Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła IIhttps://www.kul.pl/Eksperci / Mariusz KOPERpl Polscy sportowcy w niemieckiej marce https://www.kul.pl/polscy-sportowcy-w-niemieckiej-marce,art_106715.html Polski Komitet Olimpijski (PKOl) zaprezentował stroje, w których biało-czerwoni wystąpią podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. O ile jednak garnitury, koszule i sukienkę zaprojektowała jedna z polskich firm, o tyle na odzieży sportowej, w której będą rywalizować Polacy na paryskich arenach, widnieje logo pewnej niemieckiej firmy. I ta ostatnia decyzja wywołała lawinę dyskusji sprowadzających się najprościej do tego, czy zasadne jest, aby to Niemcy ubierali polskich sportowców. Relacje polsko-niemieckie, szczególnie w niektórych kręgach, są napięte od wielu lat. Skutecznie podkreślają je politycy, publicyści i dziennikarze. Również widowiska sportowe, w których rywalizują ze sobą polscy i niemieccy sportowcy, zawsze mają swoje drugie dno. Nierzadko są to więc mecze z podtekstem. Niemcy – nazwani tak przez Słowian (zapewne na określenie ludów niemych, bo mówiących niezrozumiałym językiem) – nie pozostawali dłużni plemionom słowiańskim. Jedna z etymologii nazwy Słowianie (zapewne germańska) wywodzi ją od plemion stworzonych do pracy niewolniczej wobec niemieckich panów. Dyskusyjna z naukowego punktu widzenia, ale też bardzo niesprawiedliwa etymologia. Warto jednak pamiętać i o tym, że dawna granica między Słowianami a Germanami sięgała dużo dalej na zachód niż ta obecna na Odrze i Nysie Łużyckiej. Nie wszystkim Niemcom się to podoba. Są to jednak nie tylko językowe fakty. Przemawiają za tym słowiańskie nazwy miejscowe, np. Lipsk, Drezno, a nawet – zdaniem wielu językoznawców – obecna stolica tego państwa, czyli Berlin. Warto w tym miejscu dodać, że na obszarze Niemiec mieszkają dzisiaj Łużyczanie, którzy posługują się językami górnołużyckim bądź dolnołużyckim. Dawniej był też język Słowian połabskich, zwany też językiem plemienia Drzewian, które zasiedlało północno-zachodnią Słowiańszczyznę. Z drugiej jednak strony zastanawiam się czasem, czy krytykanci wszystkiego, co niemieckie, są w swoich przekonaniach i działaniach konsekwentni. Otóż, czy nie jeżdżą niemieckimi samochodami, nie kupują innych produktów pochodzących z tego kraju, nie wyjeżdżają do Niemiec, np. w celach turystycznych bądź zarobkowych. Trudno byłoby w dzisiejszych czasach przesiąść się np. do furmanki, względnie samochodów marki Polonez bądź Syrena, wszak Izery jeszcze nie mamy. Aż strach napisać, że wiele z niemieckich wytworów to solidne i sprawdzone marki, po które w końcu bardzo chętnie sięgamy. Sam, jadąc rano na uczelnię, „wsiadam do Niemca”, robiąc zakupy, nierzadko „kupuję Niemca”, a i na uczelni, kiedy np. opowiadam o początkach językoznawstwa naukowego, wymieniam niemieckich lingwistów, będących prekursorami metody historyczno-porównawczej w badaniach językoznawczych. Trudno byłoby również uniknąć wpływów języka niemieckiego we współczesnym języku polskim. Co prawda byli i tacy, którzy proponowali zastąpić akurat w tym przypadku nie niemiecki krawat zwisem ozdobnym męskim, jednak bez powodzenia. Absurdalne pomysły z czasów PRL-u, których mocodawcy chcieli zastąpić dziecięcy śliniaczek podgardlem dziecięcym, może w tym miejscu pominę. Aprobaty nie uzyskałyby chyba również stworzone tutaj przeze mnie formy dzierżywsiak i włodzigrodca, które mogłyby wyrugować pochodzące z języka niemieckiego rzeczowniki wójt i burmistrz. Niechęć do wszystkiego, co obce (również niemieckie) do niczego nie prowadzi – tak w sferze językowej, jak i ogólnokulturowej. Nie da się w taki sposób – tutaj zacytuję jednego z narodowców – „nieść krużganka (!) oświaty”. Kaganka tym bardziej. We wszystkim bowiem należy zachować zdroworozsądkowy umiar. Co się zaś tyczy wyboru strojów olimpijskich oraz konkretnej marki, to z pewnością nie decydują o tym względy sentymentalno-narodowe, ale po prostu biznes. Gdyby było odwrotnie, to oczekiwałbym, że np. Robert Lewandowski razem z Kylianem Mbappé zagrają w ataku Motoru Lublin. Mój Adaś byłby zachwycony. A może udałoby się jeszcze namówić Thomasa Müllera z Bayernu Monachium? Wracając do wyboru, to niemiecka marka stała się sponsorem PKOl-u, podczas gdy jedna z polskich marek takim sponsorem nie była. Czyż to nie jest biznes? Inną kwestią jest to, że niemiecka marka ma swoje fabryki w krajach Dalekiego Wschodu, gdzie produkcja bardziej się opłaca. To również biznes i brutalne prawa rynku. Dotyczy to zresztą i polskiej marki, która także część swoich ubrań szyje w Chinach. Zdaniem wielu komentatorów stroje polskich olimpijczyków pozostawiają wiele do życzenia w kwestii samej estetyki oraz symboli i barw narodowych. Zwracają przy tym m.in. uwagę na krój czcionki napisu Polska, jak i na jego kolorystykę. Niektórzy w swoich interpretacjach idą dalej, zauważając pewne podobieństwa ze strojami reprezentacji innych krajów. Atakują przy tym samą niemiecką markę, zarzucając jej kiczowatość. Kilka lat temu jeden z moich rozmówców stwierdził, że nie do końca podoba mu się hymn Polski. Oczywiście go akceptuje, ale dlaczego np. Bonaparte ma nam dawać przykład, jak zwyciężać mamy. Czy nie mamy polskich bohaterów, aby sięgać po kontrowersyjnego Francuza? – komentuje jedną ze zwrotek Mazurka Dąbrowskiego. Po dłuższej rozmowie zrozumiałem, że mojemu rozmówcy bardziej odpowiada „Rota” Marii Konopnickiej, w której żaden Niemiec nie będzie pluł nam w twarz ni dzieci nam germanił. Oczyma wyobraźni starałem sobie zwizualizować sytuację, kiedy na meczu piłki nożnej polski premier i niemiecki kanclerz stoją na baczność przy jednej ze zwrotek hymnu, po czym ten ostatni pyta, co takiego o Niemcach śpiewają chóralnie polscy kibice. Ciekawe doświadczenie. Absolutnie nie chcę zmieniać polskiego hymnu, swoją drogą bardzo rzadko śpiewanego w oryginalnej tonacji F-dur. Należy jednak pamiętać, że ta marszowa pieśń konkurowała w latach 20. XX wieku z utworem Marii Konopnickiej. A może dzisiaj „Rota” uzyskałaby palmę pierwszeństwa jako pieśń narodowa? Mimo że nie jesteśmy pod zaborami, sądzę, że zwolenników takiego wyboru by nie brakowało. Mogę się jednak mylić. Na przełomie lipca i sierpnia tego roku będziemy emocjonować się występami polskich sportowców na igrzyskach w Paryżu. Wszyscy chcemy, aby nasi herosi przywieźli z paryskich aren grad medali. Niejednego – mam nadzieję – Mazurka Dąbrowskiego będziemy wówczas słuchać w dumie i wzruszeniu. I będziemy też śpiewać o Bonapartem, nie analizując, czy „Geniusz Wojny” jest dobrym przykładem do zwyciężania, czy też złym. A czy skupimy się w trakcie zmagań olimpijczyków na strojach takiej bądź innej marki? Nie sądzę, wszak i tutaj nie szata zdobi człowieka. W przypadku sportowców będzie to bardziej waleczność, ambicja, hart ducha oraz niezawodne reprezentowanie naszego kraju. Wielkanocna Nacudia. Komentarz językoznawczy https://www.kul.pl/wielkanocna-nacudia-komentarz-jezykoznawczy,art_106320.html Jedną z najbardziej znanych pieśni wielkanocnych jest „Zwycięzca śmierci”. Oto jej pierwsza zwrotka: Zwycięzca śmierci, piekła i szatana. Wychodzi z grobu dnia trzeciego z rana. Naród niewierny trwoży się, przestrasza. Na cud Jonasza. Alleluja! Tekst zapisany i przeczytany nie budzi żadnych wątpliwości. W mowie zaś, a tym bardziej w śpiewie, pieśń ta bywa/była czasami (najczęściej w dzieciństwie) źle zrozumiana przez co niektórych użytkowników języka, którzy z ostatniego wersu przywołanej zwrotki potrafili wyabstrahować bliżej nieokreślone imię żeńskie „Nacudia” wymawiane jako „Nacudja”, które w wołaczu miałoby postać „Nacudio” (w mowie „Nacudjo”). Nacudio nasza… Kimże miałaby być owa Nacudia, tym bardziej że nie ma takiego biblijnego imienia? Na nieporozumienie i bezrefleksyjne śpiewanie mogło mieć wpływ rzadkie imię Jonasz – dopełniacz Jonasza, którego pierwsza sylaba „jo” posłużyła jako tworzywo do ostatniej sylaby „imienia” Nacudia – wołacz Nacudio z wymową Nacudjo, dwie ostatnie zaś od dopełniaczowej postaci imienia Jonasz, tj. sylaby „na” i „sza” stały się zaimkiem dzierżawczym w rodzaju żeńskim „nasza”. Pozostałym tworzywem, które złożyło się na Nacudię, był przyimek „na” oraz rzeczownik „cud”. Nie bez wpływu na ukształtowanie Nacudii miała wymowa udźwięczniająca, w tym konkretnym przypadku charakterystyczna dla południowych, ale też i północno-zachodnich regionów Polski, np. osoby z Krakowskiego lub Poznańskiego powiedzą „cud Jonasza”, ale już u mieszkańców z okolic Warszawy czy Lublina usłyszymy „cut Jonasza”. Wydaje się, że w śpiewie to regionalne zróżnicowanie nie jest aż tak wyraziste. Ponadto tajemniczej Nacudii sprzyja zarówno akcent śpiewany, jak i obniżenie linii melodycznej w tym fragmencie pieśni. Co na to Nacudia i wołacz utworzony od niej, czyli Nacudio? Czy można się od niego czegoś nauczyć? Otóż z językowego punktu widzenia, sądzę, że tak. Nie tylko w imionach żeńskich zakończonych na „a”, ale też w innych nazwach własnych coraz rzadziej słyszymy formę wołacza z końcówką fleksyjną „o”, np. Anno, Francjo, Julio, Katarzyno, Magdaleno, Polsko, Ukraino, Żaneto itp. Przypadek ten, a szkoda, coraz częściej zostaje zastąpiony formą mianownika. I mimo że wołacz odchodzi powoli do lamusa, w Nacudii jednak występuje. Co się zaś tyczy przekręcania oraz tworzenia nowych tekstów oraz interpretacji pieśni religijnych, to nie jest to zjawisko rzadkie. I chociaż tematyka w tym przypadku dotyczy kolęd, to podam kilka przykładów. W kolędzie „Jezus malusieńki” możemy usłyszeć: „Bo uboga była, rondel z głowy zdjęła”, zaś w pieśni bożonarodzeniowej Franciszka Karpińskiego czasem Bóg się rodzi, a noc pulchnieje! Jest też nierzadki w niestarannej wymowie śrut nocnej ciszy. Sam się często zastanawiałem w dzieciństwie, czy Józef w jednej z kolęd jest stary, czy też święty. W chóralnym śpiewie kościelnym zgromadzonych wiernych dało się słyszeć i jedno, i drugie. Zdania były więc bardzo podzielone. Na koniec warto wyjaśnić, na czym polegał cud Jonasza i dlaczego jest przywołany w tej pieśni. Odpowiedź znajdziemy u Ewangelisty Mateusza, który napisał: „Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi”. Wszyscy wierni chrześcijańskiego świata są zatem świadkami cudu dokonanego przez Jezusa, który oddał za nich Swoje życie. Światowe zmagania lekkoatletów https://www.kul.pl/swiatowe-zmagania-lekkoatletow,art_103778.html Szybciej, wyżej, dalej! – te trzy przysłówki w pełni oddają emocje na stadionach lekkoatletycznych. Nie inaczej będzie przez najbliższy tydzień. Przed kilkoma dniami rozpoczęły się bowiem 19. Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce. W stolicy Węgier startują najlepsze zawodniczki i zawodnicy specjalizujący się w królowej sportu. Wśród nich jest liczna grupa Polek i Polaków. Budapesztańska arena przyniosła już pierwszy sukces dla biało-czerwonych. Wicemistrzem świata w rzucie młotem został Wojciech Nowicki z wynikiem 81.02. Typowany na faworyta tej konkurencji mistrz olimpijski z Tokio tym razem uległ młodemu i bardzo utalentowanemu Kanadyjczykowi Ethanowi Katzbergowi (81.25). Tuż za podium uplasował się inny Polak – pięciokrotny złoty medalista mistrzostw świata – Paweł Fajdek (80.00). Do najbliższej niedzieli będziemy obserwować zmagania lekkoatletów. Na co mogą jeszcze liczyć Polacy? Na pewno w życiowej formie jest biegaczka na 400 metrów Natalia Kaczmarek. Ma jednak w swojej konkurencji bardzo wymagające rywalki z Dominikanką Marileidą Paulino na czele. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy zdobyty medal będzie w jej przypadku sukcesem. Czy biegaczka zbliży się do rekordu Polski Ireny Szewińskiej (49.28)? Ten najprawdopodobniej zagwarantuje miejsce na podium. Jest jeszcze Pia Skrzyszowska, która wystąpi w biegu na 100 metrów przez płotki. Wracająca po kontuzji polska płotkarka postara się zakwalifikować do finału w swojej konkurencji, by tam, być może, sprawić jakąś niespodziankę. Zadanie do wykonania będzie jednak piekielnie trudne, gdyż w grupie zawodniczek rywalizujących na tym dystansie jest rekordzistka świata Tobi Amusan (12.12). Coraz lepszą formę prezentuje nasza wielokrotna medalistka z różnych imprez sportowych i rekordzistka świata w rzucie młotem Anita Włodarczyk (82.98). Czy w mistrzostwach wróci do rzutów zbliżonych do granicy 80 metrów, które zagwarantują jej kolejny sukces? Czas pokaże. Nie można też zapominać o pochodzącej z Puław Malwinie Kopron, która również w trakcie swojej kariery przywoziła medale z mistrzostw świata, Europy i igrzysk olimpijskich. Mamy też Ewę Swobodę, która w tym roku poprawiła swój rekord życiowy, uzyskując na 100 metrów 10.94 na Stadionie Śląskim w Chorzowie. W ten sposób zbliżyła się do rekordu Polski Ewy Kasprzyk (10.93). Wydaje się jednak, że aby zdobyć medal w Budapeszcie, trzeba będzie biegać znacznie szybciej. Czy ekscentryczną polską sprinterkę stać na wielki wynik w tej konkurencji? Murowaną kandydatką do medalu byłaby siedmioboistka Adrianna Sułek. Mnożące się plotki na temat jej kłopotów ze zdrowiem zostały ucięte przez samą sportsmenkę, która nie wystąpi na tegorocznym czempionacie. Dlaczego? Polska lekkoatletka jest w stanie błogosławionym, a ciąża to przecież nie choroba. Nasza utalentowana zawodniczka zapewnia, że wróci do sportu jeszcze silniejsza. Zapewne będzie miała ku temu większą motywację. Wydaje się, że ze względu na kilka innych absencji dorobek medalowy polskiej reprezentacji może być zdecydowanie skromniejszy niż w innych edycjach tej światowej imprezy. Bardzo osłabiona jest np. żeńska sztafeta 4 x 400 metrów. Zabraknie w niej Anny Kiełbasińskiej, Justyny Święty-Ersetic oraz Igi Baumgart-Witan. Sztafeta męska, niestety, w ogóle nie zakwalifikowała się do mistrzostw. Mimo nieobecności kilku lekkoatletek i lekkoatletów, zawsze trzeba liczyć na miłe niespodzianki, bo to jest również urok tej dyscypliny sportu. Wszystkich zainteresowanych lekkoatletyką zachęcam do śledzenia zmagań naszych sportowców. Królowa sportu w pełni na to zasługuje. Osobna kwestia to barwny język dziennikarzy sportowych relacjonujących widowiska lekkoatletyczne. A zatem: szybciej, wyżej, dalej! Do przodu i do boju, Polsko! Agresja w języku https://www.kul.pl/agresja-w-jezyku,art_103632.html Kilka dni temu byłem na meczu piłkarskim Motoru Lublin. Długo wzbraniałem się przed zabraniem na widowisko sportowe mojego dziesięcioletniego syna. Doskonale bowiem wiedziałem, jakich zachowań językowych można się czasem spodziewać po tłumie zdenerwowanych kibiców. Nerwowość jest w tym przypadku daleko posuniętym eufemizmem. Na meczach piłki nożnej jest ona niejako wpisana w całokształt wydarzenia. Prośby spikera czasami odnoszą skutek, jednak wyrazy dezaprobaty i rozwścieczenia kibiców wracają niczym bumerang w zależności od splotu wydarzeń na sportowej arenie. Taki jest sport, w szczególności zaś piłka nożna, chociaż w innych dyscyplinach, gdzie rywalizują ze sobą dwie drużyny, zachowań agresywnych jakoś nie słychać. Nie usprawiedliwiam piłkarskich kibiców. Słownictwo wulgarne i zachowania językowe o charakterze agresywnym w każdej sytuacji są przejawem braku grzeczności językowej. Grzeczność? Czy jest ona możliwa, jeśli tłum kibiców nie zgadza się z decyzjami arbitra? „Panie sędzio, uprzejmie prosimy o godne prowadzenie spotkania” – nie, to nie jest poetyka języka kibica piłkarskiego. Popularność różnych dyscyplin sportu sprawia, że słownictwo z ich kręgu znajduje zastosowanie w innych odmianach polszczyzny, np. w języku polityki. Ostatnia prosta do wyborów, żółta kartka od wyborców, maraton przedwyborczy – przykłady można by mnożyć. O ile jestem w stanie zrozumieć tego typu adaptacje w języku mediów i nie mam nic przeciwko ich zastosowaniu w debacie publicznej, o tyle jednak zdecydowanie sprzeciwiam się konstrukcjom, które obok emocji ukazują brak szacunku, a nawet mają za cel nakręcić spiralę emocji i niechęci do tego stopnia, żeby zwolennika bądź przeciwnika debaty i danej partii rozemocjonować bardziej niż stadionowego kibica. Nie zaakceptuję słownictwa w dyskursie publicznym, które inspirowane jest językiem sportów walki, w szczególności zaś boksu, MMA itp. Jeśli słyszę, że jedna partia znokautowała w wyborach drugą partię, jeśli słyszę, że ktoś jest na kolanach, to budzi to mój zdecydowany sprzeciw. Militaryzacja języka, która jest częsta w rywalizacji sportowej i w pewnych aspektach można ją nawet usprawiedliwić, to jeden z przejawów brutalizacji wypowiedzi. Niestety, konstrukcje takie wykorzystują również dziennikarze sportowi specjalizujący się w innych dyscyplinach niż sporty walki, mówiąc bądź pisząc o tym, że Polska znokautowała dzisiaj przeciwnika albo też spowodowała, że dana drużyna po meczu jest na kolanach. „Francja na kolanach” – przypominam sobie taki nagłówek po jednym z wygranych meczów polskich piłkarzy ręcznych. Czy Polacy zmusili Francuzów, aby przed nimi uklękli? Sport ma uczyć zdrowej rywalizacji, nie zaś upokarzania. Wielkie starcie, ring, posłanie kogoś na deski, zadanie decydującego ciosu to słownictwo w mediach, które wykorzystywane jest chociażby w języku debaty politycznej. Niektóre ze słów służą nawet jako tworzywo nazw programów telewizyjnych. Oczywiście rozumiem tę niewyrafinowaną metaforykę, ale czy aby na pewno warto w tego typu konfrontacjach już na samym początku używać słownictwa charakterystycznego dla sportów walki, gdzie brutalność i agresja jest wpisana w samą dyscyplinę? W boksie nie ma argumentów na słowa, jedynym i tym najważniejszym celem jest pokonanie przeciwnika, czasami też znokautowanie go i posłanie na deski. Bywa i tak, że w trakcie walki leje się krew. Tu nie ma miejsca na dialog i jakąkolwiek nić porozumienia. Wygrywający otrzymuje pas zwycięzcy, przegrany bywa czasem znoszony na noszach. Bardzo często mówi i pisze się o języku przemocy i nienawiści, szczególnie zaś wraca do tego tematu, kiedy ostrza w kierunku przeciwnika zostają wymierzone już nie tylko słowem, ale narzędziem zbrodni. Wówczas wszyscy przestrzegają przed agresywnymi zachowaniami językowymi. W szkołach uczniowie uczestniczą w warsztatach, których celem jest edukacja i przeciwdziałanie językowi przemocy i agresji, nauczyciele zaś biorą udział w szkoleniach, by potem uczyć młodzież właściwych postaw. Zapominamy jednak, że to nierzadko współczesne media stosują ten język w komunikowaniu publicznym. Wprawdzie zdecydowana większość dziennikarzy traktuje go jako wyznacznik rejestru emocjonalnego języka, to jednak istnieje obawa, że może znaleźć się ktoś, kto słownictwo walki charakterystyczne nie tylko dla języka sportu, ale też współczesnej publicystyki zinterpretuje wprost i przystąpi do niewerbalnego ataku na przeciwnika. Komentarz został opublikowany także w: KAI idziemy.pl Powiedz mi jak się nazywasz, a ja powiem ci skąd jesteś https://www.kul.pl/powiedz-mi-jak-sie-nazywasz-a-ja-powiem-ci-skad-jestes,art_103412.html Dr hab. Mariusz Koper w komentarzu dla czasopisma "Kronika Tygodnia" nt. najpopularniejszych nazwisk. Link do komentarza. Mundial w Katarze https://www.kul.pl/mundial-w-katarze,art_101002.html Rozpoczęły się XXII Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2022. Tak brzmi oficjalna nazwa pierwszego mundialu w historii, który zostanie rozegrany w jednym z państw Bliskiego Wschodu, pierwszego również w państwie islamskim. O kulisach, dlaczego akurat taka decyzja zapadła, mówiono i pisano bardzo wiele. W tle pojawiały się ogromne pieniądze, wpływy określonych środowisk itp. Do dzisiaj wielu komentatorów i znawców futbolu przyznaje, że powierzenie organizacji mistrzostw świata Katarowi nie było dobrym pomysłem. Wymienianych jest co najmniej kilka powodów: listopadowo-grudniowy terminarz rozgrywek, wysokie temperatury i wilgotność powietrza w tym kraju (tzw. temperatury „mokrego termometru”), wreszcie łamanie praw człowieka (w tym również praw kobiet) przez mocodawców jednego z najbogatszych państw świata. Dochodzą tu jeszcze tragiczne doniesienia o śmierci tysięcy istnień ludzkich budujących obiekty sportowe i zaplecze infrastrukturalne całych mistrzostw. Nowoczesność, bogactwo, przepych, innowacyjność – to niewątpliwe atuty tego małego państwa, któremu może pozazdrościć niejeden światowy gigant. Wad wcale nie jest mniej. Na szczęście już po pierwszym meczu okazało się, że nie tylko pieniądze grają na boisku, wszak gospodarze turnieju ulegli Ekwadorowi 0 : 2. Prysły w ten sposób wszelkie plotki i spekulacje o rzekomym ustawieniu meczu na korzyść gospodarzy. Wygrał sport. I z tego należy się cieszyć. Dla Polski mistrzostwa rozpoczną się we wtorek, kiedy biało-czerwoni zmierzą się z Meksykiem. Kolejne spotkanie to mecz z teoretycznie najsłabszą w grupie Arabią Saudyjską i na koniec rozgrywek grupowych spotkanie z faworyzowaną Argentyną. Nie będę w tym miejscu oceniał szans naszych piłkarzy, chociaż wyjście z grupy wydaje się bardzo realne. Wielu rodaków zakłada, że jest to plan minimum i jednocześnie warunek przedłużenia umowy trenerskiej z Czesławem Michniewiczem. Żeby się tylko nie sprawdziły tak częste w historii polskiej piłki trzy spotkania – mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Miejmy nadzieję, że tym razem będzie inaczej, wszak polska piłka jest głodna spektakularnego sukcesu. Oby nie było też żadnych kontuzji u zawodników, przeziębień i kataru w Katarze. Ten ostatni, zważywszy na klimat, jest niestety możliwy. Nie ulega wątpliwości, że dla wielu tegoroczne mistrzostwa odbywają się w cieniu wojny w Ukrainie, niedawnej pandemii koronawirusa, wreszcie kryzysu gospodarczego oraz gigantycznej inflacji. Wielu z nas zgoła inaczej odbiera tegoroczne mistrzostwa, wszak nie igrzysk, ale chleba nam potrzeba i przede wszystkim nadziei na lepsze jutro. Jakoś nie słychać wielkiej euforii w przeżywaniu tego sportowego święta. Nie tylko kibice piłkarscy czekają na pewną odmianę, usilnie patrząc optymistycznie w niepewną przyszłość. Czy zatem polscy piłkarze wleją ducha nadziei w tych niespokojnych czasach? Wszystko zweryfikują najbliższe dni. Pisząc o tegorocznych mistrzostwach świata, nie sposób nie wspomnieć o dziennikarzu sportowym, mającym na swoim koncie wszelkie możliwe rekordy i nagrody. Przez jednych uwielbiany, przez innych wprost przeciwnie. To Dariusz Szpakowski, który od ponad 45 lat bierze czynny udział w relacjonowaniu największych imprez sportowych. Swoją dziennikarską karierę rozpoczął jako 25- latek w rozgłośni radiowej. Po śmierci popularnego w świecie piłki Jana Ciszewskiego rozpoczął pracę w telewizji, komentując kolejne mundiale, igrzyska olimpijskie, mistrzostwa Europy itp. Wielu wspomina, jak w trakcie jednego z meczów Dariusz Szpakowski przedstawił się jako Dariusz Ciszewski. Istotnie, legendarnemu komentatorowi, który był świadkiem ostatniego sukcesu polskich piłkarzy na mistrzostwach świata w Hiszpanii, zawdzięczał bardzo wiele. W kwestii samego warsztatu dziennikarskiego Dariusza Szpakowskiego zdania są podzielone. Wielu kibiców zarzuca mu pomyłki, różne gafy, anachroniczność, nieugruntowaną wiedzę o świecie współczesnej piłki. Część środowiska z humorem przywołuje słowo kluczowe w jego relacjach, jakim jest rzeczownik „okazja”. W mojej opinii są to częstokroć oceny wysoce niesprawiedliwe. Z pewnością jeszcze niejednokrotnie będziemy wspominać mecze na szklanym ekranie z udziałem nazywanego w środowisku dziennikarskim Szpaka, a wielu kibicom zabraknie wówczas sugestywnego i emfatycznego komentarza, osobliwego głosu, malowniczej narracji, której źródeł należy szukać w jego pracy radiowej, oraz emocjonalnego zaangażowania w dobro polskiej piłki nożnej. W ostatnich dniach Dariusz Szpakowski oznajmił, że będą to jego ostatnie mistrzostwa. Odchodzi zatem, oddając głos (w tym przypadku można to zinterpretować dosłownie) młodszemu pokoleniu. Najprawdopodobniej doszedł do wniosku, że trzeba wiedzieć, kiedy opuścić scenę sportową. Czego zatem życzyć temu zasłużonemu dziennikarzowi u schyłku kariery? Z pewnością tego, czego można życzyć całej polskiej reprezentacji oraz wszystkim piłkarskim kibicom: nieustannej koncentracji, emocjonujących spotkań, niepowtarzalnych goli, bramkarskich parad i wielkiego sukcesu. Wówczas wszyscy będą zadowoleni. A zatem, cytując słowa znanej piosenki futbolowej: „Do przodu, Polsko! Do boju, Polsko!” Z pewnością te bojowe frazy, które charakteryzują również język sportu, są znacznie lepsze pod względem znaczeniowym, gramatycznym i skojarzeniowym od sloganu „Polska dawaj!” (zapis oryginalny), który towarzyszył polskim piłkarzom w 2018 roku na mistrzostwach świata w Rosji. Komentarz został opublikowany: https://www.panoramalubelska.pl/wiadomosci/3470,wygral-sport-komentarz-eksperta-kul-po-pierwszym-meczu-w-katarze Rada Języka Polskiego zachęca do szerokiego stosowania składni w Ukrainie i do Ukrainy https://www.kul.pl/rada-jezyka-polskiego-zacheca-do-szerokiego-stosowania-skladni-w-ukrainie-i-do-ukrainy,art_99891.html Dr hab. Mariusz Koper w komentarzu dla portalu wPolityce.pl nt. opinii Rady Języka Polskiego dotyczącej stosowania składni "w Ukrainie" i "do Ukrainy": https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/608014-w-ukrainie-czy-na-ukrainie-jest-stanowisko-rjp Na Ukrainie czy w Ukrainie? https://www.kul.pl/na-ukrainie-czy-w-ukrainie,art_98234.html Wojna „w Ukrainie” czy „na Ukrainie”? Jadę „do Ukrainy” czy „na Ukrainę”? Z pewnością coraz częściej zauważamy wahania w użyciu tych form zarówno w mediach, jak i w mowie codziennej Polaków. Co prawda autorzy współczesnych słowników i wydawnictw poprawnościowych konstrukcjom: „na Ukrainie”, „na Białorusi”, „na Litwie” dają zdecydowane pierwszeństwo, to jednak należy zauważyć, że jeszcze przed XIX wiekiem struktury „w Ukrainie”, „w Białorusi”, „w Litwie” stosowane były powszechnie. Dzisiaj te ostatnie zyskują coraz większą akceptację. Można więc sądzić, że oba typy formacji z czasem będą równoprawne w użyciu. Z pewnością Polacy przyzwyczaili się do mówienia i pisania „na Ukrainie”, „na Ukrainę” (użycie tych struktur ma swoje różne przyczyny), to jednak coraz częściej wybierają formy „w Ukrainie”, „do Ukrainy”. Widać i słychać to ostatnio szczególnie w świecie mediów solidaryzujących się z Ukrainą. Struktury przyimkowe „na Ukrainie”, „na Ukrainę” mogą mieć związek z historią tego kraju, który dawniej był częścią ZSRR. Podległości państwowej możemy szukać w jeszcze odleglejszej przeszłości, tj. w czasach, kiedy przyłączona do Polski w XV wieku Ruś Czerwona wprawdzie miała pewien rodzaj autonomii, jednak pod względem polityczno-administracyjnym należała do Rzeczypospolitej. Wówczas postępowała ekspansja polska na ziemie ruskie. Była to więc kraina geograficzna położona w ramach jednego państwa. Kiedy jednak Ukraina uzyskała niepodległość i państwowość, to i formuła językowa powinna się zmienić. Kiedy mówimy o państwach, używamy bowiem przyimka „w” czy „do”. Tak jest w przypadku Polski, bo przecież mówimy i piszemy „w Polsce”, „do Polski”. Podobnie jest też z nazwami miejscowości, wszak wracając od Mamy z Lubyczy Królewskiej, jadę „do Lublina”, ale już „na Czuby” i „na osiedle Poręba”. Jak widać nazwy dzielnic i osiedli mają struktury z przyimkiem „na”. W tym przypadku pod względem polityczno-administracyjnym podlegają bowiem miastu Lublin. Co ciekawe, coraz częściej używane formacje „w Ukrainie”, „do Ukrainy” nie są akceptowane przez najnowsze słowniki i wydawnictwa poprawnościowe. W niektórych leksykonach ich autorzy piszą wprost, że są one niepoprawne. Dlaczego? Przez zwyczaj społeczny? Powszechność użycia? Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że wyrażenia „w Ukrainie” czy też „do Ukrainy” lepiej oddają samoistność polityczną, niepodległość a nie podległość tego kraju, gdyż łączymy je z nazwami większości państw. Oczywiście są wyjątki od tej reguły. Nie mniej istotne jest również i to, którą formę wybierają sami Ukraińcy. Ci preferują raczej „w Ukrainie”, czyli wariant, który podkreśla ich niepodległość, suwerenność i niezależność, nie zaś wasalny i prowincjonalny charakter. Nie powinno to zaskakiwać w obliczu obecnej sytuacji tego kraju. W mojej ocenie winien to być zatem decydujący i kluczowy argument, co myślą i czują żyjący wśród nas Ukraińcy. Część środowiska językoznawców uważa jednak, że nie ma o co walczyć i uznać obydwie formy za poprawne, dając wybór użytkownikom języka, jednocześnie zaś zachęcając do wczucia się w sytuację narodu ukraińskiego i uznając składnię „w Ukrainie, „do Ukrainy”. Перестаньте нас накати! (Przestańcie nas nakać!) – zaapelował do Polaków na jednej z konferencji naukowych w Krzemieńcu były ambasador Ukrainy w Polsce, znany poeta ukraiński i tłumacz – Dmytro Pawłyczko, zdecydowanie sprzeciwiając się strukturom „na Ukrainie”, „na Ukrainę”. Sądzę, że warto wziąć sobie do serca ten apel w imię solidarności z ukraińskim narodem (również współodczuwania na płaszczyźnie językowej), który wbrew najeźdźcy ma swoje państwo, język i wielowiekową tradycję. Może więc warto wrócić do starych językowych nawyków. Są jednak i tacy, którzy sprzeciwiają się tej ingerencji, szanując językową tradycję. Nie mam nic przeciwko użyciu przyimka „na”, nie mam też nic przeciwko użyciu przyimka „w”, wszak językowa funkcjonalność obydwu może być bardzo sympatyczna i doznaniowa. Można bowiem być na kimś lub na czymś, można też być w kimś lub w czymś. Można wreszcie być w tym samym czasie i „na”, i „w”… Mam jednak jeszcze jedno, niezbyt miłe skojarzenie z użyciem przyimka „na”. O ile rozumiem potoczne konstrukcje typu „jechać na Zamość” czy też „na Lublin”, o tyle niezbyt dobrze kojarzą mi się sformułowania „na Polszu”, „na Warszawu” itp. Wszystkie przykłady odnoszą się do wyrażeń, w których przyimek „na” spełnia funkcję kierunkową razem z nazwą państwa bądź też z nazwą miejscowości. W pierwszych dwóch przypadkach może być zapytaniem autostopowicza do kierowcy, czy jedzie w kierunku Zamościa i Lublina, w dwóch ostatnich zaś wyrazem niebezpiecznego imperializmu i ekspansji rosyjskiej, której mocodawcy chcą iść „na wszystko”. I tak już zupełnie na koniec – trochę prywatnie, ale z nieco innej perspektywy. Otóż przed dziesięcioma laty jeden z moich starszych kolegów był redaktorem książki pt. „Z dziejów językoznawstwa polonistycznego w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim” (Lublin 2012). Użyty w tytule przyimek „w” wywołał u części braci językoznawczej niemałe zdziwienie, chociaż jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej jedna z wybitnych polskich językoznawczyń (notabene związana z KUL-em) miała powiedzieć, że na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim to mogą studiować, ale wróble na dachu. Ale to już temat na inną dyskusję, w przeciwnym razie zaczniemy zaraz poprawiać samego Henryka Sienkiewicza oraz tytuł jego powieści „W pustyni i w puszczy”. Taki to jest ten nasz język polski. Żywy, innowacyjny, nieokiełznany, nieprzewidywalny, z wariantywnością współczesnej normy. A może nie tyle język, ile my – jego użytkownicy. Język sportu jako język emocji https://www.kul.pl/jezyk-sportu-jako-jezyk-emocji,art_98017.html Drhab.MariuszKoperwkomentarzudlaRadiaLublinnt.językasportu. Link do komentarza: https://radio.lublin.pl/2022/02/11-02-2022-hobbici-z-lubelskiego/?fbclid=IwAR2wUTac1-ptG5idHcXEwXItuiKx2plJnuD5d_rOrhbXkjlooKF0iL3k0AQ Sport i polityka https://www.kul.pl/sport-i-polityka,art_96559.html Naiwny byłbym, gdybym twierdził, że nie ma związków między sportem a polityką. Zawsze jednak uważałem, że jest ich zdecydowanie mniej niż w powiązaniu tej bardzo popularnej odmiany kultury masowej z innymi dziedzinami życia społecznego. Mecze piłkarskiej reprezentacji Polski z reprezentacją Niemiec czy Rosji zawsze były traktowane jako coś wyjątkowego. Wielu dopatrywało się w nich jakiegoś podwójnego dna, spotkań z podtekstem itp. Wrogowie na dawnych polach walki stawali się sportowym przeciwnikiem, którego trzeba było za wszelką cenę pokonać na piłkarskim czy lekkoatletycznym stadionie. A jeśli już istotnie tak się stało, to cały kraj celebrował zwycięstwo niczym patriotyczne święto, przywołujące największe polskie sukcesy na polach bitewnych. Tak było bardzo często w czasach słusznie minionych, kiedy można było się „odgryźć” przynajmniej w taki sposób, tj. na sportowej arenie. Z pewnością nie zapomnimy gestu Władysława Kozakiewicza, który przejdzie do historii światowego sportu. To powiązania sportu, polityki, a nawet trudnych relacji na scenie międzynarodowej. Wpływ języka sportowego na język polityki zauważą też badacze języka. Przykłady można by mnożyć: finisz kampanii, ostatnia prosta do wyborów, żółta kartka od wyborców, czy też nieszczęsny nokaut, będący przejawem przemocy i brutalizacji języka. Dziś czasy komunizmu minęły. Żyjemy w zgoła odmiennej rzeczywistości. Czy jednak aby na pewno nie ma związków między sportem a polityką? I to niekoniecznie na międzynarodowej, ale nawet na ogólnopolskiej arenie. Przypominam sobie, jak przed kilkoma laty rozgrywane były mistrzostwa świata w siatkówce, które transmitowała jedna z telewizji komercyjnych. Mecze były kodowane i niedostępne dla ogółu kibiców. Kiedy polska reprezentacja dotarła do finału, pojawiły się głosy, że mecz o złoty medal powinni obejrzeć wszyscy fani siatkówki. Wydawało się, że stacja komercyjna będzie nieugięta, jednak pod wpływem presji społeczeństwa oraz samego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej mecz finałowy został udostępniony wszystkim kibicom. Inną bezpośrednią interwencją polskich polityków była prośba skierowana do władz niemieckich, aby polscy piłkarze grający w Bundeslidze, mogli wyjechać do Wielkiej Brytanii, by tam rozegrać jeden z meczów grupowych o awans do mistrzostw świata. Obostrzenia związane z koronawirusem oraz potencjalna kwarantanna piłkarzy narażonych na restrykcje epidemiologiczne uległy i w tym przypadku sztuce dyplomacji oraz zdrowemu rozsądkowi. To niewątpliwie same plusy, kiedy kluczowe wydarzenia sportowe stają się również i dla polityków sprawą narodową. Ci ostatni bardzo chętnie szczycą się osiągnięciami polskich sportowców, gdzieś w tle i między wersami argumentując w różnych mediach, że to właśnie te czasy, w których rządzą, są bardzo dobrą koniunkturą dla sukcesów sportowych. Potrzeba identyfikacji jest w tym przypadku nawet i zrozumiała, ponieważ zdecydowana większość polityków mogłaby pomarzyć o takiej popularności jak chociażby Robert Lewandowski. O sympatii nie wspomnę… Sportowcy czynnie też często uczestniczą w kampaniach wyborczych, stając się głowami poparcia w komitetach do wyborów na polskiego prezydenta, wreszcie sami, najczęściej w trakcie sportowej emerytury, próbują swoich sił w wyborach sejmowych czy samorządowych. I ostatnia, dla wielu kibiców, kluczowa kwestia w kontekście nadchodzącej wielkimi krokami sportowej zimy. Otóż całkiem niedawno jedna ze stacji telewizyjnych miała problem z uzyskaniem koncesji na nadawanie. Suma summarum koncesja została jej przyznana, jednak samo zdarzenie odbiło się szerokim echem zarówno w Polsce, jak i za granicą. Nie minęło kilka tygodni od tych wydarzeń, by gruchnęła tym razem na wielu kibiców inna kluczowa sportowa wiadomość. Otóż narodowy sport, czyli skoki narciarskie, został prawie w całości utracony w prawie nadawania przez telewizję publiczną, która przez kilkanaście lat raczej z dobrym skutkiem podnosiła go do rangi najważniejszych wydarzeń każdej zimy. Okazało się, że skoki narciarskie trafiły tym razem m.in. do telewizji, która wcześniej tych zawodów nie transmitowała, stacji, która właśnie wcześniej borykała się z prawem uzyskania koncesji na nadawanie. Wielu komentatorów uznało to za pstryczek dla obecnej władzy oraz prezesa TVP. Nie będę komentował całej sprawy w aspekcie tego, czy dobrze, czy też niedobrze, że tak się stało. Jeśli jednak słyszę w jednym z programów informacyjnych telewizji komercyjnej, że oto przyszła dobra zmiana dla skoków narciarskich, to nie mam najmniejszych wątpliwości, że kryje się za tym stwierdzeniem nutka ironii, złośliwości, a może nawet i rewanżyzmu. Jeśliby jednak miało się okazać, że nie wszystkie relacje ze skoków narciarskich byłyby transmitowane w ogólnodostępnych stacjach telewizyjnych, to śmiem stwierdzić, że najbardziej mogliby na tym stracić sami skoczkowie, a także, a może przede wszystkim, kibice tej odmiany białego szaleństwa. Zapewne tak się jednak nie stanie. Zwycięży bowiem zdrowy rozsądek, tak jak w przywołanym wyżej finałowym spotkaniu reprezentacji polskich siatkarzy z Brazylią, które na skutek interwencji społeczeństwa, a nawet i samych polityków, mogła obejrzeć cała Polska, by potem kompletnie oszaleć i cieszyć się ze zwycięstwa biało-czerwonych. Gabriel Garcia Marquez napisał kiedyś: „Jeśli masz ochotę śpiewać – śpiewaj! Śpiew jest dobry na żółć”. Sądzę, że z oglądaniem wspaniałych wyczynów polskich sportowców jest podobnie, z polityką zaś dokładnie na odwrót. Życzę więc sobie, aby tej ostatniej w komentarzach do zmagań naszych współczesnych herosów było jak najmniej. Chociaż, co pokazuje również i ten tekst, czasem jest to po prostu niemożliwe.