Aktualności / Wydarzenia

Student KUL zostanie błogosławionym?

Jacek KrawczykJuż wkrótce może rozpocząć się proces beatyfikacyjny Jacka Krawczyka (1966-1991), studenta teologii KUL. Konferencja Episkopatu Polski pozytywnie zaopiniowała prośbę o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Jacek Krawczyk zmarł mając 25 lat na chorobę nowotworową. Był zaangażowany w służbę drugiemu człowiekowi poprzez działalność charytatywną i posługę chorym w szpitalach i hospicjum.

Zapraszamy do zapoznania się z tekstem dr. hab. Adama Zadrogi poświęconym postaci Jacka Krawczyka. Materiał zdjęciowy pochodzi z archiwum o. prof. Andrzeja Derdziuka.

 


Także na KUL dojrzewał do świętości…

Szkic duchowości Jacka Krawczyka (1966-1991)[1]

 

Drodzy Młodzi Przyjaciele, Studenci KUL!

Chciałbym opowiedzieć Wam o Waszym rówieśniku, o Jacku. Przychodził na zajęcia na KUL z nastawionym budzikiem… Nie chciał przegapić chwili, w której trzeba się ruszyć się z miejsca i pomyśleć o innych: ubogich, chorych, uzależnionych, strapionych. Dokąd doprowadziła go taka postawa? Najprawdopodobniej „na ołtarze”. Dlaczego? Zobaczcie sami…

*

W swoim notatniku, kilka godzin przed odejściem do Domu Ojca, 31 maja 1991 r.,Jacek Krawczyk Jacek Krawczyk zapisał ostatnią myśl: „Brak tak często głębszego spojrzenia w ten wspaniały dar Miłosierdzia Chrystusa, pozwalającego iść trudną, ale przecież zbawienną drogą krzyżową – po Jego śladach. Szkoda, że nie chcemy być świętymi”. Kroczyć drogą, którą wyznaczył nam Chrystus Pan – to wydaje się był sposób życia tego niezwykłego młodego człowieka.

W pierwszej klasie szkoły średniej wolny od nauki czas poświęcał m.in. na spotkania z zakonnikiem O. Kolumbanem, którego poznał służąc do Mszy Św. w Klasztorze Ojców Bernardynów w Rzeszowie. To z pewnością podczas tych rozmów jeszcze mocniej formowała się jego chrześcijańska postawa, której fundamenty wyniósł z rodzinnego domu. W drugiej klasie, jego pasją stała się praca charytatywna w Państwowym Domu Rencistów w Rzeszowie, gdzie posługiwał ludziom starszym i samotnym. Był to początek jego zaangażowania się na rzecz ludzi chorych, cierpiących i bezdomnych − tych najbardziej pokrzywdzonych przez los, którzy potrzebowali nie tylko pomocy materialnej, ale i odrobiny serca drugiego człowieka. Wynikało to z jego wrażliwości na ludzkie cierpienie. W trzeciej klasie liceum w wypracowaniu z Wychowania religijnego pt. „Sens życia” napisał: „dla mnie osobiście celem i sensem życia jest posługa misyjna, posługa tym, w których jest Chrystus cierpiący”.

Po zdaniu matury w 1985 roku zdecydował się podjąć studia teologiczne dla osób świeckich na Wydziale Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie. W trakcie II roku studiów, napisał do domu list, który prawie w całości poświęcony był posłudze potrzebującemu człowiekowi i dorastaniu do wykonania tego zadania: „Moim jedynym marzeniem jest to, by stać się naprawdę człowiekiem. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe (por. Rdz 1,26). Bo być człowiekiem, to nie tylko głęboko jednoczyć się z Bogiem, ale być bratem dla każdego drugiego człowieka (…). Być człowiekiem, to spieszyć z pomocą bez względu na to kim on jest… Życie ma sens dopiero wtedy, gdy oddaje się je w całości Bogu i ludziom…”. Po zaliczeniu II roku, Jacek wziął urlop dziekański i zatrudnił się jako sanitariusz w Pogotowiu Ratunkowym w Rzeszowie. Przez 7 miesięcy wyjeżdżał z załogą karetki do chorych oraz odwiedzał ich w szpitalu. W tym czasie pisze do Ewy, swojej późniejszej żony: „Przed oczyma stają mi tysiące niechcianych dzieci, rodziców, ludzi wyrzuconych jak stare meble… Wiesz bardzo lubiłem pracę w święta. Często jeździliśmy do ludzi samotnych i opuszczonych, którzy nie byli chorzy a jedynie potrzebowali odrobinę «człowieka»”. Kierownik pogotowia był pod wielkim wrażeniem zaangażowania Jacka w wykonywane obowiązki − przyznał, że nie miał jeszcze takiego pracownika.

Jacek KrawczykPo urlopie dziekańskim podszedł do egzaminu wstępnego na Akademię Medyczną w Lublinie, marzył bowiem, by jako lekarz-teolog wyjechać na misje. Teologię zamierzał ukończyć zaocznie. Ostatecznie − z braku odpowiedniej ilości punktów − na medycynę nie został przyjęty. Wobec tego studiując nadal teologię, zaczął uczęszczać na zajęcia z psychologii. Postanowił bowiem, że chce w takim razie pracować jako teolog-psycholog z osobami chorymi na AIDS.

Jacek był człowiekiem, który kierował się wiarą działającą przez miłość (por. Jk 2,17). Wiara i miłość były dla niego drogowskazami postępowania na co dzień. Miłość rozumiał jako konkretne zaangażowanie w służbę bliźnim. Pisał: „Najwięcej serca posiadam dla ludzi biednych i opuszczonych. Doznaję wiele radości, gdy ich wspomagam i daję im siebie”. Warto tu wspomnieć, że w czasie studiów na KUL opiekował się m.in. dziećmi w szpitalu oraz od momentu uzyskania pełnoletności był honorowym dawcą krwi. Gdy trzeba było nie wahał się również stanąć w obronie napastowanej dziewczyny, mimo że w efekcie sam został dotkliwie pobity i obrabowany. Tak więc to jego wewnętrzne pragnienie, aby stać się prawdziwym człowiekiem miało pełne pokrycie w czynach.

Cały czas nurtowała go jednak myśl, jak pokierować swoim życiem. W 1988 roku w jednym z listów napisał: „Czy życie ma sens? Ma, ale jest on bardzo trudny. Trzeba nam do niego dojrzewać z dnia na dzień. Myślę, że to ważne. Trzeba nam wdrapywać się na tę górę życia”. Wykryta w lipcu 1990 roku choroba nowotworowa weryfikuje wszystkie dotychczasowe plany. W kilka miesięcy później, będąc już ciężko chory, wyznaje w jednym z listów do księdza prof. Nagórnego: „właśnie szpital, nie klasztor i nie kościół jest dla mnie miejscem, gdzie jest «najwięcej» Chrystusa, dlatego tak bardzo mnie tu ciągnęło i nadal ciągnie”.

Chorobę przyjął w duchu zaufania Bogu, choć nie przychodziło mu to łatwo. Miał jednak w sobie ufność, że to, co go spotyka ostatecznie ma służyć jakiemuś dobru, z którego nie od razu musi sobie zdawać sprawę. W jednym z listów stwierdza: „Na pewno łatwiej byłoby przeklinać. Przeklinać wszystko i wszystkich, szukać winnych, narzekać i … wyjść nie tylko przekonanym, ale też równie nędznym, jakim się już było”. Warto podkreślić, że Jacek do końca walczył o życie, nie dopuszczał zgody na śmierć, nie czekał bezwolnie na koniec. Jego optymizm, spokój i pogoda ducha pomagały jemu i innym pacjentom, a także pozostawiało mocne wrażenie na personelu medycznym. Pani doktor Beata Ż., która leczyła go w szpitalu w Krakowie stwierdziła, że jeżeli są prawdziwi chrześcijanie, to właśnie takiego spotkała w Jacku.

Niedługo po śmierci Jacka, jego rodziców odwiedził ks. Janusz Nagórny z KUL z zapytaniem, czy mogliby udostępnić materiały i zapiski ich śp. Syna, gdyż zamierza napisać wspomnienie o swoim niezwyczajnym studencie i opublikować je w prasie katolickiej. Ksiądz Profesor był promotorem jego pracy magisterskiej. Zapisków pozostało niewiele, gdyż Jacek podczas choroby część ich zniszczył. Rodzice zebrali pozostałe „okruchy” w postaci listów i wypowiedzi z Jego bogatego duchowo życia i przekazali księdzu Nagórnemu, który wraz z księdzem Piotrem Kieniewiczem napisał większe opracowanie. Tak powstała książka pt. Wpół drogi (ostatnie wydanie: Gaudium, Lublin 2007), która zawiera wspomnienia najbliższych i przyjaciół Jacka oraz fragmenty Jego listów, modlitwy i rozważania.

Co niezwykle poruszające − ksiądz profesor Janusz Nagórny 15 lat później sam przeszedł podobną drogę choroby, cierpienia i umierania. W czasie swej choroby nowotworowej ks. Nagórny często wspomniał Jacka, a nade wszystko jego przykład zaufania Jezusowi Chrystusowi w chorobie i cierpieniu. Obaj – jak trafnie zauważył ks. Krzysztof Jeżyna − „nie tylko pięknie i mądrze mówili o cierpieniu, ale także dali wyjątkowe świadectwo chrześcijańskiego przeżywania cierpienia, odnajdując jego moralny i zbawczy sens. (…) Uczeń i jego profesor przeszli tę samą drogę choroby i cierpienia, stawiając przy tym wielkie pytania i szukając na nie odpowiedzi. Ich refleksje były wyraźnie przeniknięte światłem Ewangelii i nauczania Kościoła. Te pytania dzisiaj wracają do nas i od nas domagają się odpowiedzi”.

*

Ps. Jak zauważyliście także u nas na KUL Jacek dojrzewał do świętości. Przez 6 ostatnich lat swego życia nie tylko studiował teologię, lecz zgłębiane treści ewangeliczne wcielał w życie, angażując się w niesienie miłosiernej miłości bliźnim. Swoim świadectwem wywierał wpływ na ludzi z najbliższego otoczenia. W ten sposób wypełniał Chrystusowe zadanie bycia „solą ziemi” i „światłem świata”.

Nasz Uniwersytet, czerpiąc inspirację z takich świadków Ewangelii, którzy tworzyli historię i tożsamość KUL, chce wciąż być nie tylko miejscem formacji intelektualnej – zdobywania wykształcenia i kwalifikacji zawodowych, lecz także pragnie wychowywać młodych ludzi do dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej. Ten cel był głęboko wyryty w sercu Jacka. Pragnął być chrześcijaninem na 100% i człowiekiem „na maksa”. Wam studentom (a także nam pracownikom uczelni) może w tym pomóc bogata oferta duszpasterstwa akademickiego KUL (liczne grupy i wspólnoty formacyjne, kościół akademicki „na wyciągnięcie ręki” z całodzienną adoracją). Służyć temu mogą także różnorakie możliwości angażowania się działalność społeczną i charytatywną.

Ufam, że Jacek może stać się w niedalekiej przyszłości, obok bł. Piotra Jerzego Frassatiego, patronem katolickiej młodzieży akademickiej, a dla Was – studentów KUL – szczególnym wzorem osobowym do naśladowania Chrystusa we współczesnym świecie.

 

[1] Wykorzystałem mój autorski tekst, który pierwotnie ukazał się pt. Duchowa sylwetka Jacka Krawczyka (1966-1991), w: Drogami świętości Jacka Krawczyka, red. A. Derdziuk, A. Zadroga, WDS, Sandomierz 2018, s. 22-26.