Akademia Marynarki Wojennej

Akademia Marynarki Wojennej

 Akademia Marynarki Wojennej

Pięknego popołudnia (21.04.05) wyruszyliśmy pociągiem z Lublina do Warszawy. W stolicy ponad trzy godziny czekaliśmy na następny pociąg do miejsca docelowego − Gdyni. Jakkolwiek pierwsza część podróży przebiegła bez większych zastrzeżeń, tak druga przeszła nasze wszelkie oczekiwania. Spora część legionistów spędziła te kilka godzin w korytarzu pociągu, próbując zająć jak najbardziej wygodną pozycję, by choć na moment zasnąć. Nie było to łatwe, ale wierzcie mi − opłacało się.

Na dworcu w Gdyni niezwykle miło przywitał nas kmdr por. Krzysztof Wojtas z bsm. pchor. Michałem Kostowskim. Autokar AMW zawiózł nas na teren jednostki. Przebraliśmy się grzecznie w mundury i poszliśmy na śniadanie. Po śniadanku chwilka wytchnienia i zaczęła się "zabawa". Na sam początek trening musztry zespołowej i pojedynczego żołnierza. Marynarze byli pod wielkim wrażeniem umiejętności większości legionistów w tej dziedzinie (i tutaj składam ukłon w stronę mjr. Zbigniewa Jakubczaka − on dał nam podstawy i tak dobrze nas wyszkolił). Po maszerowaniu, zwrotach i tupaniu, rozpoczęło się zwiedzania Akademii Marynarki Wojennej.

Wstępem do zwiedzania był wykład na temat struktury wojsk Marynarki Wojennej RP (walczyliśmy dzielnie ze snem i większość z nas wygrywała). Następnie zaprowadzono nas do planetarium. Piękne gwiazdy w ciepłą, letnią noc − nic tylko patrzeć, wzdychać (niektórzy chrapali) i marzyć. Jednak czas nas gonił, plan napięty co do minutki i trzeba było iść dalej. Pokazano nam teraz inną stronę MWRP − miny, pociski, przyrządy nawigacyjne, sonary (i masę innych urządzeń, których nie potrafię nazwać) i oczywiście symulator, na którym studenci AMW uczą się "prowadzić" okręt. Był on do tego stopnia realistyczny, że wydaje mi się, iż niejeden z członków LA KUL chciał szukać burty, by "złożyć pokłon Neptunowi".

Zwiedzanie się skończyło. Zmęczeni, lecz z uśmiechami na twarzach poszliśmy na obiad, już będąc niezwykle ciekawymi, cóż to za zabawy marynarskie czekają na nas po 14.00 (tak, tak dopiero 14 i dopiero pierwszy dzień). A zabawy, jak sama nazwa wskazuje, dały nam dużo frajdy i śmiechu. Były wyścigi w workach, celowanie rzutkami, bieg z odbijakami i wzbudzająca najwięcej emocji, walka na bomie (zainteresowanym odsyłamy do Akademii Marynarki Wojennej).

Po kolacji, wraz z podchorążymi udaliśmy się do Gdyni (na Skwer Kościuszki), gdzie dostaliśmy "czas wolny" i każdy wykorzystał go wedle uznania. Jak na grzeczną młodzież przystało na 22 wróciliśmy do jednostki. Marząc o odpoczynku szybko udaliśmy się spać. Na korytarzu zaległa cisza.

Rozdział II − dzień drugi pobudka o 6.30, śniadanko i dwugodzinna podróż do Czernicy (Pojezierze Kaszubskie) na poligon, gdzie szkoleni są marynarze AMW. Zaraz po dotarciu na miejsce zostaliśmy podzieleni na trzy drużyny − każda dostała do wykonania zadanie. Jedna zbudowanie tratwy z pali i mnóstwa linek, (okręt o dziwo nie poszedł na dno), druga udała się na tratwę ratunkową, gdzie w czasie unoszenia się na wodzie uczyliśmy się niezwykle skomplikowanych węzłów marynarskich. Trzecim, i ostatnim zadaniem, było przymocowanie do rowerka wodnego beczki i przeholowanie jej do wyznaczonego punktu.

Drugą część dnia spędziliśmy przy ognisku jedząc, śmiejąc się i obalając stereotypy na temat KUL-u oraz zwyczajów na nim panujących. Atmosfera była niesamowita, aż żal było wracać do Gdyni. Po powrocie do jednostki, mając jeszcze zbyt wiele sił, spora część legionistów odbyła pasjonujący mecz w piłkę siatkową. Wieczór w akademiku spędziliśmy raczej towarzysko. Nie wszyscy mogli zasnąć, co wykorzystała "służba dyżurna" i.... (ale to już historia do innej kroniki).

Rozdział III − dzień trzecim Niedziela, więc pobudki w wojsku nie ma, aczkolwiek wstać należało już około siódmej. Pyszne śniadanko i zaraz po nim zwiedzanie portu MW i okrętów. Legioniści mieli zaszczyt być oprowadzeni po "ORP Puławski", "ORP Wodnik", "ORP Hutnik" i okręcie podwodnym "ORP Sokół". Pokazano nam mnóstwo pomieszczeń, przyrządów, broni i opowiedziano dużo interesujących historii dotyczących każdego okrętu. Zwlekaliśmy, zwlekaliśmy, a jednak wielkimi krokami zbliżał się czas rozstania i powrotu do Lublina. Po obiedzie uroczyste pożegnanie, które jakoś tak dziwnie rozciągało się w czasie. Jednak trzeba było wziąć się w garść, spakować i opuścić mury tej niezwykle gościnnej uczelni

Sześciogodzinne błąkanie się po Trójmieście skończyło się wyruszeniem po północy w drogę powrotną. Sukcesem było znalezienie miejsc siedzących dla wszystkich legionistów, co przyjęli z ogromną ulgą, mając na uwadze doświadczenia ostatniej podróży pociągiem.

I tak wróciliśmy do Lublina, zmęczeni, ale szczęśliwi (i zarazem smutni, że tak krótko). Z bagażem nowych doświadczenie oraz głową pełną historii, które z zapałem długo będziemy opowiadać rodzinie i znajomym.


Autor: Alicja Gajda
Ostatnia aktualizacja: 26.02.2007, godz. 14:45 - Alicja Gajda