Z Janem Pawłem II o teatrze

 

Osoba Ojca Świętego jest mi szczególnie bliska, gdyż przez jakiś czas swojego życia był On artystą, twórcą; zresztą wracał do twórczości także później.


Podświadomie, świadomie Jego osoba jest obecna w procesie tworzenia, tak jak jest obecna w rozważaniu o rzeczywistości, o samym sobie.


Rozważania Jan Pawła II zawarte w Liście skierowanym do ludzi sztuki dają moim przeczuciom konkretną, przejrzystą myśl. Miałem i mam nadzieję, że większość tego, co tworzyłem w teatrze, było tęsknotą za tym, co tak klarownie przez swój List do artystów powiedział Ojciec Święty. Sądzę, że proces tworzenia, sam jego rezultat, jest tęsknotą za wypełnieniem braku. Jest dążeniem do osiągnięcia psychicznej harmonii, a w konsekwencji do znalezienia ukojenia, równowagi - czyli szczęścia. Brak tych elementów powoduje niepokój, żal, rozpacz, czasami bywa przyczyną tragicznych decyzji. Wszystkie znaki na ziemi i niebie otwierają naszą wrażliwość na relacje z Bogiem, a jednak często ta wrażliwość gubi po drodze ten przeczuwalny Cel. Wypływa to być może z braku wiary, siły ducha czy wytrwania. Prowadzi to do apoteozy absurdu. Jest krzykiem bezradności. Sądzę, że stan, który tak się rodzi, jest także wynikiem izolacji, a może braku otwarcia na drugiego człowieka. Tu już krok od słowa egoizm. Trudno jest czasami opuścić siebie i skierować swoje zdolności, wrażliwość na drugą osobę. U wielu twórców można, śledząc ich pracę, poznać ten proces. Patrząc na ich dzieła, widzimy, że człowiek, który je tworzył, nie zaznał łaski. Łaski, którą wyzwala religia. Choć możemy przeczuć, że artysta za nią tęsknił.


Pozostaje też pytanie, czy ta jakby błędna droga jest w planach Bożych zauważona. Wierzę, że tak. Przecież występuje tam pierwiastek cierpienia. Tęsknota artysty za wiarą każe mu szukać w sobie tych śladów, obrazów, które dadzą odbiorcy (widzowi) podobne stany przeżyć, nastrojów, które nosi w sobie. Może łatwiej jest żyć, mając świadomość, że nie jest się samemu ze swoimi rozterkami. Dlatego opuściłem malarstwo, a znalazłem się w teatrze. Tutaj mam świadków swoich przeżyć. Nie jestem sam. A wszystko to czynię, by dogonić lub odnaleźć ten brakujący element, który mówi o tajemnicy człowieka w relacji z Bogiem.
Podczas każdej kolejnej premiery pragnę dotknąć tej tajemnicy. Zawsze przecież istnieje obawa, że się nie zdąży...

 

*

Teatr znalazł się we Włoszech w 1998 roku po długiej przerwie, może kilkuletniej. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych były to częste wyprawy: Parma, Brescia, Sycylia, Padwa, a zaproszenie do Turynu na festiwal przyszło jak echo tamtych wyjazdów. W świadomości po raz pierwszy była to obecność w kraju, w którym mieszka i pracuje Ojciec Święty Jan Paweł II. Teraz wyjazdy do Włoch miały to piętno osoby, przez którą czytało się wędrówkę w tamtą stronę.
Oczywistym pragnieniem zespołu, z którym podróżowałem, było dotarcie z niedalekiego Turynu do Watykanu i spotkanie Jana Pawła II. Starania trwały parę tygodni, zanim pojawiliśmy się w Rzymie. Były trudne, gdyż program dni i godzin Papieża był prawie zawsze wypełniony od rana do wieczora. Życzliwość księdza profesora Stępnia miała pomóc w spełnieniu tych nadziei. Jednak prawie do końca nie byliśmy pewni, czy dojdzie do spotkania. Prezentując spektakle na festiwalu turyńskim, otrzymaliśmy wiadomość, że wizyta w Watykanie jest realna, czego potwierdzeniem była podana popołudniowa godzina spotkania.


Ojciec Święty pojawił się w Auli Pawła VI. Im był bliżej naszej grupy, tym bardziej zapominałem przygotowane wcześniej słowa. Jest coś niesamowitego podczas takiego spotkania. Emocje, stan przeżyć, wytrącają jego racjonalny charakter.


Teatr był zawsze bliski Ojcu Świętemu. Niezapomniana rola Hajmona w Antygonie, w którą wcielił się młody Karol Wojtyła, była dowodem zrozumienia między aktorem a reżyserem w tym tragicznym dramacie. Wiedziałem, że jeszcze przed laty zdarzyło Mu się oglądać kulowski teatr w Lublinie. Może z tego powodu rozmowa przeszła od razu na wątki teatralne. Przedstawiłem zespół (każdego z osobna); wśród członków zespołu była też moja żona Alina i dwie córki - Liwia i Ludwika. W trakcie rozmowy przywołałem osobę bliską Papieżowi, jaką był Mieczysław Kotlarczyk. To z nim Karol Wojtyła realizował pierwsze spektakle w Krakowie. Ojciec Święty bardzo żywo zareagował na osobę Mieczysława Kotlarczyka. Kiedy powiedziałem, że byłem jednym z ostatnich, który z nim pracował jako scenograf, rozmowa przedłużyła się o kilka minut. Amor Divinus - to była sztuka, którą krakowski reżyser przygotował gościnnie na KUL-u w roku 1968, gdy inne sceny były dla niego zamknięte. Właściwie wspomnienie o Mieczysławie Kotlarczyku zdominowało i wydłużyło ostatnie chwile spotkania. Miałem przeczucie, że osobę swojego przyjaciela Jan Paweł II nosi w sobie bardzo głęboko. Może to spotkanie by się z tego powodu jeszcze przedłużyło, ale opiekujący się Papieżem przypomnieli, że czas kończyć. Zdążyłem podać album ze zdjęciami teatru i Ojciec Święty odjechał z progu Auli. Miałem to szczęście, że wcześniej dwukrotnie rozmawiałem z Ojcem Świętym: w ogrodach watykańskich i później na KUL-u, ale to spotkanie zapamiętam szczególnie przez osobę Mieczysława Kotlarczyka.


Po powrocie do kraju nosiłem w sobie pragnienie, by z wcześniej przygotowaną Antygoną Sofoklesa, spektaklem powstałym na scenie lubelskiego Teatru im. Juliusza Osterwy, dotrzeć do Watykanu. Nie zdążyłem.

 


* Prof. Leszek Mądzik, twórca Teatru Scena Plastyczna KUL założonego w 1969 roku.