OPŁATEK UNIWERSYTECKI 17 XII 2013 - „Wspólny dom”

Nadal nie mogę się nadziwić, że gram w teatrze, który łączy ze sobą umiejętności aktorskie i śpiew. Dziś  czas debiutów.  Dlaczego?  Dla wielu z nas to moment, kiedy trzeba stanąć na scenie po długim okresie niebytu. Z trzęsącym się głosem, nogami jak z waty. Jednak jak to powiedziała Ula przed występem: „Krzywo, prosto, byle ostro”(mam nadzieję, że nic nie pokręciłam). Czekamy więc na swoje pięć minut. Robimy krawaty z papieru, przyklejamy, sprawdzamy czy okulary są  na swoim miejscu. Wszystko dzieje się  tak szybko, że nawet nie wiem kiedy znajdujemy się na scenie. A potem… Każdy każdemu  składa  gratulacje i jest pięknie.

Nasza pierwsza wigilia. Zawsze na tego typu imprezach mam wrażenie, że życzenia są  wymuszone i nieszczere. Jak połamać się opłatkiem z ludźmi, których tak naprawdę nie znam? Co im życzyć, kiedy czasem nawet nie wiem co studiują? Tego wieczoru było inaczej. Chociaż nie zdążyłam jeszcze wszystkich poznać, to czuć było więź łączącą te różne osobowości. Kilka minut rozmowy „na osobności” zbliża do siebie. Powoli się poznajemy. Ta wspaniała atmosfera! Oj brzmi to tak strasznie banalnie i patetycznie. Jednak człowiek, który choć raz przeżył wigilię Teatru  ITP wie o czym mówię. Właśnie w takich chwilach „Ziemia się staje progiem nieba.” 

(L. W.)

„Wesele Dawida”oczami nowych osób

 

Spektakl „Wesele Dawida” w reżyserii Marcina Wąsowskiego ma dla mnie szczególne znaczenie. Z pewnością dlatego, iż premiera tej sztuki to moment kiedy po raz pierwszy widziałam aktorów ITP „w akcji”. Poza tym, ta tragikomedia opowiada o ludzkich dylematach, bezradności  człowieka,  pokazuje  że nie ma zbrodni bez kary.  Wszystko to, plus potężna dawka humoru uświadamia mi dlaczego teatr jest dla mnie tak bardzo ważny.

 

A jak myślą inni?  Zobaczmy.

 

"Wesele Dawida" oglądałam dwa razy. Za pierwszym razem podobało mi się, ale uchwyciłam tylko ogólny zarys historii, kilka żartów nie za trudnych jak dla blondynki, elementy kabaretowe, sceny dramatyczne i to, co wysuwa się na pierwszy plan, czyli historię miłosną o Dawidzie i Batszebie. Jednak po kilku miesiącach postanowiłam jeszcze raz obejrzeć spektakl i dopiero wtedy doceniłam ogrom pracy włożony w przygotowania, kompletowanie strojów i scenografii, a przede wszystkim skomplikowane partie wokalne. Efekty pracy aktorów teatru ITP i wszystkich, którzy przyczynili się do powstania "Wesela Dawida" oceniam na 5+. Moglibyście zapytać „dlaczego nie na 6”? A ja odpowiem, że praca w teatrze to ciągłe dążenie do doskonałości, a im trudniej coś osiągnąć tym bardziej cieszy sukces.

(Aneta H.)

 

Kiedy zaczynał się spektakl pt. „Wesele Dawida” mnie oczywiście jeszcze nie było w Starej Auli. Około 19:10, zdyszana i zła na siebie, że jak zawsze się spóźniam, wpadłam do Gmachu Głównego. Na szczęście od razu zauważyłam „bileterkę”, która wyciągnęła do mnie rękę. Z uśmiechem na ustach podałam jej moje nazwisko i odebrałam wejściówkę. Nagle wpadła na mnie kobieta, która krzyknęła nienaturalnym głosem „Spieszcie się! ...SZYBCIEJ!!!”. Teraz już wiem, że była to część spektaklu, ale wtedy myślałam, że naprawdę na mnie krzyczy Weszłam trochę przestraszona do środka i zobaczyłam chyba ostatnie wolne miejsce. Usiadłam. Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, a potem towarzyszyła mi przez całe widowisko, brzmiała: „JAK TO MOŻLIWE, ŻE ONI WSZYSCY POTRAFIĄ TAK ŚPIEWAĆ?!” Poza tym podobał mi się kontakt aktorów z publicznością. To, że w niektórych momentach naprawdę bałam się upiorów, tego, że podejdą właśnie do mnie i zaczną mnie straszyć, a także to, że przez występ w tak małej sali, czułam się jakbym była w centrum wydarzeń. Śmiałam się z żartów pijanego wujka, wysłuchiwałam przemówień każdej z żon, przeżywałam wszystkie dramaty tak, jakby dotyczyły mnie samej. Dodatkowo zachwyciła mnie nastrojowa muzyka, która pomagała widzowi płynnie przejść ze świata żywych do świata mar. Kiedy wyszłam z auli, cały czas pod nosem nuciłam „Dzięki Ci, Panie, za króla Dawida” i nie dowierzałam, że od niedawna jestem jedną z członków ITP. Nie dorastam im przecież do pięt. J

(Ela R.„Elżunia” )

 

Dla mnie największą zaletą „Wesela Dawida” było/jest świetne połączenie różnych emocji i uczuć na scenie; radości, humoru, smutku, skruchy, rządzy, obojętności przekazane w sposób dla widza wręcz namacalny.

(Julia L.)

Niedługo po castingu poszedłem na premierę "Wesela". Gdy przy wchodzeniu do sali napadła na mnie Prorokini krzycząc "Nawróćcie się!", to już wiedziałem, że będzie nieźle. Zaczyna się piosenka, aktorzy tańczą układ, i już czuję że dobrze zrobiłem idąc na casting. Tak, to jest to co chcę robić! Świetnie zorganizowana przestrzeń sceniczna, odpowiednia gra światłami, klimatyczna muzyka, dowcipne teksty, delikatne przechodzenie z klimatu komedii do tragedii oraz wspólne i solowe piosenki - oto największe atuty tego spektaklu. Jako niebywały ignorant, muszę przyznać, że pod koniec zaczęło mi się już nieco dłużyć, ale i tak uważam że był to świetny spektakl, na który warto było pójść. Ostatecznie widziałem go chyba sześciokrotnie. Gorąco polecam.

(Grzegorz P. )

 

 „Wesele Dawida” bardzo mi się podobało. Jestem pod dużym wrażeniem, gdyż każdy nawet najmniejszy szczegół był doskonale dopracowany. Gra aktorów, których ciężko było odróżnić od profesjonalistów, piękna muzyka,  gra świateł oraz kostiumy stanowiły spójną i profesjonalną  całość. Bardzo interesujący i nietypowy scenariusz sprawił, że z chęcią ogląda  się  ten spektakl nie tylko jeden raz, ale powraca się do niego wiele razy i za każdym razem wywiera takie same pozytywne wrażenia, choć zakończenie skłania do refleksji.  

(Mariola L.)

 

 „Wesele Dawida” , to bardzo ciekawy spektakl, który łączy w sobie epizody biblijne, jak i uroki prawdziwego(„normalnego”) wesela. Jako  osoba, która na trzeźwo spoglądała na niejedną zabawę weselną odnajduję w tym spektaklu wiele sytuacji wziętych z życia.

Kiedy po raz pierwszy oglądałem przygotowany przez aktorów Teatru ITP spektakl pt. „Wesele Dawida”  na myśl przychodziły mi dokładnie takie same sytuacje i osoby. Postać „Wujka”, wokół którego przynajmniej przez chwilę  toczy się akcja każdego, również i tego wesela pozostaje w pamięci na pewno nie jednej nastolatki. Dramaty rodzinne również bardzo często mają miejsce, tak jak tu w czasie rozmowy Matki z Batszebą. Bardzo często brak też ludziom chęci do zabawy i przemienia się ona w plotkowanie o bliskich za ich plecami

( rozmowa żon o Dawidzie)

(Paweł K.)

 

"Wesele..." było drugim spektaklem ITP jaki miałem możliwość obejrzeć. Pierwsza była "Prawdziwa historia człowieka z La  Manchy" i to ona podsunęła mi myśl żeby może wybrać się na casting. "Wesele" natomiast ostatecznie przypieczętowało moją decyzję o pozostaniu w teatrze. Ten spektakl ma niesamowity klimat. W dużej mierze dzięki muzyce, w dużej dzięki świetnej grze aktorskiej i oczywiście dzięki scenariuszowi- jest w nim zarówno lekki, a zarazem inteligentny humor, jest i mocne przesłanie, zastanowienie, zafundowanie solidnego katharsis. Byłem już kilka razy, pójdę jeszcze gdy tylko będzie okazja, bo za każdym razem znajduję w "Weselu..." coś nowego i nigdy się na nim nie nudzę.

(Piotr J.)

 

Gdy wybierałem się na premierę spektaklu ,,Wesele Dawida" nie wiedziałem do końca czego się spodziewać. Wcześniej nie widziałem spektaklów Teatru ITP i ciekawiło mnie bardzo jaka będzie ta sztuka. Oglądając ,,Wesele Dawida" byłem pod ogromnym wrażeniem! Od samego początku do końca spektakl wzbudzał ciekawość i z wielką chęcią się to oglądało. Co natomiast jeżeli chodzi o obsadę? Rewelacyjnie zagrali swoje postaci i myślę ,że to trzeba przyznać - mają talent!

(Sebastian K.)

 

Zdążyłam. Jest dobrze. Dostałam nawet bilet ze swoim nazwiskiem. Z "nowego składu" spotykam Anetę, żeby i tak za chwilę zgubić ją w tłumie przed wejściem. Dalej Prorokini - w pierwszym momencie naprawdę mnie przestraszyła! W drugim było już tylko "woooow!" Usiadłam z samego tyłu i "Muzyka!". Muzyka, taniec, gra, bracia, duchy... Jestem pod wielkim wrażeniem i czuję się coraz bardziej wciągnięta w historię Dawida. Wśród widzów świetna atmosfera. Od czasu do czasu tylko mrozi mnie myśl: "Że ja niby też mam tak grać? Przecież ja tak nie umiem. Jak oni to robią? Może od razu zbiec?!" Moment kiedy w końcu Dawid śpiewa psalm jest cudowny- dosłownie. Przeszywający. Tylko niech się nie kończy, niech się nie kończy! Na szczęście, trwa jeszcze długo, po wyjściu i do tej pory.

(Anna Cz.)

 (L. W.)

Casting 23 X 2013 r.

Waham się. Iść czy nie? Jeszcze wczoraj byłam przekonana, że pewna siebie wejdę do sali, zaśpiewam  (O mother! Przecież ja nie umiem śpiewać!) i … naturalnie z otwartymi rękoma przyjmą mnie do teatru. Teraz stoję na przystanku i wybieram opcję „dom”. Droga dla tchórzy, ale bezpieczna. Teatr nie zając, nie ucieknie.  Nie! Nie! Nie! Ja chcę do teatru!

Dobre dusze (w postaci moich koleżanek) odprowadziły mnie pod same drzwi. Większość ludzi wychodzi zadowolona z jaskini lwa. Wreszcie nadchodzi ta chwila, naciskam klamkę. Moim oczom ukazuje się dwoje ludzi. Ona roześmiana, on trochę mniej. Chwalę się co też takiego dokonałam na polu artystycznym w swym krótkim życiu. Po czym pada to zasadnicze, jakże zaskakujące pytanie: „ A co ze śpiewem?” A było tak miło. Czuję jak pieką mnie policzki, ale zaczynam. Po skończonej prezentacji chce mi się po prostu śmiać, tak z nerwów. Wracam do domu, zadowolona że spróbowałam. Po pewnym czasie sprawdzam pocztę. I to uczucie, kiedy się okazało, że jestem na liście- bezcenne. Coś się zaczęło… 

 (L. W.)

 

Pierwsze próby…

Po spotkaniu organizacyjnym dowiadujemy  się, że nasze warsztaty  będą się dzielić na wokalne oraz ruchowe. Jeżeli chodzi o ćwiczenia fizyczne odczuliśmy na własnej skórze czym jest „ósemka Dawida”. To tylko dobrze brzmi, a jak mięśnie później bolą... Minęła rozgrzewka, przyszedł czas na najtrudniejsze zadanie, mianowicie powiedzieć kilka słów o sobie.  Poznajemy się: „starzy-nowych” , „nowi-starych” i „nowi- nowych”. Już po chwili tworzymy jedną, dużą grupę.

Nadszedł wtorek, więc czas na warsztaty wokalne. Początki są  trudne. Na razie więcej plucia niż samego wydawania dźwięku (przynajmniej dla mnie), ale myślę „Spokojnie, Oscar sam się nie zrobi i znowu zgarnie go ta Hathaway czy Lawrence…” i niby dlaczego? Zaciskam więc usta i wydaje soczyste brmm. Po chwili brakuje mi oddechu, widzę że innym wychodzi to całkiem, całkiem. Najbardziej lubię to ćwiczenie z „nia, nia, nia, nia” wszyscy mają tak śmiesznie powyginane twarze. 

(L. W.)

 

26 czerwca - Spełniony Sen na KUL-u

Po wystawieniu już kilka razy spektaklu, czas, aby nasza ekipa wróciła na ojczyste ziemie, aby przedstawić dla tutejszej ludności to, co ma najpiękniejszego. Doczekali się więc dnia owego, w którym mogli zagrać po wcześniejszych komplikacjach meteorologicznych na dziedzińcu KUL. Z radością zabrali się wszyscy za przygotowania lecz bacznie patrzyli również w niebo, wypatrując, czy zazdrosne chmury nie pokrzyżują ich ambitnych planów.
Podenerwowanie było nieco większe niż dotychczas, wszak rodzime ziemie mogą powodować to uczucie ekscytacji wynikające z grania dla znajomych, rodzin, osób bliskich.
Wszelkie próby przed wyruszeniem w trasę odbywały się właśnie na tym dziedzińcu, stąd mogłoby się wydawać, że stopy samych aktorów znały lepiej ten plac niż ich oczy.
Kiedy już na horyzoncie zaczęło się ściemniać, a publika oczekiwała na występ, wzięli głębokie oddechy i z szerokim uśmiechem oraz najwyższą koncentracją z uwagi na 4 kamery, które miały rejestrować ich najdrobniejszy ruch, wyruszyli na scenę: 1. para, 2. para…
Spektakl na rodzinnej ziemi to jak kaktus żyjący na pustyni, a nie w doniczkach 10-piętrowego bloku. Był dla samych aktorów wydarzeniem ważnym nie tylko z uwagi na nagranie spektaklu. Dla ich serc było to spełnieniem ich snów dotyczących opóźnionej premiery na dziedzińcu KUL.

 

6-7 czerwca - Trasa spektaklowa Spełniony Sen - Żyrardów & Aleksandrów Kujawski

Po pięknej premierze w Olsztynie Teatr ITP wyruszył do Żyrardowa oraz Aleksandrowa Kujawskiego. Kolejne przystanki na trasie ze „Spełnionym Snem”.
Gościna Salezjanów nie zna granic, kolejny raz przywitani ciepłem i miłością, aktorzy zabrali się za rozkładanie scenografii i przygotowania rekwizytów. Według przysłowia: „ Apetyt rośnie w miarę jedzenia” grupa coraz to sprawniej potrafiła rozstawić namioty i poprzez doskonały podział zajęć przygotować swoje, a tym samym wszystkie rekwizyty na spektakl.
W obu miejscowościach widzowie dopisali. Miłym akcentem były witające nas plakaty promujące „Spełniony Sen” w miejscach takich jak osiedlowy sklep czy kwiaciarnia. Większość osób nie znała Teatru ITP ani jego twórczości, lecz wieści jakie przekazywali sobie Salezjanie po premierze w Olsztynie rozchodziły się jak darmowa prasa na zatłoczonych ulicach. Niesamowite zaufanie i nadzieja pokładana w grupie młodych osób, ich umiejętnościach i wierze we wspólny dobry cel doprowadziło do poruszenia serc wielu istnień. Każdy spektakl odbijał się echem w obie strony, zarówno aktorów, jak i widzów. Stres jaki towarzyszył za kulisami mijał w momentach zwolnienia akcji, a refleksja i radość z przekazu tej treści napełniała każdego w końcowym śnie.
Po takim początku nie było już żadnej osoby, która by nie chciała rzucić wszystkiego i jechać dalej ze „Spełnionym Snem” ukazując prawdę i radość z tej prawdy płynącą.

[MP]

 

2 czerwca – Spełniony Sen w Olsztynie

                Jedziemy zagrać Spełniony Sen na Warmii! Tym razem pogoda na pewno nam dopisze! O 6 rano na KULu pakujemy rzeczy w autobus. Nasz środek lokomocji, jak się okazało, ma malutki bagażnik dlatego też cała scenografia ląduje na tyle autobusu, poupychana na siedzeniach. Jak to załadować, żeby się nie rozpadło, przeżyło podróż i nie pospadało nam na głowy? W końcu ruszamy. Do Olsztyna daleko… Trochę śpimy, trochę gadamy… jakoś podróż mija. Gdy jesteśmy na miejscu zaskakuje nas widok naszych plakatów rozklejonych w pobliżu kościoła. Będziemy grać przy salezjańskiej parafii w Olsztynie Gutkowie na boisku obok kościoła. Scena już się tam buduje, a my zaczynamy rozstawiać swoje graty. Jest gorąco, duszno. Czyżby zanosiło się na burzę…? Nikt tego nie wypowiada otwarcie, ale wszyscy o tym myślą. Ustawiamy namioty, statywy, kulisy, wieszamy biały materiał (ekran) i czerwoną kurtynę. Wszystkie rekwizyty lądują w namiotach. Gdy to wszystko jest już zrobione zaczyna padać. Uciekamy do kościoła. Mamy tam swoją własną Mszę św. – dziś niedziela. Podczas tej godziny okropnie leje. Pamiętamy zbyt dobrze sytuację z 24 maja więc modlimy się – dosłownie – aby jednak przestało padać. I przestaje! ;) Po wyjściu z kościoła mamy pojechać na kolację do miejsca gdzie będziemy również nocować. Trzeba tam podjechać autobusem, bo to kawałek. Jedziemy przez jakieś wąskie dróżki, las, jakiś wiadukt… hmm… na wiadukcie autobus łapie gumę w tylnej oponie. No oczywiście – nie może się obejść bez jakiegoś przypału. Dowozi nas jednak na miejsce i nie wierzymy własnym oczom. Przyjechaliśmy do wielkiego 4-gwiazdkowego hotelu nad brzegiem jeziora. To TUTAJ będziemy nocować??? Najwyraźniej tak, bo ksiądz Marek (który nas zaprosił ze Spełnionym Snem, proboszcz tamtejszej salezjańskiej parafii i przyjaciel x. Lacha) udaje się do środka zaanonsować nas. Wchodzimy do marmurowego holu i dostajemy klucze do pokojów. Idziemy z Gosią do swojego. Jest dwupiętrowy i niewątpliwie luksusowy! Cieszymy się jak dzieci. Co prawda Kacper narzeka, że suszarka w jego łazience nie działa – oh, niektórym sława uderzyła już do głowy :D Za chwilę jemy kolację w hotelowej restauracji. Pyszne jedzenie ze szwedzkiego stołu – po minach niektórych ITePków widać, że nic więcej już im nie potrzeba. Niemniej, trzeba wrócić na ziemię i szybko lecieć szykować się do spektaklu. Co wziąć? Co jest koniecznie potrzebne? W co tu się ubrać? No i czy będzie gdzie przykleić rzęsy? :D Podczas jazdy na nasze boisko autobus zamienia się w salon fryzjerski Jędrzejowska&Kmak – wszyscy wiemy, iż potrafią oni wyczarować piękną fryzurę u każdego, więc ustawiamy się w kolejce. Angela robi mi pięknego koczka podczas gdy autobus skacze na wybojach i trzęsie. Podziwiam!!!

                Na miejscu ksiądz zarządza próbę techniczną. Niepokoją nas jednak bardzo brzydkie chmury i ciemne niebo nad nami… Będzie z tego burza jak nic… Spadają pierwsze krople i za chwilę leje już na całego. Uciekamy do autobusu. Podczas gdy grzmi, błyska się i wściekle pada, patrzymy z żalem na naszą scenę. Wszystko moknie… Jeśli zacina do namiotów, niektóre rekwizyty mogą ucierpieć. Jednak w końcu burza przechodzi. Teraz modlimy się tylko o to, żeby nie padało na spektaklu! Dołącza do nas Wiola, która jechała aż z Podkarpacia. Łapię za jakiegoś mopa i choć trochę wycieram scenę, na której utworzyły się małe jeziorka. Próba w mokrej trawie (Natalia z poświęceniem ćwiczy na boso) – i już zaczynają schodzić się widzowie. W pośpiechu przebieramy się, malujemy, przyklejam rzęsy w jakimś lusterku. Denerwujemy się, w końcu to nasza premiera! Ktoś mówi parę słów na początek i spektakl się zaczyna. Wchodzę na scenę, a w głowie tylko jedno: „Nie zapomnij tekstu, nie zapomnij tekstu”. Spektakl toczy się. Ludzie stoją, patrzą, słuchają. Nie nudzą się. Jest mokro i chłodno, ale nie pada. Wszystko się udaje! Ludziom się podoba. Bardzo zmęczeni zaczynamy sprzątać. Znów wszystko trzeba pownosić do autobusu, tylko tym razem po ciemku i w deszczu, bo znowu zaczyna padać. Szybciej, byle już skończyć… Upychamy graty i jedziemy do naszego hotelu. Chyba jak nigdy cieszymy się z miękkich łóżek, czystej pościeli i prysznica! Z Gosią i Wiolą stawiamy przemoczone buty przy otwartym oknie, szybko się kąpiemy, chwilę gadamy i usypiamy w naszej potrójnej sypialni. ;)

                Rano nieoczekiwanie mamy dużo wolnego czasu bo nasz autobus pojechał wymienić oponę przed podróżą do Lublina i schodzi na tym bardzo długo. Znowu jemy pyszne śniadanko do wyboru do koloru, ciasteczka, kawka, herbatka. Po nim wychodzimy przed hotel od strony jeziora. Odkrywamy tam plac zabaw! I to nie byle jaki :D Szalejemy na zjeździe tyrolskim i trampolinie, fikamy, skaczemy, robimy zdjęcia. Jest cudownie! Gorący dzień, słońce, woda. Wiola chce wskoczyć do jeziora. Czuję się jak na wakacjach. Podróż powrotna jest długa, ale wyjazd był bez wątpienia udany.

 

24 maja – Nie-Spełniony Sen na KULu…

            To miało być wspaniałe widowisko! Gramy plener, co w ITP zdarza się rzadko. Spektakl niezwykle efektowny, aktorzy grający praktycznie na połowie powierzchni dziedzińca, dymy we wszystkich kolorach, światła, petardy, sztuczne ognie, plucie ogniem, świecące gałęzie, przerażające maski, wielkie ptaki. Piękna muzyka, widowiskowa choreografia. Mnóstwo godzin spędzonych na przygotowaniach. Próby na dziedzińcu, wojna o bratki, przesiadywanie w kantorku, kilkudniowe warsztaty majowe w całości poświęcone próbom do premiery – jednym słowem - krew, pot i łzy.

            Przygotowania do spektaklu rozpoczęły się znacznie wcześniej, a ksiądz postanowił, że opowieści o snach św. Jana Bosko mają być ukazane naprawdę z rozmachem. Dlatego też przy spektaklu współpracowało kilku różnych specjalistów: rekwizytorka, projektant kostiumów, kompozytor muzyki, choreograf, scenarzysta. Wielkim wyróżnieniem był dla nas fakt, iż głosu świętemu Janowi użyczył dla potrzeb spektaklu aktor Piotr Fronczewski. Na premierę zamówiona została nawet internetowa telewizja aż ze Szczecina, aby transmitować Spełniony Sen na żywo. Po tej ogromnej pracy różnych osób, nam pozostało wykonanie – tak, żeby nie trzeba się było wstydzić. Pierwszy sprawdzian miał odbyć się właśnie 24 maja na dziedzińcu KUL.

            Tego też dnia od samiuteńkiego rana lało. Nie padało. LAŁO. Po Lublinie płynęły strugi wody. Obudziłam się ze złym przeczuciem, ale pomyślałam: „Do 21 jeszcze mnóstwo czasu! Przejdzie.” Zebrałam rzeczy i już na 12 pobiegłam na KUL, po drodze klnąc w duchu na fakt nieposiadania kaloszy. Ludzie się powoli schodzili do kantorka, robiliśmy poprawki w rekwizytach, kostiumach. Na dziedzińcu stała rozstawiona poprzedniego dnia scena, ale ze względu na deszcz nie można było ustawić ani kolumn, ani świateł, ani nic. Zdecydowałam, że dziś jednak nie będę grać na boso, więc poleciałam do Plazy kupić jakieś buty. Najbardziej odpowiednie były jedynie białe baletki. No, mogą być. Wróciłyśmy  z Gosią z Plazy na KUL. Deszcz ani na chwilę nie ustawał. ITePki powoli się gromadziły. Po raz pierwszy padło pytanie: Gramy??? Czy odwołujemy? Ksiądz zostawił tę trudną decyzję nam. Odbyła się burzliwa dyskusja… Padały argumenty za, ale i silne argumenty przeciw. Ulewa zniszczyłaby częściowo efekty naszej pracy, a bieganie po śliskiej trawie mogło się okazać naprawdę niebezpieczne. O 18 podjęliśmy jednak decyzję na tak. I… nie pamiętam jeszcze takiej mobilizacji w teatrze. Zaczęliśmy znosić rekwizyty z kantorka, podtrzymywać się na duchu. Chcieliśmy zagrać. Damy radę! – myśleliśmy. Nie gasła jeszcze ciągle nadzieja na poprawę pogody. Zostały ustawione nawet światła i głośniki. Internetowa telewizja była w gotowości. Po prostu 100% mobilizacji. Po 20 zaczęli schodzić się widzowie. Ciągle padało. Przebraliśmy się w kostiumy, zrobiliśmy rozgrzewkę. W holu czekał tłum ludzi, który przyszli nas zobaczyć. Padało… Przed 21 pomodliliśmy się wspólnie. O to, żeby było tak jak ma być… Mniej więcej w tym momencie na dziedzińcu strzelił jeden reflektor. Za dużo deszczu. To chyba przeważyło… Ksiądz z ciężkim sercem podjął decyzję o odwołaniu premiery. Względy bezpieczeństwa itd… Ścisnęły nam się serca… naprawdę chcieliśmy dziś to zagrać. Nasza widownia mimo odwołania jakoś nie spieszyła się z opuszczaniem holu, a ja chciałam, żeby ci wszyscy ludzie jak najszybciej sobie poszli.

            Posprzątaliśmy, pogadaliśmy chwilę i cóż… wróciliśmy do domów. Gdy wyszłam na Racławickie przestało padać. No cóż… Widocznie tak miało być. Ta sytuacja pokazała nam jednak coś bardzo ważnego – że w takiej chwili byliśmy jednością. To jest siła. ;)

 

13 – 17.02.2013 - Warsztaty zimowe w Zawieprzycach czyli „Spełniony Sen”

 …zima, lód, śnieg oraz sesja zimowa. Tak mijał luty, kiedy nadszedł ten dzień, w którym Teatr ITP choć na kilka dni w swoich sercach poczuł wczesną wiosnę…
Udali się do tajemniczej miejscowości nieopodal Lublina o nazwie Zawieprzyce, gdzie po niedługiej podróży dotarli do szkoły podstawowej, w której spoczęli na nocleg kilkudniowy oraz maraton pracy nad nowym spektaklem. Silny wiatr i śnieżna zamieć utrudniała ich kroki z busa do wrót szkoły - no jakieś 10 metrów. Kiedy weszli do środka usłyszeli znajomy i radosny głos ks. Mariusza witający ich w progu i informujący o przydzieleniu pokoi.
Ekscytacji nie było końca, nowe miejsce, zajęcia z Jackiem Szwestą ( m.in. aktorem Śląskiego Teatru Tańca), mnóstwo elementów scenograficznych typu maski, kule, ogień, dym etc.
Kiedy dotarli już wszyscy, ks. Mariusz wyświetlił film o Janie Bosko oraz opowiedział nam o snach i wizji całego spektaklu. Film był poruszający i głęboki, opowiadał o życiu Don Bosko i jego powołaniu oraz celach jakie realizował aż do śmierci.
Następnego dnia rozpoczęcie pracy dzięki pierwszym przemyśleniom było łatwiejsze. Zaczęliśmy od rozgrzewki ciała - bardzo solidnej - i wykonywania ćwiczeń w celu nabycia umiejętności poruszania się w określony sposób. Było przy tym dużo zabawy ale i wysiłku, którego mięśnie nie zapomną przez kilka kolejnych dni. Gdy wszyscy podziwiali talent Jacka, miało się wrażenie, że to spektakl jednego aktora, każdy jego pomysł na ruch był wykończony i arcytrudny. Każdy zebrał się więc w sobie i zaczął próbować, pierwsze koty za płoty i zaczęli wirować, drugi kot za płot i piruet-ować! Ćwiczenia otwierające i integrujące grupę były przykrywką do prawdziwego układu, który przemycał w nich Jacek. Każdy miał wrażenie, że to nie na jego możliwości, jednak już po paru godzinach nieustających ćwiczeń zaczęły pojawiać się pierwsze owoce wysiłku.
Zajęcia mieliśmy również z Ulą Kasprzak-Wąsowską. Były to zajęcia wokalne. Ćwiczenia oddechowe rodem ze szkoły rodzenia oraz łączenie dźwięków i muzyki z krajów afrykańskich były wspaniałym dodatkiem do fizycznego maratonu.
Ks. Mariusz natomiast poprowadził zajęcia praktyczne z wyklejania koszy, malowania gałęzi czy tworzenia pochodni.

Przy pracy przez cały dzień z przerwami na wspaniałe posiłki gotowane przez Olę Kubiec oraz modlitwy, dzień upływał szybko, a radość z przeżytego czasu rozkwitała. Przy wieczornych rozgrywkach w gry planszowe czy integrujące wszyscy odczuwali zmęczenie, ale i satysfakcję z tak dobrze zagospodarowanego czasu.
Kolejny dzień przynosił więcej pracy i dotykał coraz to nowych rzeczy. Przykładowo stanie na rękach, mostek ze wstawaniem czy podwójny obrót nie powinny być wszystkim obce. Tych i wielu innych zaskakujących rzeczy uczyła się grupa pod okiem Jacka. Wykazał się on nie lada cierpliwością i wytrwałością gdyż, kondycja grupy teatralnej nie jest tak dobra jak śpiew, jednak wszystko można polepszyć, zwłaszcza gdy są jeszcze 3 miesiące do premiery.
Rozdanie ról do poszczególnych scen odbywało się chwilę przed próbą danej sceny-snu. Więc bez większych stresów poszczególne osoby zostały przydzielone do ról lub zgłaszały się ochoczo do nieznanych układów przygotowanych przez tanecznego Mistrza. Podmiot liryczny zdradzi, że miał doskonałe przeczucie w jakie sceny powinien się zaangażować, aby ominąć te, w których nawet jego cała elokwencja nie wystarcza. Tak też z blaskiem w oku podziwiał anioły i ludzi w przepięknym harmonijnym układzie tanecznym, któremu on sam by raczej nie sprostał.
Drugiego dnia wieczorem odbyły się też wspaniałe prezentacje uczestników. Repertuar pod nazwą „Jaki jestem” był zróżnicowany - od piosenek przez słuchowisko po wiersze czy monologi. Każdy uczestnik się przygotował, by przedstawić przed gronem przyjaciół część siebie, dlatego ten wieczór był tak wyjątkowy i poruszający. Kolejnym zadaniem jakie czekało uczestników warsztatów w Zawieprzycach były przedstawienia związane z zaprezentowaniem dania na ostatnią kolację. Tutaj było szerokie pole do popisu dzięki Uli i Marcinowi, którzy dzielnie sprostali wymagającej liście ITP-owych zakupów. Dzięki temu powstały takie dania jak „Piracka ośmiornica z koralowcami”, „Pachnąca włoska pizza”, „Słodkie stylowe babeczki” „Magiczny mus bananowy”. Itepki zostały podzielone na grupy losowo, nieświadomie losując upominki z „muzeum sztuki nowoczesnej”. Były to zwierzaki: Węże, Niedźwiedzie, Psy, Renifery - dobrane kolorami symbolizowały przynależność do danej grupy. Prezentacje były wspaniałe i przeróżne - od słuchowiska po piosenki i tańce, a to wszystko w kolejności prezentacja - degustacja. Choć czasu na przygotowanie potrawy było niewiele w związku z zajęciami choreograficznymi, poziom występów był zdumiewający, a radość ze skosztowania potraw równie duża. Tak bawić się w gronie wspaniałych osób można tylko na warsztatach z ITP.

Poza tańcem należało również opanować pewne sztuki fakirów m.in. plucie ogniem. Zebrała się więc grupa chętnych „miotaczy” i pod okiem Jacka zaczęli pluć! To pierwszy, to drugi, to trzeci pluje potężną porcją… wody.

I tak pluli przez dobrych minut kilka by nauczyć się nie sparzyć wilka.

Bezpieczeństwo ponad miarę, żaden nie chciał być podpalonym palem.

Więc po tym treningu jakże mokrym, następnego dnia spróbowali naftę odkryć.

Pierwsza demonstracja należała do mistrza w dziedzinie – Jacka. Potem, dopingowany ochoczo, podszedł do pochodni Grześ, szybko, z mocą, następny był Kacper co już nie raz spluwał i tak zapłonęło niebo od tego żaru.

Każdy łyk nafty zaczerpnął, nabrał powietrza i w górę – buch, że aż zaświeciło jak złoty puch.

I tak pluli ognistymi kulami mężczyźni, ale też i panie.

Smoczycą nazwali Natalię i jej płomienie, a z ust Angeliki wydobyły się ogniste strumienie.

Całe to widowisko oglądali zza szybki uroczyście wszyscy ci, co nie występowali w tej scenie albo się trochę bali. Reszta zuchwałych ognio-miotaczy pluła ogniem aż… skończyła się nafta. I dalej do pracy.

Wiele przeżyć jakie otrzymali, umocniły relacje oraz pomogły w lepszym poznaniu siebie. To także cel każdych warsztatów, by „nowi” stracili ten status. Kolejne warsztaty można uznać za udane, zwłaszcza gdy pracy było mnóstwo i wszystko wykorzystane. Teraz przed nami próby wtorkowo-czwartkowe i kolejne wyzwania ze spektaklem gotowe.

„Czas już najwyższy” do Lublina wracać, bo gdzie ITP-owy skład - tam praca,

ale i dużo radości z każdej osoby i jej umiejętności.