Rozmowa Akademickiej Kroniki Filmowej - PU 1 (135)

 

Dzieciństwo i młodość

Urodziłem się w 1919 roku w Rudzie Śląskiej. Ojciec był świetnym ślusarzem, pracował w kopalni. W 1927 r. został zaproszony do Warszawy, gdzie się budował dom na ulicy Radnej 14. Pojechał pierwszy z moimi braćmi – Teodorem i Adolfem, a ja z mamą zostaliśmy jeszcze w Rudzie Śląskiej. Po roku mama powiedziała, że musimy się przeprowadzić, żeby być razem. I pojechaliśmy. W stolicy poszedłem do szkoły podstawowej. Po dwóch latach zrozumiałem, że chcę być misjonarzem. Wobec tego ks. superior Niemckiewicz powiedział mi „no dobrze, ale musisz pojechać do gimnazjum misjonarzy, które jest w Krakowie, bo w Warszawie nie ma takiej szkoły”. I odpowiedziałem – „dobrze”. Jako dziecko dziesięcioletnie na wszystko chętnie się zgadzałem, nie przewidywałem trudności jakie mogą być w podróżach itd. W 1930 wyjechałem do Krakowa i tam w gimnazjum księży misjonarzy na Nowej Wsi odbyłem pierwsze cztery klasy, a następne cztery w Wilnie. Tam zdałem maturę w 1938 roku i wróciłem do Krakowa, już jako kleryk misjonarski. Tak zaczęło się życie związane z Panem Bogiem. Chciałem być misjonarzem. To było moje marzenie. Śluby święte składem jak miałem 18 lat. Potem był Kleparz – wyższe seminarium i następnie akademia muzyczna.

Muzyka

Muzykę kocham i kochałem, po prostu mnie to interesowało, od zawsze śpiewałem. W Krakowie zacząłem grać. Tam mnie uczył ksiądz prof. Leon Świerczek przez cztery lata, a następnie w Wilnie jego brat – ks. Wendelina Świerczek. Uczyłem się gry na fortepianie, zasad muzyki, harmonii. Byłem zdolnym uczniem.

KUL

Miałem zainteresowanie muzyczne i zajmowałem się zawodowo muzyką. Właśnie po to uczyłem się – żeby nauczać innych muzyki kościelnej. Na KUL-u ukończyłem studia doktorskie muzykologiczne pod kierunkiem ks. prof. Hieronima Feichta. On był najwybitniejszym muzykologiem w tamtym okresie, chciałem się od niego uczyć, a on mnie zachęcił, żebym tu z nim przyjechał. Ks. Feich na stałe mieszkał w Warszawie, wykładał na Uniwersytecie Warszawskim, do Lublina dojeżdżał. Mieliśmy do dyspozycji jeden pokój. Kiedy On przyjeżdżał ja się wyprowadzałem, do Bernardynów na Świętoduską.
Zaczęła powstawać muzykologia. Kiedy powstał instytut, pracowników było mało, ja, ks. Feicht, ks. Miazga i ks. Lewkowicz i pani pianistka. Z biegiem czasu grono profesorskie się powiększało. Studentów było dziewięciu – sześciu księży i trzy zakonnice. Po dwóch latach zaczęli studiować także świeccy panowie Dąbek i Zoła – dzisiaj profesorowie, Mazurek, Charlińska. I tak to szło. Kiedy odszedł ksiądz Feicht, to ja tę muzykologię prowadziłem.
Zostałem zatrudniony w 1956 r., na początku jako adiunkt, potem po habilitacji jako pracownik samodzielny. W trakcie pracy na KUL dojeżdżałem również do Krakowa.
Uczyłem historii muzyki i gry na organach. Czyli dwóch przedmiotów – teorii i praktyki. Potem zacząłem uczyć zasad muzyki, harmonii, a potem jeszcze kontrapunktu, z biegiem lat coraz więcej. Wykształciłem pięćdziesięciu kilku magistrów, dziesięciu doktorów. Niektórzy z nich już są na emeryturach, np. ks. prof. Pawlak i ks. prof. Chwałek. Oni są bardzo zdolni, zrobili wspaniałą karierę. Jeden specjalista od chorału a drugi od organów, wybitny znawca tego instrumentu, jego budowy.
W instytucie chciałem wykształcić specjalistów, którzy mogliby później kształcić kolejne pokolenia np. w seminariach. I tak się stało. Nasi absolwenci pracują w wielu seminariach w Polsce. Chciałem wykształcić nie tylko organistów, ale także teoretyków muzyki. I potem zaczęło się to rozszerzać. Dzisiaj nastąpił wspaniały rozwój, powstały nowe katedry.
Zajmowałem się pieśnią kościelną. Pieśń kościelna jest modlitwą, gdy człowiek w sposób żywy, gorący śpiewa na cześć Pana Boga. Umacnia wiarę, daje możliwość wyrazu swojego stanu ducha. Po Soborze Watykańskim II za moje zadanie uznałem pisanie muzyki do tekstów w języku polskim. Bardzo wtedy takich pieśni brakowało.

Marzenia

Moim ideałem było wyjechać na misje do Chin, bo tam pojechali moi koledzy. Ale w tamtym czasie poważnie się rozchorowałem i mój przełożony powiedział mi: „mój drogi, ty jesteś słaby, nie możesz jechać do Chin, bo byłyby tam dla ciebie warunki zbyt trudne. Zostań w kraju”. I zacząłem pracować na KUL-u.
Marzyłem, żeby być księdzem i muzykiem. Zdobyłem bardzo dobre wykształcenie pianistyczne na Akademii w Krakowie, do tego stopnia, że byłem wirtuozem, koncertowałem po Polsce. A potem drugie studia z teorii muzyki, też na Akademii. Miałem świetnych profesorów. Po osiągnięciu dyplomu z teorii, zacząłem studiować kompozycję pod kierunkiem profesora Wiechowicza. To był świetny kompozytor, zwłaszcza z zakresu muzyki wokalnej. Ks. Feicht był dla mnie wzorem, moim mistrzem. Miałem marzenie, żeby zorganizować dobry instytut.
Jestem szczęśliwy jako kapłan, jako kompozytor, muzyk i muzykolog. Najważniejsze to być dobrym katolikiem, dobrze pracować, być dobrym człowiekiem. Mam 89 lat. Obecnie marzę już tylko o tym, żeby szczęśliwie umrzeć i spotkać Pana Boga.

Anna Swęda i Łukasz Kaczmarekl