W duchu „marzeń wyzwolonych przez Sobór”

 

Profesor Maria Braun-Gałkowska, wspominając o traktowaniu nas przez Profesora Wojtyłę, postawiła pytanie: „Czyśmy to sobie wtedy cenili?”. Pamiętam - była wczesna jesień 1961 roku. Wtedy już na osobie naszego Profesora i Mistrza ciążyły dość duże obowiązki. Przyjeżdżał rzadko - raz na dwa miesiące - i wtedy mieliśmy maraton. Trzy, cztery dni wypełnione wykładami i seminariami. Wielu interesantów „dopadało” Go jeszcze na korytarzu przed salą wykładową. Z tego powodu zazwyczaj się spóźniał. Stałem na placu Katedralnym, wyglądając, czy nadjedzie oczekiwany trolejbus (a wtedy kursowały one rzadziej i częściej się psuły). Gdy zegarek wskazał czas rozpoczęcia wykładu, ruszyłem pieszo. Pech chciał, że tego dnia Profesor zaczął wykład punktualnie. Spóźniłem się około dwudziestu minut. Spocony, w habicie (bo tylko tak uczęszczaliśmy na uczelnię), i zażenowany przemknąłem do ostatniej ławki. W trzy minuty później wchodzi jeszcze ktoś (wtedy jeszcze Isia Braunówna). Gdy usiadła, wówczas Profesor przerwał wykład i nie zmieniając tonu głosu, powiedział: „Teraz rozumiem, jak kto mnie ceni”.


Czuję się ogromnym dłużnikiem w stosunku do osoby obecnego Ojca Świętego: w rzeczach materialnych dotyczy to jednej książki (Odona Lottina Morale Fondamentale), której już chyba nie odeślę do Watykanu; w sprawach niewymiernych natomiast sprawiłem Mu chyba największy zawód. A wydawało się wtedy, że będę szczęśliwcem. W roku 1959 czekałem na paszport ponad siedem miesięcy (od czasów wojny generał zakonu po raz pierwszy zafundował Polskiej Prowincji Dominikanów trzy pięcioletnie stypendia na studia zagraniczne; znalazłem się w gronie wybrańców z przeznaczeniem na wyjazd do Fryburga szwajcarskiego). Gdy odpowiedź w sprawie paszportu okazała się ostatecznie negatywna, otrzymałem pozwolenie na studia komplementarne w Polsce, i w październiku 1960 roku znalazłem się w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Już w pierwszym tygodniu zajęć w nowym roku akademickim spotkałem się z Księdzem Biskupem Wojtyłą (znałem Go od 1955 roku, kiedy to odwiedzał naszą bibliotekę w Krakowie; często dyskutował z ojcem Pawłem Kielarem o duszpasterstwie tatrzańskim i obsłudze kaplicy na Wiktorówkach przy Rusinowej Polanie - ja zaś w tym czasie przynosiłem zamówione książki z magazynu) - i przedstawiłem Mu swoją sprawę, że chciałbym przygotowywać się do teologii moralnej, studiując etykę. Uśmiechnął się, pokiwał głową - co odebrałem jako wyraźną aprobatę. Po dziesięciu latach, gdy był już arcybiskupem i kardynałem, a w związku z tym miał więcej pracy i obowiązków, na jednym z seminariów doktoranckich w Krakowie powitał nas: „Czego wy się jeszcze po mnie spodziewacie? - przecież ja w życiu nie wysłuchałem jednego wykładu z teologii”. Po czym dodał: „Chyba podzielę sobie życie na połowę: dotąd zajmowałem się głównie filozofią, teraz trzeba zdecydowanie przejść na teren teologii”. Po tej wypowiedzi (i innych okazjonalnych) docierało do naszej świadomości przekonanie Profesora, iż uważa on, że kryzys teologii moralnej płynie z braku narzędzia, że nie ma ona języka, nie ma filozofii, konkretnie filozofii moralnej.
Wspomniałem, że mógłbym być szczęśliwcem, miałem podatny grunt w środowisku i dużą szansę. Tej szansy nie wykorzystałem, doktoratu nie zrobiłem - chyba tym większy zawód dla Profesora. Nie miejsce tu jednak na tłumaczenie się.


Ponieważ większość życia spędziłem w Krakowie, miałem okazję obserwować to, co działo się poza naszą Uczelnią. Chcę tu zwrócić uwagę na inspirowanie zainteresowań i ukierunkowanie ich nawet w bardzo trudnym okresie dla Kościoła w Polsce i osobiście dla naszego Mistrza. Pamiętamy grudzień 1965 roku, zakończenie Soboru, listy biskupów polskich z okazji Milenium. Arcybiskup Karol Wojtyła otrzymał list od kolegów robotników z zakładów Solvay (opublikowany w prasie krakowskiej 22 grudnia 1965 r.). Trzy dni później w naszym dominikańskim kościele przy ulicy Stolarskiej odprawiałem bożonarodzeniową Mszę Świętą o godzinie dwunastej (ostatnią tego dnia: nie było jeszcze popołudniowych i wieczornych). Kościół był wypełniony. Czytałem list-odpowiedź Arcybiskupa Karola Wojtyły i... „usłyszałem tę ciszę doskonałą, której żadnymi srebrnikami kupić nie można” (Anna Kowalska).


W tej atmosferze i przy kościelnych obchodach uroczystości milenijnych Profesor znalazł czas, by zgromadzić u siebie wszystkich profesorów moralistów (Kraków miał w tym czasie trzy seminaria diecezjalne i prawie dziesięć zakonnych). Chciał ich natchnąć, ożywić działalność dydaktyczną i pisarską i zrealizować „marzenia wyzwolone przez Sobór”. Pamiętne dla mnie było pierwsze zebranie (10 marca 1966 r.). Powiedział wtedy między innymi: „Proszę księży, co my powinniśmy robić, by osiągnąć elitarność Kościoła francuskiego i nie stracić niczego z masowości Kościoła polskiego. Ten jest krzepki, żywotny, oparty o złoża naturalne, ale... brak mu ciągle pożywki intelektualnej. Nie możemy go zamienić na zachodni, na przykład francuski. Ten ma pożywkę, nawet dla całego świata, ale tam już nie przeżywają”. W okresie od 10 marca 1966 do 8 czerwca 1967 roku zebrań takich było osiem. Gromadziły one od czternastu do szesnastu osób, a trzydniowa sesja naukowa (11-13 stycznia 1967 r. - wraz z lekarzami) zgromadziła około czterdziestu osób. Spotkania te były ciekawe i inspirujące.
Profesor widział dwie formy prac pisanych: popularyzatorskie komentarze do dokumentów soborowych z teologicznymi naświetleniami oraz prace bardziej twórcze o pogłębionej analizie dokumentów, wraz z kontekstem soborowym pod kątem różnych problemów, w tym również pod kątem teologii moralnej. Chociaż Sobór nie wydał żadnego dokumentu ściśle etycznego (na pierwszej sesji były takie propozycje, na przykład o koncepcji moralności), to jednak z wypracowanych na Soborze schematów (dla schematu XIII - późniejszej konstytucji Gaudium et spes) Profesor przywiózł pełną dokumentację. W walizce dyplomatycznej - a potem w Krakowie - znalazło się też szesnaście grubych tomów Documenta antipraeparatoria, stanowiących zbiór odpowiedzi na ankietę złożoną z trzech pytań, rozesłaną przez arcybiskupa Pericle Feliciego przed Soborem do osób i instytucji (biskupów ordynariuszy, przełożonych generalnych zakonów, uniwersytetów katolickich) uprawnionych do nadsyłania propozycji na zapowiedziany wtedy Sobór. Materiały te - zdaniem Profesora - stanowią nieocenioną kopalnię informacji, pokazują, w czym tkwi Kościół, jakie są problemy moralne współczesnego Kościoła i współczesnej ludzkości. Na wstępie i dla rozruchu osobiście (choć w spadku po kimś) opracowywałem głosy, które napłynęły z Indonezji, z Irlandii oraz z Argentyny, a już z ciekawości bardziej doraźnej wziąłem tom z głosami z Polski. Z tego ostatniego tomu najbardziej zafascynował mnie głos - wówczas jeszcze Biskupa pomocniczego - dotyczący zwłaszcza takich dziedzin, jak formacja przyszłych kapłanów, poziom i problematyka nauczania seminaryjnego. Ciekawe były propozycje do reformy liturgii, a zwłaszcza brewiarza kapłańskiego, gdzie postulowano szerszy dobór tekstów z Pisma Świętego, sensowniejsze wyważenie proporcji między poszczególnymi księgami - i tu znamienny passus (kto zna brewiarz sprzed siedemdziesiątych lat, wie, ile tygodni przed adwentem czytało się Księgi Machabejskie): „An non sat de Machabaeis?...

 

* Mgr Eugeniusz Gaweł OP (1932-1996), uczeń Księdza Wojtyły.