Studia pierwszego stopnia na kulowskiej polonistyce skończyła Pani w czerwcu 2014 roku. Była Pani studentką specjalizacji redaktorsko-tekstologicznej. Od tamtej pory nie spotykamy się już na zajęciach dydaktycznych. A mimo to, gdy się widzimy, zawsze zamienimy kilka słów.

Dalej lubię przyjść do archiKatedry i pogadać.

 

Nasze kontakty nie są zbyt częste, bo wyjechała Pani na studia do Czech. Jak podjęła Pani decyzję o skorzystaniu z oferty programu Erasmus?

Wpływ na to miały trzy sprawy. Przede wszystkim, chciałam poznać nową kulturę i zmienić otoczenie. Ja tak mam, że mnie nosi. Jestem gdzieś i zwykle dość szybko zaczynam pożądać jakiejś odmiany. Erasmus daje duże możliwości dla takich osób. Nie ma bariery finansowej. Przynajmniej tak było w przypadku mojego wyjazdu do Ostrawy. Erasmus w Czechach jest finansowo bardzo dobrze zabezpieczony. Po drugie, chciałam odpocząć. Tuż po licencjacie podjęłam decyzję, że albo dziekanka, albo wyjazd. Na KUL-u było ok, ale... no właśnie, potrzebowałam odpocząć i potrzebowałam zmiany. No i najważniejsze – chłopak. Mój chłopak jest Turkiem; był w Lublinie na Erasmusie. Chciałam być z nim. Musiałabym wziąć dziekankę, żeby do niego pojechać. A tutaj nadarzyła się okazja, żeby połączyć dalsze studia i częstsze spotkania z nim.

 

Nie bardzo rozumiem. Niby jak studia w Czechach miałyby ułatwiać kontakt z chłopakiem z Turcji?

Na polskich uczelniach zajęcia są co tydzień. W Czechach, na mojej uczelni są co drugi tydzień (system tzw. tygodni parzystych i nieparzystych). W ten sposób, gdy wyjechałam do Turcji na trzy tygodnie – straciłam tylko jeden tydzień zajęć.

 

Cwane.

:) Trochę.

 

Jest Pani zadowolona z wyjazdu do Ostrawy?

Cały pierwszy dzień płakałam w poduszkę; dzwoniłam do mamy, żeby mnie zabrała. Mój erasmusowy opiekun wsadził mnie w samochód, obwiózł po mieście, wziął mnie na zakupy, zjedliśmy coś razem, a potem zapakował w tramwaj i poinstruował, że mam wysiąść na piątym przystanku. Zostałam sama. No i stało się. Zimno, ciemno, do domu daleko. Popłakałam się. I wtedy poznałam pierwszą podczas tego wyjazdu Polkę. Zobaczyła mnie zapłakaną. Podeszła do mnie, wyściskała mnie. Pierwszy miły gest. Potem to wiadomo, zaaklimatyzowałam się, zorganizowałam sobie studia. Zajęć było sporo, więc nie miałam czasu na myślenie, czy jest mi dobrze czy źle. Wkrótce po przyjeździe wyjechałam zresztą do Turcji. Szybko mi to zleciało.

 

Poznała Pani Czechów?

Moje środowisko było tak pół na pół. Na moim piętrze w akademiku byli głównie Polacy. Na uczelni miałam kontakt albo z czeską Polonią, albo z Czechami o polskich korzeniach. Z rodowitymi, stuprocentowymi Czechami nie miałam zbyt bliskich kontaktów.

 

Dlaczego?

Oni bardzo się od nas różnią. Są jak Niemcy, zamknięci. Gdy w Lublinie idę ulicą z grupą znajomych, to rozmawiamy głośno, śmiejemy się, wygłupiamy. Tam na ulicy panuje cisza; dla mnie to było uderzające. Poza tym, my jesteśmy w Polsce bardziej otwarci na inne kultury. Opowiem taką symptomatyczną sytuację. Byłam w ostrawskim banku. Próbowałam założyć konto. Mówiłam po polsku. Pani w tzw. okienku rozumie mnie doskonale, ale odpowiada mi po czesku, szybko. Nic nie rozumiem, więc przechodzę na angielski. Ona dalej po czesku. W końcu chyba zmęczyła się i po jakichś piętnastu minutach takiej rozmowy przechodzi na angielski. Dlaczego? Co mi chciała udowodnić? Ja rozumiem, że to może być jakiś resentyment. Z powodu zaszłości historycznych nas, Polaków w okolicach Ostrawy nie za bardzo się lubi. Ale to dotyczy nie tylko Polaków. Rozmawiałam tam z pewną Szwajcarką, która miała podobne doświadczenia. W ogóle nie dogadywała się z Czechami; uważała ich za ludzi z innej planety.

 

W kontekście takich doświadczeń można dojść do ciekawych wniosków dotyczących tego, kim my jesteśmy.

Mój chłopak twierdzi na przykład, że Polacy są zimni, mniej od Turków skłonni do wyrażania emocji, wycofani. Ale to ma też drugą stronę; on podkreślał, że jesteśmy za to lojalni, nie wbijamy noża w plecy.

 

No dobrze, to może kuchnia Pani odpowiadała. Jadła pani knedle?

Nie rozmawiajmy o tym. Straszne. Nigdy już knedli nie zjem. Wygląda to jak rozmoczona bułka wrocławska. Piwo mają dobre, ale słabsze od naszego. Tak że kuchnia na pewno nie jest tam atutem.

 

Nic nie rozumiem. To po co Pani tam wraca? Bo przecież Pani wraca. Po co, skoro ludzie jacyś dziwni, a knedle niedobre?

Ale dobrą mają chińszczyznę. Poza tym tam nauka jest fajnie ułożona. Czas spędzam z miłymi ludźmi. No i przyzwyczaiłam się. Teraz poczuję się pewniej. Już się oswoiłam.

 

Nasza znajomość zaczęła się od krótkich rozmów na temat powieści kryminalnych. Czytuje Pani jeszcze kryminały?

Postanowiłam jednak podnieść moją znajomość klasyki literatury europejskiej. Teraz brnę przez „Martwe dusze”. Czytał Pan to?

Autor: Artur Truszkowski
Ostatnia aktualizacja: 22.01.2015, godz. 16:40 - Artur Truszkowski