Filozof otwarty na Objawienie

 

Początek moich kontaktów z Księdzem Docentem Wojtyłą stanowiło spotkanie z pewnego dystansu. Byłem studentem teologii na KUL-u usiłującym dopracować się doktoratu, a On był już znacznie wyżej: przyjeżdżał tutaj jako pracownik naukowy w glorii kogoś, kto na terenie Krakowa, w płaszczyźnie duszpasterstwa akademickiego, był bardzo znany. I stąd, gdy dane mi było wracać z Księdzem Wojtyłą pociągiem z Lublina do Krakowa, uważałem to za ogromny zaszczyt. Pamiętam, jak byłem pod wrażeniem tej zwyczajnej u Niego ucieczki w modlitwę, ale i gotowości z Jego strony do rozmowy na tematy naukowe, a zwłaszcza filozoficzne. Kończyło się oczywiście na tym, że ja byłem bardzo uważnym słuchaczem, a On bardzo chętnie mówił, dostrzegając chyba, że słuchający Go towarzysz podróży niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiono.


Pierwsze moje bliższe spotkanie z tą „KUL-owską familią filozoficzną”, do której należał Ksiądz Wojtyła, miało miejsce w Zakopanem, oczywiście na nartach. Pamiętam, że dość kiepskie narty miał ówczesny dziekan profesor Jerzy Kalinowski, niewiele lepsze narty posiadał obecny tam także ksiądz profesor Mieczysław Krąpiec. Wszyscy razem jakoś tam dopchaliśmy się do jednej z dolinek tatrzańskich – na Kalatówki i próbowaliśmy z tych naszych nart zrobić jakiś sensowny użytek. W pewnym momencie skonstatowaliśmy z profesorem Kalinowskim, że „zginął” nam gdzieś Ksiądz Wojtyła, a zaginięcie w Tatrach, nawet tak małych Tatrach jak Kalatówki, zwłaszcza przy padającym śniegu, mogło być niebezpieczne. Zaczęliśmy się niespokojnie rozglądać i po chwili spostrzegliśmy, że nasz Drogi Towarzysz bynajmniej nie zaginął. Stał wysoko na zboczu Suchego Żlebu i wsparty na kijach nieruchomo zagłębiony był w kontemplacji ośnieżonego, górskiego świata. Ale była to wyraźnie modlitewna kontemplacja... Jakoś się tam do Niego dopchałem, bo uważałem, że może tam akurat coś skorzystam. I skorzystałem... Mój admirowany „kontemplatyk” „smyknął” bez problemu w dół po stoku, a ja, usiłując Go naśladować, o mało nie połamałem nart i nóg.


A potem z biegiem czasu zawiązywały się coraz to ściślejsze kontakty; przyczyniło się do tego między innymi wspólne, systematyczne od pewnego już czasu, przemierzanie trasy Lublin - Kraków. Z czasem te wspólne podróże odbywały się autem. Jedna z takich właśnie podróży została mi szczególnie w pamięci. Wracaliśmy z Zakopanego z jakiejś wyprawy narciarskiej, ale nie tematy narciarskie były przedmiotem ożywionej rozmowy, lecz właśnie filozoficzne, a konkretnie temat osoby ludzkiej. Pamiętam do dzisiaj z tej rozmowy wyznanie, wtedy już Księdza Metropolity Krakowskiego: „Wiecie co - stwierdził z ożywieniem - w moim przekonaniu to ten Arystoteles z jego nauką o pojęciu osoby to nie był tylko geniusz filozoficzny, to był ktoś, kto doznał Bożego objawienia w tej materii”. Zrozumiałem i rozumiem, dlaczego Ksiądz Kardynał Wojtyła tak bazował na personalizmie i miał tak ścisłe powiązania z metafizyką i z arystotelizmem.


Kolejną sprawą, którą tu chciałbym jeszcze poruszyć, jest sprawa teologii przyszłego Papieża. Mówiono już tutaj o tym, że Kardynał Wojtyła umiał przyjmować krytykę. Trzeba jeszcze powiedzieć więcej: Ksiądz Kardynał umiał się przyznać do braków, w tym do jednego bardzo oryginalnego braku, mianowicie braku systematycznie odbywanych studiów teologicznych w okresie seminaryjnym. Odniosłem wrażenie, że bardzo to przeżywał. Przeżywał jednak do pewnego momentu - do momentu, który On sam traktował jako swoje wielkie, dziwne spotkanie z teologią, a co wiąże się ściśle z Jego systemem filozoficznym. Filozofię bowiem uprawiał po to, ażeby się otworzyć na Objawienie. I dlatego, gdy dane Mu było dotrzeć do tej innej niż czysto filozoficzna wizja świata, a zwłaszcza wizja człowieka, wtedy przyszło jakieś uspokojenie. Kardynał Wojtyła na ten następny szczebel wiedzy o kluczowej problematyce człowieka i Boga widzianej w perspektywie Objawienia przeszedł, uczestnicząc w II Soborze Watykańskim. Można było niemal z dnia na dzień, a w każdym razie z sesji na sesję, zauważyć, jak On bardzo Sobór przeżywał, jak Sobór się w Nim zapisuje, jak Sobór uzupełnia to, co przedtem, w trudnej pracy filozoficznej, czekało u Niego na wielkie uzupełnienie. Stąd też krok następny, jakim jest wtajemniczenie w teologię, z tytułu tego, że Profesor z Lublina został tym, który ma „umacniać braci”.


Dla pełnego jednak obrazu sprawy studiów teologicznych Kardynała Wojtyły trzeba wspomnieć jeszcze o dwu, poza Soborem, możliwych do zaobserwowania metodach ich poszerzania. Pierwszą było skwapliwe przygotowywanie kazań i licznych konferencji, drugą - uważna lektura w czasie licznych podróży samochodowych, zwłaszcza polskiej literatury teologicznej.


I wreszcie ostatnia uwaga. Zawsze bardzo głęboko przeżywał Kardynał Wojtyła swoje związki z naszym Uniwersytetem. Miałem okazję widzieć, jak bardzo zabolało Go to, że podczas pielgrzymki do kraju w roku 1983 nie było Mu dane dotrzeć do Alma Mater Lublinensis. Jeszcze dzisiaj widzę Jego oczy wypełnione żarliwym pragnieniem przybycia do nas i zrobienia wszystkiego, co mogłoby to umożliwić. Głęboko byłem za to wdzięczny i jeżeli o tym przypominam, to po to, żeby uświadomić, że nasze poczucie głębokiej z Nim więzi ma swój odpowiednik także w Jego przeżyciach.

 

 

* Kardynał prof. dr hab. Stanisław Nagy SCJ, emerytowany profesor KUL, kierownik I i II Katedry Teologii Fundamentalnej oraz Zakładu Teologii Fundamentalnej na Wydziale Teologicznym KUL, były przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Jana Pawła II KUL.

Strona 1 z 6 :: Idź do strony: [1] 2 3 4 5 6