Mariuszem i Kinią na czele. Ruszyły z miejsca nawet tych, którzy zachowują zazwyczaj daleko posuniętą abstynencję taneczną (tak jak Sopran Dominujący;)). W pamięci pozostanie nam też na bardzo długo wystawna kolacyjka przy świecach u proboszcza w ostatni warsztatowy wieczór czyli "Będzie uczta, będzie bal..."(wino, ITePki i śpiew - wręcz zabójcze połączenie, niech żałują Ci, których ominęło;)). No i wreszcie coś, co nie było tylko dodatkiem do naszej pracy i wypoczynku, ale raczej rzeczywistością, która przenikała te warsztaty i nadawała im SENS-wspólne trwanie przed Panem Bogiem. Każdy dzień zaczynaliśmy i kończyliśmy wspólną modlitwą, każdego dnia gromadziliśmy się na Eucharystii (nierzadko z miejscową ludnością) i... słuchaliśmy konferencji księdza, który przybliżał nam postać św. Jana Bosko oraz duchowość salezjańską (może dla tego, że proboszcz przedstawił nas pierwszego dnia "tubylcom" jako "młodzież salezjańską z KULu";)). Te właśnie chwile były, przynajmniej dla mnie, najpiękniejsze na warsztatach. Obyśmy zawsze pracowali w takiej atmosferze, zarówno podczas roku akademickiego, jak i na kolejnych warsztatach. "Rozmnażajcie się i wierzcie w Ewangelię!" jak powiedziała nasza Kosa nieodżałowana;). I z tą nowatorską myślą (zaczerpniętą podobno z "Pisma Świętego";)) zostawiam Was, kochani...
Przegląd najważniejszych/najciekawszych wydarzeń z życia Teatru ITP w sezonie 2006/2007(wybranych całkowicie subiektywnie przeze mnie.

Przełom sierpnia i września 2006 - warszaty ITP w Czernej.

'Historyja' rodzi się w bólach(bóle mięśni po rozciąganiu, bóle gardła po kilkugodzinnych próbach wokalnych, czasami ból egzystencjalny...;)).Przez pielgrzymów przybywających do miejscowego sanktuarium jesteśmy traktowani jako atrakcja turystyczna-zatrzymują się przed bramą klasztoru i przypatrują się naszym próbom, jakbyśmy robili coś dziwnego;).Gwiazdą warsztatów bynajmniej nie jest Dawid grający główną rolę w 'Historyi' lecz Hubert Bogacz, który przyjechał ze swoją mamą, a naszą drogą dyrygentką, Kingą-Matką Polką. W czasie warsztatów przeżywamy niezapomniane chwile, takie jak przedpremierowy pokaz spektaklu dla miejscowych czy poszukiwanie zaginionej koloratki księdza Mariusza;).

 

Lipiec 2007
Rekolekcje Saruel, Różanystok 10-23 lipca.

Wakacje, martwy sezon teatralny, pomysłów na kolejny odcinek 'Dziennika' brak. Na szczęście przydarzył się nam Saruel;).W Różanymstoku, gdzie łyse gawrony latają między wysokimi sosnami, już drugiego dnia rekolekcji rozgorzały dyskusje czy warto o Saruelu do 'Dziennika' pisać. Justynka Kowalik stwierdziła, że Saruel jest w ogóle 'nie w temacie', a ksiądz Mariusz zaproponował abym, zamiast kolejny rozdział historii teatru spisywać, uwieczniła konferencje głoszone przez niego dla Studenckiej Szkoły Nowego Życia(z przykrością stwierdzam, że mi się to nie udało-moje notatki z konferencji są dość chaotyczne i, prawdopodobnie, pełne herezji;)).Jako kronikarz niezależny, mimo tych obiekcji, kolejny odcinek 'Dziennika' skleciłam...
Na rekolekcjach zespół ITP reprezentowali: ksiądz Mariusz Lach(prowadzący Szkołę Nowego Życia dla Studentów), Justynka Kazek oraz Justynka Kowalik (animatorki na wyżej wspomnianej szkole, kilka razy udzielały się także wokalnie, śpiewając m.in. "Uważaj na dzban" i "Pieśń więzienną", utwory jakby skądś znane;)), Dawid Modrzejewski (razem ze swoją dziewczyną zasilił Szkołę Wzrastania) i ja - Sopran Dominujący:)(uczestniczka rekolekcji na Szkole Studenckiej). Jak wyglądały same rekolekcje? Wyobraźcie sobie warsztaty ITP(już za parę dni, za dni parę...;)) czyli wspólne posiłki, sprzątanie, zajęcia integracyjne, codzienna Eucharystia i dołóżcie do tego duuuużo modlitwy. Klimaty generalnie takie same-dużo śpiewu, śmiechu, przytulania, tylko ludzi dużo więcej. I te powiewy, niosące Ducha Świętego(nie żartuję, to się na prawdę czuło!).Mogę to powiedzieć z całą pewnością-Pan Bóg zadziałał w życiu każdego, kto na te rekolekcje trafił. Czas ten jednak pozostawił w pamięci uczestników wspomnienia nie tylko pobożne;).Nie mogę się wprost powstrzymać od przytoczenia fragmentu piosenki, którą ułożyła jedna z grupek na naszej szkole(utwór doprawdy wzruszający, składał się ze strofek mówiących o każdym uczestniku rekolekcji z naszej szkoły),fragmentu mówiącego o księdzu dyrektorze: "A o cyrk ten na kółkach (t.j. o naszą szkołę;)) nasza gwiazda (aluzja do najnowszej kreacji aktorskiej księdza Mariusza) dbała. Mało-milcząca była i Lachem się zwała. Aniołem Stróżem była, porządku pilnowała. Lecz nasza szkoła nigdy akcji 'Piżamka'(akcji, którą i nam, ITP, kiedyś grożono;)) nie zaznała". Ach, piękny był ten różany czas i chyba nawet dodawać nie muszę, że żal były wyjeżdżać...Może i wy, drogie ITePki, traficie tam za rok...? Jeszcze czerwiec, ale już po sesji;)))
Wakacje, nareszcie wakacje! Teraz można już bez wyrzutów sumienia imprezować (niektórzy robią to przez cały rok;)), opcjonalnie zająć się czymś konstruktywnym (może przygotowaniami do warsztatów? zawsze można sobie poczytać ćwiczenia dykcyjne, trochę się porozciągać lub zrobić jakieś wprawki w szyciu;)). Nieee, lepiej wypocznijmy, póki możemy. I tak część z nas ma po drodze na warsztaty jeszcze rekolekcje Saruela, na szkole u Księdza Mariusza, oczywiście;). Pięknych wakacji drogie ITePki! Pa, pa:)*!

17 czerwca Grill u Kuśmierza, na krańcu świata (a przynajmniej na krańcu Lublina;)).

Po ostatnim spektaklu przyszedł czas na ostatnią wspólną imprezę. Otrzymaliśmy wszyscy zaproszenie na grilla do Marcina Kuśmierza. Już sama droga dostarczyła wielu emocji;). Gdy dojechałam na końcowy przystanek 152 (zajęło mi to prawie 30 min) wysiadłam z trolejbusu i wyruszyłam na poszukiwanie domu Marcina. Po prawie półgodzinnym spacerku wśród co raz mniej cywilizowanych okolic, gdy już powoli traciłam nadzieję, ujrzałam serwis Renault. Cel był blisko! Jeszcze tylko chwila błąkania się i dotarłam na miejsce. Po kilku minutach przybyła także reszta gości. Luźna atmosfera i smakowicie zastawiony stół sprzyjały integracji teatralnej;). Rozruszanie towarzystwa wzięły na siebie, tradycyjnie zresztą, Becia i Kosa;). Ksiądz był jednak ‘ponad to', to znaczy cały czas stał nad stołem i obserwował nas czujnym okiem stróża porządku i moralności;). Na szczęście surowe usposobienie księdza zostało nieco złagodzone przez pyszny biszkopt z truskawkami, który stał wśród innych smakowitości;). Niezwykle uradowała nas wszystkich obecność na imprezie Matki Polki, którą ostatnio widywaliśmy dość rzadko. Miłe towarzystwo trzeba było jednak szybko opuścić, sesja ma swoje prawa, skrypty i notatki już czekały...

16 czerwca - zamknięcie sezonu 2006/2007.

Sam środek letniej sesji egzaminacyjnej a my, ITePki, zamiast do egzaminów zakuwać przygotowujemy się do ostatniej(12-piękna liczba!;)) "Historyi" w bieżącym roku akademickim. Nieco zdekompletowani bo paru osobom czarodziejka-sesja nawet z takiej okazji nie odpuściła, ustawiamy dekoracje, prasujemy kostiumy, rozciągamy się, rozśpiewujemy. Smutno jest trochę bo w powietrzu wisi świadomość rozstania się ze sceną i ze sobą nawzajem na kilka miesięcy. A gdy płyną nuty "Psalmu zabawionych" Sopran Dominujący zachowuje się bardzo nieprofesjonalnie i płacze ze wzruszenia, zamiast śpiewać...

16 czerwca
Graliśmy dziś ostatni spektakl w sezonie, dwunastą w tym roku „Historyję". Ostatni raz już oklejaliśmy podesty czarnym materiałem, ostatni raz rozstawiliśmy niebo, ostatni raz słuchaliśmy gniewnych reprymend księdza gromowładnego;). Jak przystało na okazję, atmosfera była nerwowo-sentymentalna... Zdawało się, że spektakl trwał tylko jedną chwilę, „Jaką korzyść ma człowiek z wszelkiego trudu, który podejmuje pod słońcem?", a zaraz potem „Osądź go miłosierdziem, Panie!". Publiczność, choć zgromadzona nie zbyt licznie, była bardzo życzliwa (może dla tego, że było wśród niej sporo naszych znajomych;)). Żal było schodzić za sceny... Nawet sprzątanie po spektaklu było, na swój sposób, wzruszające;). Piękne zamknięcie sezonu 2006/2007... Gdzieś w sesyjnym bezczasie...
Jest czerwiec, dla większości studentów czas doznań ekstremalnych. Śpi się mało, za to wypija się dużo kawy i spędza się sporo czasu na zaprzyjaźnianiu się z kserówkami i notatkami. Nadzieję budzi chyba tylko fakt bliskości wakacji, czyli także warsztatów teatralnych, które odbędą się na pięknych Mazurach (pytanie tylko czy będziemy mieli okazję nacieszyć się tym pięknem?;)) i rekolekcji Saruela. Pamiętacie, drogie ItePki co (nie jeden raz zresztą;)) mówił ksiądz gromowładny? „'Historyja' kończy się szczęśliwie ale w życiu to różnie bywa. Dlatego zapraszam-10.-23. lipca do Różanegostoku". Choć z drugiej strony-„Pan Bóg przychodzi do każdego człowieka: i do metalowców, i do panienek, które słuchają disco polo, i do Agi B., która pracuje w Realu"...(to także słowa naszego księdza;)), więc do ludzi którzy na Saruel nie pojadą Pan Bóg też przyjdzie. A tak osobiście, to miło by było Was na Saruelu zobaczyć;).

Tymczasem życzę Wam, ludziki, powodzenia w zdobywaniu sesyjnych szczytów! Obyśmy się nie spotkali we wrześniu w celach naukowych;).
1 czerwca, Plac po Farze Godz.17.00
Za kilka godzin gramy „Historyję". Ekipa ITP pod dowództwem księdza dyrektora buduje dekoracje do spektaklu. Miejsce do grania jest wyjątkowo malownicze i klimatyczne ale uroki pleneru dają się we znaki. Niebo od podestów dzieli po kilkanaście metrów-brak kulis, trzeba będzie między kolejnymi scenami przemykać się po tej przestrzeni pod odstrzałem wzroku publiczności. Czarne materiały, którymi oklejamy podesty ciągle odpadają, bo szarpie nimi wiatr. Próbujemy wymyślić co zrobić, by materiałów nie podwiewało-w końcu z Justynką Sadowską odciążamy brzeg jednego z nich trzema dużymi kamieniami, które ktoś wyrwał z murku. Na szczęście działa!

Godz.21.00

Na Placu kończy się koncert, a my stoimy pod drzwiami Domy Kultury. Za chwilę ma się zacząć próba przed spektaklem. Drzwi pozostają zamknięte podejrzanie długo. Czyżby nie chcieli nas wpuścić?

Godz.21.20.

Jednak nas wpuścili. We wspólnej, cokolwiek ciasnej garderobie przebieramy się szybko pod czujnym okiem pana portiera. A potem bardzo żywiołowa rozśpiewka z Kazkiem. Między nami krążą cały czas jacyś panowie z mikrofonem i kamerą.

Godz.22.15.

Stoimy stłoczeni w namiocie za sceną. Nietypowe warunki grania tworzą nieco nerwową atmosferę. Na szczęście nie pada, ani nie jest zbyt chłodno. Ksiądz Mariusz udziela ostatnich wskazówek. Jeszcze tyko się pomodlimy i „Jaką korzyść ma człowiek...".

Godz.22.35.

Wyszliśmy na scenę. Mimo wcześniejszych przygotowań warunki do grania są co najmniej ciekawe. Bliskość publiczności, jakiej nigdy dotąd nie doświadczaliśmy, brak odpowiedniego nagłośnienia i ustawienia świateł nieco rozpraszają.

A w trupiej klatce nie mniej wrażeń-może metr dzieli umarłych od publiczności, która siedzi dosłownie opierając się o podest. Do tego umieranie na stojąco jest średnio wygodne, a w środku „Pieśni Śmierci" czarny materiał, którym jest obklejony podest, powoli acz nieuchronnie, odpada.

I wreszcie na podeście;). Z wysokości wszystko wygląda inaczej, bo podest to zdecydowanie najlepsze miejsce zarówno do oglądania spektaklu, jaki i, podczas grania w plenerze jak dziś, do szerokiego spojrzenia na publiczność, która nas otacza niczym fale Morza Czerwonego Izraelitów. Nad sceną unosi się miejski gwar, soliści męczą się z wysiadającymi mikroportami, zaś grupa tańcząca zmaga się z pewną niekompletnością i brakiem symetrii gdyż liczy 7 zamiast 8 osób(Kinia Rutkowska z powodu choroby jest nieobecna). Justynka Kowalik udowadnia coś, w co nie uwierzyłabym jeszcze kilka dni wcześniej-sandałki pasują na prawdę do każdej kreacji, nawet do koszuli i spodni na kant;).

Mimo ekstremalnych warunków „Historyja" zyskuje uznanie publiczności i nawet śpiewamy „Mądrość" na bis;).

Godz.23.55.

Ledwie emocje związane z graniem zdążyły opaść a my już sprzątamy dekoracje bo zaraz na Placu ma występować następna grupa. Teraz już tylko zabrać rzeczy i skierować się do domu na spoczynek, opcjonalnie na jakąś imprezę-w końcu to Noc Kultury i
Lublin tętni życiem, nie tylko kulturalnym...

29 maja - wybory do zarządu Teatru ITP.

Oto dziw nad dziwy-ksiądz dyrektor, dzierżący od zarania dziejów niepodzielną władzę w ITP wyraża chęć podzielenia się rządami z ITePkami i ogłasza wybory do zarządu;).Zostaje z tej okazji zwołane spotkanie ITP na szczycie. Szybko okazuje się o co na prawdę księdzu chodzi-chcę on po prostu aby ITePki wzięły na swoje barki większą odpowiedzialność za losy teatru, za sprawy związane ze stowarzyszeniem, z promocją działalności naszej grupy-po prostu, żeby grało nam się lepiej;).Osoby chętne do dzierżenia rządów wraz z księdzem gromowładnym(tzn. do wykonania dodatkowej roboty na rzecz teatru;)) bez większych perypetii się znajdują i powstaje Zarząd Teatru ITP.

22 maja - przesłuchania wewnątrzteatralne do "Peer Gynta".

W związku z dość śmiałymi planami zaprezentowania się przez Teatr ITP na jesieni dwoma premierami pojawia się problem obsadzenia ról w aż dwóch, do tego zupełnie różnych, spektaklach. Ksiądz gromowładny rozwiązuje go prosto i... ogłasza przesłuchania dla aktorów ITP do "Peer Gynta". Rozsyła fragmenty scenariusza i ITePki biorą swoją karierę aktorską w własne ręce, bo oto po raz pierwszy można o rolę powalczyć;).Przesłuchania odbywają się w atmosferze rywalizacji, ale takiej przyjaznej-kilkanaście osób zgromadzonych pod drzwiami sali nr.13 wzajemnie się wspiera i przesłuchuje. W sumie-przesłuchania to nie zły pomysł na integrację zespołu;).

12 maja - premiera "Szklanej menażerii".

Otwarcie "Sceny edukacyjnej Teatru ITP" które było planowane od dawna dzięki mobilizacji i pracy czwórki aktorów ITP wreszcie się udaje. Powstaje spektakl zupełnie różny od pozostałych produkcji teatru, spektakl, którego siłą jest tylko(albo aż) gra aktorska. Akcja dramatu aż iskrzy od emocji czwórki bohaterów widowiska-Amandy(Asi Kossewskiej),Laury(Agnieszki Baczewskiej),Toma(Tomka Ducina) i Jima(Marcina Kuśmierza).Historia bardzo poplątanych relacji rodzinnych, w dodatku pozbawiona happy endu...Czysty, piękny teatr. Ludzie, czapki z głów;)

MAJ 2007
Kochane ITePki, kłania się wam nowy dziejopisarz Teatru ITP (Gall Anonim przeszedł na zasłużoną emeryturę, ale jego wpisy będą się od czasu do czasu pojawiać w „Dzienniku"), skryba o piórze lekkim i strawnym dla pospólstwa (pamięć o takich twórcach i ich dziełach trwa przez wieki, czego doskonałym przykładem jest niejaki Homer i jego „Odyseja").

Niezmiernie cieszy mnie fakt, że moją działalność mogę rozpocząć od opisania pełnego wrażeń wyjazdu do Łodzi. O ile sama podróż przebiegała spokojnie (z nieznanych powodów grupa z tyłu autokaru była mało aktywna - żadnych „Miała baba kota!" w wykonaniu Sylwii S.) , to na miejscu czekało na nas wiele atrakcji. Okazało się, że będziemy nocować w całkowicie prowizorycznych warunkach - jedna „goła" sala na spanie dla ponad 30 osób i dwie łazienki bez pryszniców... Po wspólnej Eucharystii, bardzo radosnej, a chwilami nieco zaskakującej (Alleluja!) rozpoczęliśmy intensywne przygotowania do Koncertu. Sam Koncert w Archikatedrze Łódzkiej dostarczył nam wielu emocji - zwłaszcza „Dzięki Ci, Dawco!"-„jedyny radosny utwór z repertuaru teatru" ;). Entuzjazm przy tej piosence poniósł nas tak bardzo, że prawie zapomnieliśmy, gdzie się znajdujemy i nasze „ooo, ye" przypominały okrzyki rodem z koncertu Mandaryny;). Naszej radości nie zmąciły nawet małe kłopoty techniczne (swoją drogą ciekawym doświadczeniem byłoby zaśpiewanie „Syren" do ścieżki melodycznej „Pieśni Odysei").
Po Koncercie otrzymaliśmy od księdza dyrektora surowy nakaz (jego złamanie miało skutkować grzechem ciężkim!) jak najszybszego udania się na spoczynek. Nie wszyscy potraktowali to polecenie poważnie. Część ekipy, oczywiście pod wodzą koleżanki Kosy, wyszła „na spacerek", z którego wracała od 2.30 do 3.30. Wracających imprezowiczów , którzy „trochę" hałasowali uciszał Tomek D., a jego uspokajała Ola K.. W efekcie chyba nikt się nie wyspał tej nocy... Następnego dnia graliśmy dwie „Historyje" w Teatrze Nowym. Mimo ciężkiej nocy i kłopotów technicznych podczas pierwszego spektaklu obie „Historyje" były bardzo udane (z tej wieczornej nawet ksiądz gromowładny był zadowolony!). Warto tu zaznaczyć, że wieczorny spektakl był dziesiątym z kolei( są powody do świętowania! ;)). Jeszcze tylko zrobiliśmy sobie zdjęcie przed Teatrem i pojechaliśmy! Podróż powrotna znów była nadzwyczaj spokojna( gdyż większość ITePków zasnęła zaraz po zajęciu miejsc w autokarze ;)).

A następnego dnia po południu, rześcy i radośni, zebraliśmy się dość tłumnie przed salą nr.13 w Głównym Gmachu KUL( dla niewtajemniczonych- jest to siedziba księdza dyrektora ) aby przejść przesłuchania do "Peer Gynta". Pod drzwiami panowała nieco nerwowa atmosfera, za to po drugiej stronie czekał uśmiechnięty ksiądz gromowładny( rzadki to widok! ;)) i ciastka. I tak oto, w wielkich bólach podobno, skład zespołu do naszej listopadowej premiery został wyłoniony.

Pisząc pierwszy w mojej karierze odcinek „Dziennika" nie mogę pominąć niedawnej premiery dramatu „Szklana menażeria", dzieła czwórki naszych współtowarzyszy w niedoli teatralnej ;) -Agi Baczewskiej, Tomka Ducina, Asi Kossewskiej i Marcina Kuśmierza, będącej zarazem otwarciem „Sceny Edukacyjnej Teatru ITP." Jak dotąd spektakl ten został wystawiony trzy razy, przy czym ja miałam przyjemność oglądać go dwukrotnie. Mix trudnej, zawsze aktualnej problematyki, współczesnej muzyki pop i drewnianej szkatułki pełnej szklanych zwierzątek dał efekt, który poruszył chyba wszystkich widzów (mnie wzruszyło zwłaszcza samo zakończenie spektaklu). Można tylko szczerze gratulować i mieć nadzieję, że to początek czegoś, co jeszcze bardziej ubogaci i rozwinie teatr oraz nas samych.

Zbliża się czas sesji (tak naprawdę to trwa ona już od początku maja), a więc życzę wszystkim powodzenia w zdobywaniu zaliczeń i zdawaniu egzaminów, abyśmy się spotkali w komplecie na warsztatach, które z tym roku odbędą się... Ale o tym może następnym razem ;). Pa J!
17 kwietnia

- Odbywają się damsko-męskie przesłuchania do ITP(mimo, iż to mężczyźni są bardziej pożądani jako nowi członkowie zespołu ITP to także płci pięknej dano tym razem szanse dostania się do teatru;)).Kandydaci po raz pierwszy w historii teatru mają zmierzyć się nie tylko z utworem wokalnym ale także i z tekstem. Kilka osób staje na wysokości zadania i zasila skład ITP;).

9.III.2007
Dziś jest ten oto nieteatralny dzień, kiedy znalazłem czas, by przelać na papier wspomnienia, myśli, wrażenia i inne niematerialne rzeczowniki, kłębiące się w chaszczach i odmętach mego niedoważonego umysłu, a związane z teatrem ITP. Poza tym, że miałem dziś jechać do Obi i kupić:

puszkę czarnej farby oraz
taśmę papierową w dużej ilości (w zamian za które pewna Justyna z grzywką w górę chciała machnąć sobie obiad w pizzerii),
to dzień był całkiem przeciętny. O jego przeciętności świadczy choćby fakt, iż w końcu nie pojechałem, co pozostaje mi na jutro przed próbą (a po spektaklu). I - co by tu się nie oszukiwać - sam nie wiem po co to wszystko piszę.

Jutro z rana, lekko po 10., gramy w Chatce Żaka dla licealistów Historyję (wolno mi opuścić cudzysłów, skoro to nasze dzieło?). Dobrze, że z ostatniej próby dyrektor Lach był zadowolony bardziej niż co po niektórzy występujący... Ja mam referat do godziny 9.30, po czym biegnę z językiem do kostek kilka budynków dalej... głupie te dni, kiedy to ciężko znaleźć czas, żeby się spokojnie choćby podrapać... Ale, biegnąc wzdłuż ulicy Akademickiej (między własnym wydziałem a ACK) CZUJE SIĘ ten wiatr we włosach, tą adrenalinę...

A potem do tego Obi...


WSPOMNIENIE WARSZTATOWE

eksperymentowanie z estetyka małych form dramatycznych
rzeczywistośc wirtualna
wchodzi Baczix na jej IP
wchodzi Dwwwcin na jego IP
Dwwwcin: ostatnio Laszek cos powiedział na próbie, ze jest smutny, bo dziennika nie ma. Wiec cos spróbujmy skleić...
cisza
Dwwwcin: wiec napiszesz mi swoje jakieś wspomnienia?
cisza
Baczix: Ducinku a o co konkretnie Ci chodzi
Dwwwcin: o, jesteś, hej
Baczix: a tak w ogóle to dobry wieczór ;)
Dwwwcin: zbieram "opinie"...
Baczix: moje wspomnienie które najbardziej utkwiło mi w pamięci
Dwwwcin: ...słucham bardzo uważnie...
Baczix: to straszne zakatarzenie mojego gardła
Dwwwcin: zakatarzenie gardła?
Baczix: oj nie czepiaj się szczegółów ;)
Dwwwcin: ja głupi jestem czy mi się wydaje?
Baczix: to skrót myślowy
Dwwwcin: aha, no tak... ;)
Baczix: ale byłam, dzielnie ćwiczyłam, też te Marcinowe wytrzymałościówki
Dwwwcin: tak tak, słucham bardzo uważnie...
Baczix: taniec brzucha z Urszuleczka pozwolił mi na nowo odkryć w sobie pewne ciekawe rzeczy ;)...
Dwwwcin: A nasz taniec żydowski z Wąsem pozwolił mi odkryć w sobie nowe pokłady humoru ;)
Baczix: a jak ćwiczyłyśmy snopki, to zrobiłyśmy je wtedy tylko do połowy bo Laszek powiedział, ze nie wyglądamy na zmęczone więc i my musimy zaznać tej dzikiej przyjemności wypocenia się przy treningu
Dwwwcin: i prawidłowo.
Baczix: a walc... no był taki sobie
Dwwwcin: hmm... moje oczy jakoś nie kojarzą widoku spoconego Laszka, chorego/zmęczonego - owszem - tu ma rispekta... ale spoconego... eee!
Baczix: bo Laszek oczywiście tylko patrzył i po cichu pewnie ubolewał, że my tak niewytrzymali jesteśmy
Dwwwcin: jesteśmy studentami a nie aktorami z zawodu, to ciężko pozwolić sobie na regularne treningi dzień w dzień... przecież doba ma tylko 24 godziny :)
Baczix: dobra dobra, ja jak studiowałam to codziennie rano biegałam i jakoś ze wszystkim dawałam radę więc jak to można nazwać ....?
Dwwwcin: ee... hmm... a jak Ci się tańczyło :P? Sama tańczyłaś czy z kimś?
Baczix: z Kosą, cudownie ;) ale nie przepadam za walcem, zdecydowanie wolę tango
Dwwwcin: taaa... czemu mnie nie dziwi że akurat z nią ;)
Baczix: ...bo „żaden mnie nie chciał"...
Dwwwcin: Jak Cię nie chciał? a ja to do Ciebie nie podszedłem? Nie pamiętasz juz co? Tak tak, takie wy baby juz jesteście...
Baczix: Pamiętam. Ale i tak nas kochacie :P
Dwwwcin: tak tak, wmawiaj sobie...
Baczix: Najbardziej sensowne wydaja mi się te Marcinowe wytrzymałościówki, bo pokazały jacy jesteśmy dobrzy ;) to tak dla równowagi, gdyby ktoś pomyślał o sobie ze jest the best...
Narrator: Po czym ta anty-ortograficzna rozmowa zeszła na całkowicie odmienny i nieoczekiwany temat...
Baczix opuszcza swoje IP i wychodzi
Dwwwcin opuszcza swoje IP i wychodzi
kurtyna. WSPOMNIENIE POWARSZTATOWE
pisane spontanicznie, w przerwie między tańcami a pewnym spotkaniem z miesięcznym opóźnieniem (za co bić po łbie można Ducina)

Dla mnie najwspanialszą chwilą na tych warsztatach było posłuchanie w ciszy "Nieznanych dróg Pana" i "Pieśni więziennej". Nagle powstała niesamowita atmosfera, która według mnie udzieliła się wszystkim. Naprawdę to wtedy poczułam. Takich momentów, kiedy można sobie pozwolić na wyciszenie, jest na próbach bardzo mało, aż za mało. Zresztą wiadomo jak jest.

Bardzo ciekawym wydarzeniem było dla mnie ćwiczenie scenek do "Józefa" (prolog), ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam tego spektaklu. Warsztaty pozwoliły mi zrobić pierwszy krok w kierunku wejścia do tego przedstawienia. I oczywiście tańce..;) byłam naprawdę zdziwiona, gdy - idąc do sali 110 usłyszałam walca (spóźniłam się). To była dla mnie wielka niespodzianka:) Tańce pozwoliły mi jakoś przebrnąć przez straszne ćwiczenia Wąsa :D... Ciekawostką był dla mnie (i pewnie dla reszty żeńskiej części naszego teatru) taniec brzucha. Zajęcia z Ulą pozwoliły się wyciszyć, pozwoliły odpocząć zbolałym mięśniom i choć trochę poznać ruchy swojego ciała.

Podobało mi się połączenie trzech spektakli na warsztatach. Byłam nastawiona na to, że poćwiczymy scenki do "Historyi" i parę rzeczy do "Józka", ale tymczasem okazało się, że musnęliśmy również "Pergenta"!;) Cieszę się, że Ks. Lach już nas zapoznaje z tą sztuką. Wot i wsjo.

Paulina P.

(datowane mniej więcej na) 15.II.2007
Lach wziął, stanął i powiedział: „Po tych warsztatach ma znaleźć się jakiś wpis w dzienniku." Z sali powiało milczeniem. Potem dodał na zachętę: „Nie ważne kto to napisze, może to być nawet kilka osób". Jak wyżej, reakcją na jego słowa było głuche milczenie.

No, ale ksiądz Lach jest w gruncie rzeczy poczciwy (chyba) człowiek, lubi słuchać Republiki i Ciechowskiego, wielkimi krokami zbliża się do bariery lat 40, więc - zważywszy na te okoliczności - można mu chyba pójść na rękę i coś tam odwalić, jakąś małą chałturkę ;)

„No więc" - warsztaty - co by zacząć od początku opowieści, nie od środka - odbyły się w pewnym sensie w zamian za nie-doszły-do-skutku wyjazd ITP do Norwegii. Jednoosobowe ciało decydujące teatru ITP, gubiące czasami swoją koloratkę, zarządziło, by w dniach 12-14.2.2007 (pon-śr) odbyły się na KULu zajęcia teatralne.

Żeby nie oszukiwać ewentualnych czytelników, wyjaśnię, że słowa poniższe powstają już jako pewna retrospekcja ;). Ot np. Wszystkim - jak podejrzewam - gwoździem programu co dzień były zajęcia taneczne z Dawidem Modrzejewskim. Z rana przychodziliśmy do 110 (nie ten klimat co warsztaty na auli, ale trudno, ponoć ważna atmosfera międzyludzka) i zaraz po króciutkiej rozgrzewce było po 2-3 godziny kroku podstawowego walca angielskiego. Pierwszego dnia samemu na liczenie, drugiego dnia do muzyki, zaś trzeciego dnia krok podstawowy w parach. Lach jeden wie, czemu służyć będzie ten walcowy maraton... Być może pierwsze role do premiery '07 zostały już rozdane. Ale nie uprzedzajmy faktów!

Mogłoby się zdawać, że te wszystkie ćwiczenia były nudne. Aaaale nie! Skąd! Mamy w teatrze takie osoby jak Joanna Kossewska, która - przetańczywszy ów pełen enigmatycznych ruchów krok podstawowy spod jednej ściany pod drugą - krzyknęła „O Jezu, ryżu nie zdjęłam z ognia", czym - jak nie trudno zgadnąć - zwróciła na siebie uwagę wszystkich wkoło. Jej chyba dobrze jest z takim stylem bycia. Stara ;) dobra Kosiara...

Doświadczeń było jeszcze trochę. Nie byłem nigdy ani wewnątrz szpitala ani tym bardziej na żadnym leczeniu psychiatrycznym, ale coś mi mówi, że chyba juz wiem jak to jest na takim być. W środę, ostatni dzień warsztatów, Marcin Wąsowki, który dzielnie towarzyszył nam przez cały czas warsztatów, postanowił (zgodnie z wolą jego lub Wolą Lacha) - zamiast dłuższych ćwiczeń sprawnościowych - zrobić z facetami podstawy tańca żydowskiego. To było tak psychodeliczne doświadczenie, takie... kosmiczne, nie do opisania, jak jakieś ciężkie narkotyki... Nie mówię, że złe. Ale naprawdę, niebywałe. W dogodnych momentach wymienialismy się z Bartkiem Drozdem spojrzeniami typu: „haha, spójrz na mnie jak debilnie wyglądam!", „haha, spójrz jak sam debilnie wyglądasz", „czy to tak trzeba robić?", „k...a, ale to jest poj...ne!", „nie wiem jak tobie, ale mi się zaczyna podobać", „kiedy koniec?" i tym podobne...

Pomimo ciężkich, wręcz wykańczających ćwiczeń, zwłaszcza tych kondycyjnych z Wąsem, nie było strat w ludziach. Ale do strat można zaliczyć podarte na pupie spodnie i zdrowie kilku osób (na tle przeziębieniowym, nic w stylu złamań). Złamany przyjechał Radzio, ale on połamał się jeszcze przed warsztatami, ponoć niedługo przed przyjazdem do Lublina. Pech to pech...

Na koniec pragnę z całego pióra dziękuję wszystkim tym słodkim osobom, które postanowiły wspomóc moją dziurawa pamięć i podzielić się swoimi wspomnieniami ze mną.

Gdzieś podczas sesji zimowej 2007
Ten wpis to taki mało teatralny będzie, od razu się usprawiedliwię...

U mnie sesja w trakcie, połowa jakichś tam głupot już napisana, teraz fachowcy zapewne męczą się, żeby jakoś pozytywną ocenę mi postawić (ktoś te studia przecież musi kończyć), ale najgorsze jeszcze przed... Najdurniejszy spośród wszystkich durnych ustnych: dziobanie definicji, aksjomatów i twierdzeń z dowodami (z rachunku prawdopodobieństwa). Żal ogarnia :(...

Ale :)... nie ja jeden mam przerąbane, więc nie jest tak ostatecznie źle.

A w perspektywie mamy wyjazd do teatralnych korzeni X. Laszka, miasta Łodzi. No... można się pocieszyć - w kontekście wyjazdu do Oslo - choćby tym, że pomimo innej renomy, popularności, zabytków, dziedzictwa kulturowego (i wielu innych), to te dwa miasta coś jednak łączy. Coś... oba mają 4-literową nazwę :). Zawsze coś. Chyba też ludność by była mniej więcej w podobnych granicach. Jedziemy do miasta Łodzi!

Wiele mądrego nie powiedziałem, i jak patrzę poniżej, już nie powiem :)

To jest tak jak co roku, na czas sesji życie teatralne staje w miejscu, niczym... niczym człowiek co dotrze na przystanek. I patrzy na rozkład. I my jak ten człowiek - czekamy na autobus zwany „nowym semestrem". A jak się spyta kogoś na przystanku, ten zawsze powie, że autobus już powinien być. Że zawsze się spóźnia... I koniec sesji jest jak ten podły autobus co nie przyjeżdża...

Styczeń 2007-intensywnie planujemy wyjazd ze spektaklami do Norwegii.

Stoimy w kolejce po paszporty, tłumaczmy teksty promocyjne o teatrze, tłumnie przybywamy na wtorkowe i czwartkowe próby. Niestety wyjazd zostaje odwołany(oficjalną przyczyną jest to, że sponsorzy zawiedli, ale ze źródeł zbliżonych do księdza dyrektora dochodziły wieści jakoby ksiądz przeglądając listy obecności aktorów na próbach stwierdził, że większość ITePków nie dość gorliwie uczestniczyła w pracach na rzecz teatru i wyjazd odwołał...;)).Żeby nam nie było smutno(tzn. żebyśmy się nie nudzili;)) ksiądz organizuje warsztaty na KULu podczas których ITePki, w składzie cokolwiek przerzedzonym przez infekcje różnego rodzaju, wzmacniają swoją kondycję, robią przymiarki do walca i do tańca brzucha oraz szlifują się wokalnie.

4.I, przed próbą
Ból związany z powrotem na uczelnię się nasila. Prace, zaliczenia, egzaminy, istny weltschmerz... Z dnia na dzień perspektywa słabsza i słabsza.

Ale za to mój paszport (i nie tylko - pozdrowienia dla herr Łysiaka!) już jest w drodze. Jeśli ktoś jeszcze nie ma, niech się tym zajmie, bo inaczej „to sorry!".

Wszyscy się pewnie elegancko wybyczyli przez te święta, to i zniosą wszystkie noworoczne uwagi związane z brakiem koncentracji na próbach, szanowaniu nawzajem siebie i swojego czasu etc. etc. Tak więc ciekawe co będzie dziś na próbie...

Korzystając z okazji pierwszego wpisu w Roku Pańskim 2007, składam wszystkim piękne życzenia, co by życie każdego z Was było równie piękne jak marzenia o nim! Róbmy co do nas należy :)

4.I, po próbie (a w zasadzie pisane trochę później)
Miło było zobaczyć chociaż połowę tych twarzy, które przez wiele dni poprzedniego roku były tak bliskie. Zamiast ordynaryjnej czwartkowej próby ksiądz zrobił nam seansik, zupełnie jak „wieczorek filmowy". Nie oglądaliśmy ani „Prison Break'a", ani „Troi" ani „Apocalypto"... Ksiądz znalazł coś specjalnego na nowo-roczne powitanie swoich młodych przyjaciół. Na ścianie sali 110 rozświeciła się scena Historyi... Kinematografia tzw. awangardowa. Wersja nie DVD, a kinówka. Nagrywana z sali, z jakiegoś miejsca w publiczności. Ale mimo to było całkiem fajnie. Ogólnie to zbrechtaliśmy chyba każdy możliwy moment w lewo i w prawo.

Po próbie Kossa zarządziła wypad do Koyota. Tam na dziewczynki i laseczki z ITP czekał już - czy to w starym czy w nowym roku - nieśmiertelny i wieczny bywalec tegoż klubu, niejaki Mario. A co tam się działo, z jego udziałem, czy też bez niego - to już każda laseczka w ITP będzie nosiła, jako wspomnienie, w swoim słodkim serduszku.