Cezary Ritter

Wprowadzenie do Tomu Piątego "Dzieł Zebranych" Ks. Tadeusza Stycznia

 

Piąty tom Dzieł zebranych ks. prof. Tadeusza Stycznia, zatytułowany Człowiek darem, opatrzony dodatkowo podtytułem: Życie – rodzina – państwo – prawo, dotyczy zagadnień, które w dorobku, a przede wszystkim w sercu Autora, zajmowały miejsce szczególnie ważne. Spoglądając na podtytuł tomu, można dojść do wniosku, że chodzi tu o zagadnienia, które zwykło się określać mianem etyki społecznej. Takie określenie jednak w odniesieniu do myśli Stycznia niewiele wyjaśnia i sądzę, że mało kto spośród osób interesujących się dziejami etyki społecznej w Polsce byłby skłonny zaliczyć ks. Tadeusza Stycznia do grona typowych przedstawicieli tej subdyscypliny etycznej. Kiedy w październiku 2013 roku Instytut Jana Pawła II KUL przygotowywał trzecie już sympozjum poświęcone myśli etycznej swojego założyciela, organizatorzy postanowili skupić się na etyce obywatelskiej Tadeusza Stycznia. Takie określenie: "etyka obywatelska", byłoby – jak sądzę – pod pewnymi względami dość bliskie intencjom Autora, choć z pewnością i ono nie oddaje w pełni tego, co chciał on powiedzieć w tekstach z dziedziny społecznomoralnej, czy też politycznomoralnej, nie oddaje też w pełni zagadnień zawartych w niniejszym tomie. Już ta trudność pokazuje, że żywe filozofowanie – cecha charakterystyczna postawy intelektualnej naszego Autora – zazwyczaj wymyka się próbom jego zbyt jednoznacznego zaklasyfikowania.

Nie aspirując do przedstawienia w tym miejscu całości poglądów Tadeusza Stycznia w dziedzinie, jak nazywamy ją umownie: etyki społecznej, spróbuję jedynie wprowadzić Czytelnika w najważniejsze tematy, które w książce się pojawią, oraz usprawiedliwić strukturę niniejszego tomu, wyrażającą się zawartym w podtytule czwórmianem: życie – rodzina – państwo – prawo. Zdaję sobie przy tym sprawę, że najlepiej – i powiedziałbym, w sposób najbardziej atrakcyjny – przedstawi się w tym zakresie sam Autor, poprzez własne teksty.

W twórczości pisarskiej ks. Tadeusza Stycznia żywo dochodziły do głosu jego dwa talenty: talent filozoficzny, dzięki któremu lektura jego tekstów to obcowanie z żywą – a nie odtwórczą jedynie – myślą filozoficzną, podbudowaną ścisłą dyscypliną logiczną. Wynikało to między innymi z jego zainteresowań dorobkiem przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej, zwłaszcza Tadeusza Kotarbińskiego, a także takich myślicieli, jak Tadeusz Czeżowski, który był recenzentem rozprawy habilitacyjnej Stycznia, czy Marian Przełęcki. Drugi z owych dwóch talentów to jego niewątpliwy talent literacki (a nawet szerzej: artystyczny), co powoduje, że owa żywa myśl filozoficzna została wyrażona w sposób literacko piękny i poruszający wyobraźnię Czytelnika. Jednym z tekstów, do których odnosi się to szczególnie wyraźnie, jest otwierający tom artykuł Żyć to dziękować. Byłoby rzeczą niestosowną nieudolnie streszczać tak piękny i treściowo bogaty tekst – jeden z tych, które koniecznie trzeba znać, aby przyswoić sobie treść i styl myślenia Tadeusza Stycznia – zwłaszcza, że Czytelnikowi wystarczy przewertować kilka kartek, aby sam mógł zacząć go czytać (tekst ten można śmiało potraktować jako autorskie wprowadzenie do całego tomu). W tym miejscu chcę jedynie zwrócić uwagę na dwa istotne – choć nie jedyne – wątki w nim obecne.

Po pierwsze, życie ludzkie, życie każdego z nas, nasze istnienie – ma charakter darowy. Nie ode mnie zależy to, że pojawiłem się pośród otaczającego mnie świata, że oto jestem, istnieję, żyję. Komu więc zawdzięczam moje istnienie? Rodzicom? Z nich się wszak począłem i zrodziłem. Autor przywołuje tu jednak nasze ludzkie doświadczenie, które wyraził w swoich słynnych Trenach Jan Kochanowski po śmierci ukochanej córki Orszulki: "Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, / Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!" (Tren VIII). Nie byłoby Trenów i kryjącego się za nimi ludzkiego dramatu ojca bezradnego wobec śmierci dziecka, gdyby Jan Kochanowski mógł zapewnić swej ukochanej córce istnienie na zawsze. Przecież chciałby to uczynić, gdyby mógł, lecz nie było to w jego mocy. Filozofia podpowiada nam w tym miejscu, że człowiek jest bytem przygodnym, istnieje, ale nie musi istnieć. Może nie istnieć. Każdy z nas wie: kiedyś mnie nie było, teraz jestem, kiedyś znów mnie nie będzie. Moje istnienie jest ograniczone w czasie i jest kruche. Tadeusz Styczeń dopowiada: skoro nie musiałem istnieć – co więcej: w samym sobie nie znajduję dostatecznych racji mojego istnienia – a przecież istnieję, ktoś musiał mi moje istnienie dać, obdarzyć mnie moim istnieniem. Skoro odpowiedź: rodzice – jest odpowiedzią nie tyle fałszywą, co niepełną – rodzice bowiem nie tyle dają życie, co je przekazują – trzeba pytać dalej.

W tym miejscu pojawia się drugi ważny wątek we wspomnianym artykule (a Czytelnik łatwo zauważy, że także w innych tekstach jest obecny): dar życia i jego d(D)awca. Może ktoś zapytać: czy Autor nie przestaje być tutaj sensu stricto filozofem, a staje się – czy świadomie? – teologiem? Pytanie to o tyle jest zasadne, że wspomniany tekst zainspirowany został encykliką Pawła VI Humanae vitae, zaś wiele innych zamieszczonych w tym tomie artykułów poświęconych problematyce wartości ludzkiego życia powstało jako komentarze do nauczania Jana Pawła II, w szczególności – do jego tak zwanej teologii ciała. Tadeusz Styczeń chętnie przywoływał – zarówno w tekstach pisanych, jak i w wykładach oraz w dyskusjach – pogląd Étienne Gilsona, że filozofia, wspinając się na wyżyny swoich własnych możliwości poznawczych, zdolna jest co najwyżej sylabizować imię Boga. Innymi słowy: filozoficzne poznanie Boga nie jest niemożliwe, choć nie jest też łatwe, a przede wszystkim jest niezwykle ograniczone, i nie tylko dlatego, że wszelkie nasze poznanie jest aspektowe, ale dlatego, że w pojęciu Absolutu zawierają się treści, które z istoty swojej otwierają perspektywy nieskończenie przekraczające ludzkie możliwości poznawcze. Z dziejów ludzkiego poznania wiemy jednak, że i z niewielkiej ilości danych można wyprowadzić całkiem pokaźny zasób wiedzy. Dla Stycznia zresztą filozoficzny problem Boga pojawia się w tym miejscu jako konsekwencja refleksji nad doświadczeniem naszej ludzkiej przygodności w aspekcie naszego istnienia: tego, że jesteśmy i tego, kim jesteśmy. Skoro istniejemy, a istnienie nasze nie zależy od nas samych, musi istnieć ktoś, kto nam to istnienie dał. Dlaczego ktoś, a nie coś? Ponieważ istniejemy jako istoty rozumne i wolne oraz zdolne do aktów daru z siebie dla drugich, czyli aktów miłości, istniejemy więc jako osoby. Ostateczna przyczyna i wyjaśnienie naszego istnienia musi więc także być Osobą, i to taką, która zechciała nas obdarzyć istnieniem. Tak w pewnym uproszczeniu pojawia się w myśli Tadeusza Stycznia – filozoficznej, nie teologicznej – pojęcie Osobowego Absolutu istnienia i miłości.

Nie będę dalej rozwijał podjętego wyżej wątku, niech nam w tym miejscu to wystarczy: istniejemy, bo jesteśmy z daru, a równocześnie istniejemy jako istoty zdolne do daru z siebie dla drugiego. Po drugie: nasze istnienie, życie – choć ma charakter przygodny – jest dla każdego z nas wartością podstawową, fundamentalną; stanowi fundament, na którym wznosi się wszystko to, co z nami się dzieje i co czynimy; życie uczestniczy w godności osoby. Dlatego też – jako dar i fundament – jest ono wartością nierozporządzalną.

Te dwie konstatacje: życie darem oraz życie dobrem fundamentalnym, prowadzą myśl Tadeusza Stycznia w stronę zagadnienia rodziny. Dlaczego? Nietrudno stwierdzić, że wspomniane konstatacje stanowią podstawę, z której wyrasta określona wizja człowieka, zawierają one w sobie podstawy określonej antropologii. Antropologia ta najpełniej ujawnia się właśnie w odniesieniu do małżeństwa i rodziny. Oblubieńcza miłość między mężczyzną i kobietą, która w pełni wyraża się ich wzajemnym darem poprzez dar ciała (akt małżeński), niejako ustanawia środowisko ludzkie, w którym poczyna się i rodzi nowe życie, poczyna się ono z miłości i z miłości przyjęte jest jako dar. Akt małżeński jest przeto znakiem miłości oblubieńczej mężczyzny i kobiety oraz – nierozłącznie – wyrazem płodności tejże miłości. Miłość małżeńska jest zatem uprzywilejowanym "miejscem", w którym ujawnia się – jak głosi tytuł jednego z zamieszczonych w tomie artykułów – "człowiek jako podmiot daru z samego siebie", dając początek rodzinie, która jest – jak z kolei głosi tytuł innego tekstu Stycznia – "źródłem i szkołą życia".

Tak właśnie widziane małżeństwo i rodzina są dla Tadeusza Stycznia niejako oknem, poprzez które patrzy on na społeczności szersze, w szczególności na państwo, a w jego kontekście na stanowione przez nie prawo. Ten szczególny "kąt widzenia", który wspólnotę rodzinną (familiaris consortio) stawia niejako w centrum rozważań o wspólnocie ludzkiej, łączy się u Stycznia z innym jeszcze doniosłym doświadczeniem: można powiedzieć – doświadczeniem historycznym o doniosłości filozoficznej. Temu doświadczeniu dał wyraz w tekście, który systematycznemu Czytelnikowi Dzieł zebranych znany jest z lektury wcześniejszej, a który dał tytuł całemu tomowi czwartemu tychże Dzieł. Chodzi o esej Wolność w prawdzie[1] i opisane w nim doświadczenie Jana Kowalskiego, uwięzionego przez totalitarny reżim w czasie stanu wojennego w Polsce. Kowalski stał się dla Stycznia polskim Sokratesem, nie chciał bowiem przyjąć oferty opuszczenia więzienia w zamian za wyrzeczenie się prawdy, z powodu której w tymże więzieniu się znalazł. Wyrzeczenie się tego, co sam jako prawdę rozpoznał i co w związku z tym wybrał jako coś, czemu powinien pozostać wierny, byłoby dla niego równoznaczne z utratą własnej suwerenności, własnej wolności.

Doświadczenie Jana Kowalskiego, "polskiego Sokratesa", kulminowało w historyczno-społecznym doświadczeniu Solidarności. Wiele już napisano o tym, że doświadczenie to przywróciło do słownika filozofii społecznej i szerzej: do słownika nauk społecznych, pojęcie solidarności. Stało się ono ważne również dla Stycznia. To, jak je rozumiał, dobrze wyjaśnia tytuł jednego z tekstów, który Czytelnik znajdzie w niniejszym tomie: Sprawa nienarodzonego na politycznym areopagu. Państwo solidarne z nienarodzonym czy totalitaryzmu ciąg dalszy?

Pojęcie solidarności – a w wymiarze praktycznym postawa solidarności – jest w rozumieniu Stycznia konsekwencją wspomnianego doświadczenia Jana Kowalskiego: wierności poznanej prawdzie, prawdzie o sobie i o każdym drugim, w którym Kowalski dostrzega kogoś sobie podobnego. Stąd Styczeń nie miał wątpliwości, że Polska, która dzięki doświadczeniu Solidarności odzyskała niepodległość, a społeczeństwo swą podmiotowość i suwerenność, ma moralny obowiązek wcielania tejże postawy solidarności w życie – w warunkach odzyskanej suwerenności i samostanowienia. Solidarność jest tu po prostu praktycznym wyrazem sprawiedliwości. Trudno o bardziej jaskrawy przejaw niesprawiedliwości od tego, gdy osobom całkowicie niewinnym i zupełnie bezbronnym, pozbawionym wszelkiego głosu w swojej sprawie odmawia się prawnej ochrony ich fundamentalnego dobra – ich życia. A tak właśnie dzieje się w odniesieniu do prawnej ochrony życia nienarodzonych. Jeśli w epoce minionej, w systemie totalitarnym, życie nienarodzonych nie było chronione prawem, należy to bezzwłocznie naprawić – w imię sprawiedliwości i solidarności właśnie. Tadeusz Styczeń chętnie przywoływał w tym kontekście maksymę autorstwa polskiego średniowiecznego historyka, Wincentego Kadłubka: "Iustitia est quae maxime prodest ei qui minime potest" ("Sprawiedliwość polega na największej pomocy temu, który najmniej może"), traktując tę maksymę jako swoistą antycypację Johna Rawlsa zasady "maxi-min" – nakazu największego wspierania w społeczeństwie tych, którzy są w nim najbardziej upośledzeni (zapewne w tym miejscu "uzgadniał" Rawlsa z Rawlsem, bo przecież trudno przyjąć, że akceptował całą teorię sprawiedliwości tego autora). Dbał też o to, aby "sprawa nienarodzonego" nie była traktowana w debacie publicznej jako wyraz opcji światopoglądowej katolików. W jego argumentacji na rzecz ochrony prawnej nienarodzonych nie znajdzie Czytelnik argumentów teologicznych. Jedyne, co jego zdaniem chrześcijaństwo ma w tej sprawie do dodania, to nie nowy argument, lecz ostrzegające nas wszystkich słowa samego Chrystusa: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). W swoich tekstach przywoływał zresztą głosy autorów otwarcie deklarujących swą laickość: między innymi słynnego profesora prawa z Turynu Norberto Bobbio, czy byłego socjalistycznego premiera Włoch Giuliano Amato, którzy w imię wartości laickich upominali się o ochronę prawną nienarodzonych, apelując, aby monopolu w dziedzinie walki o ochronę ludzkiego życia nie pozostawiać katolikom.

Sprawa nienarodzonego na politycznym areopagu państwa demokratycznego jest więc dla Tadeusza Stycznia kwestią kluczową, decydującą nie tylko o losie tych, którzy wyjęci spod ochrony prawnej mogą być bezkarnie na poczet prawa zabijani, ale mówiącą nam wiele o tym, kim my sami jesteśmy. Pod względem moralnym bowiem to my sami stajemy się zarówno sprawcami, świadkami, jak i ofiarami naszej przemocy wobec najbardziej bezbronnych i niewinnych ludzi, wszak – jak przypominał słowa Sokratesa – "Szczęśliwsza jest ofiara zbrodni od swego oprawcy". To także w odniesieniu do kwestii zabijania nienarodzonych na poczet prawa przypominał słynne, a budzące do dziś wiele emocji, ostrzegające nas słowa Jana Pawła II, mówiące o tym, że "demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" (zob. Centesimus annus, nr 46).

Wspomniałem wcześniej o talencie literackim i artystycznej wrażliwości ks. Tadeusza Stycznia, który zawsze dbał o to, aby "dać rzeczy odpowiednie słowo", a swoje teksty długo cyzelował, zanim zdecydował się oddać je do druku. Tendencja ta nasiliła się wraz z tym, jak stworzył kwartalnik "Ethos" i został jego redaktorem naczelnym. Do cech profesora dołączył cechy redaktora, a to, że własne teksty publikował w kierowanym przez siebie czasopiśmie, pozwalało mu przesuwać w czasie ostateczne przekazanie tekstu do druku (nieraz ku zgryzocie tych, którzy w redakcji znosili – jak sam mawiał – "trud dnia i upalenia").

Wiele spośród zawartych w niniejszym tomie tekstów ma jeszcze jedną cechę: posiadają wyraźny rys retoryczny, może nawet perswazyjny. Niektóre z nich powstały wszak jako mowy kierowane do różnych gremiów, były właśnie mowami wygłaszanymi publicznie. W tym sensie ks. Tadeusz Styczeń był retorem, kimś, kto na agorze przemawiał do ludu (lub jego przedstawicieli), starając się nie tyle zapoznać słuchaczy z jakimś zagadnieniem, ile przekonać do racji, które uważał za słuszne i konieczne do stosowania w życiu publicznym. Już same tytuły niektórych jego przedłożeń to retorycznie i treściowo nośne tezy: Homo homini res sacra (w sprawie aksjologicznych podstaw tworzonej w Polsce konstytucji) lub: Nienarodzony miarą demokracji (w odniesieniu do konieczności ochrony prawnej człowieka nienarodzonego). Był wprawnym retorem, potrafił wykorzystać giętkość języka, grę skojarzeń, historyczne i aksjologiczne zakorzenienie używanych pojęć, a ci, którzy pamiętają go przemawiającego publicznie, wiedzą o tych już całkiem dosłownych talentach retorycznych: modulowaniu głosem, jego zawieszeniach, pauzach, powtórzeniach, czasem gestach. Był więc – powtarzam – wprawnym retorem, nigdy jednak – co zdarza się tym, którzy zabierają głos publicznie – nie był demagogiem: jego argumentacja była logiczna, ugruntowana w faktach, nie przekonywał "na skróty", miał zawsze szacunek dla słuchacza i rozmówcy, także – a może zwłaszcza wtedy – gdy był on adwersarzem w sporze.

Jako etyka-obywatela niewątpliwie charakteryzował go Sokratejski styl uprawiania etyki. Nieraz mawiał: człowieka trzeba spotykać tam, gdzie on jest, ale nie wolno go pozostawić tam, gdzie on jest. Nie chodziło mu jednak o przekonywanie do siebie, ale o wspólne docieranie do prawdy, o jej dostrzeżenie, uznanie i wybranie. Kiedy w 2000 roku ówczesny prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Aleksander Kwaśniewski przyznał ks. Styczniowi wysokie odznaczenie państwowe i kiedy odmówił on jego przyjęcia z rąk tego prezydenta, który wcześniej podpisał ustawę wyjmującą spod ochrony prawnej najsłabszych spośród wszystkich mieszkańców Rzeczpospolitej, czyli nienarodzonych – nie było w tym geście ani w wystosowanym z tego powodu piśmie cienia braku szacunku dla osoby i urzędu prezydenta RP. Przeciwnie, argumentując, że prezydent, który jako swoje hasło wyborcze przyjął słowa: "Polska – dom dla wszystkich", nie pozostaje w zgodzie z samym sobą, gdy niektórych spośród owych "wszystkich" wyjmuje spod prawnej opieki państwa. Gotów był od tegoż Prezydenta przyjąć proponowane odznaczenie, jeśli tylko Prezydent uczyni w odniesieniu do nienarodzonych to, co obiecywał w swym haśle wyborczym: aktem prawnym chroniącym ich życie uczyni Polskę domem także dla nich. Podobną postawę odnajdziemy w liście z początku 1982 roku do generała Wojciecha Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, w którym Styczeń sprzeciwiał się łamaniu ludzkich sumień przez przedstawicieli władzy. Notabene: właśnie listy (oba wyżej wspomniane oraz list do parlamentarzystów i prawników w sprawie procedury głosowania nad ustawą dotyczącą ochrony życia nienarodzonych), publikowane na końcu niniejszego tomu, są moim zdaniem znakomitym przykładem uprawiania przez Tadeusza Stycznia owej wspomnianej wcześniej etyki obywatelskiej.

Tom, który Czytelnik otrzymuje właśnie do rąk, jest świadectwem, w jaki sposób filozof etyk może się angażować w tworzenie i obronę dobra wspólnego tej wspólnoty, w której żyje, której los dzieli i za którą czuje się odpowiedzialny. Artykuły w nim zamieszczone są owocem wielu wcześniejszych prac i dociekań ks. prof. Tadeusza Stycznia, a zarazem są wyrazem jego najszlachetniej rozumianej postawy obywatela swej Ojczyzny, a zarazem mieszkańca Europy i świata, dla którego każdy, kto szuka prawdziwego dobra każdego bez wyjątku człowieka, "Ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem" – jak puentował poeta ów wiersz, który – ze względu na tę puentę właśnie! – należał do ulubionych wierszy ks. Tadeusza Stycznia[2].

 

[1] Tekst ten został przygotowany jako wykład na Meeting Przyjaźni 1986 w Rimini, zorganizowany przez ruch Comunione e Liberazione i opublikowany jako C’e notizia senza esperienza?, w: Il libro del Meeting'86, Rimini 1986, s. 175-183. Wyd. polskie: T. Styczeń, Wolność w prawdzie, Polska Fundacja Kultury Chrześcijańskiej, Rzym 1988. Zob. też: tenże, Dzieła zebrane, t. 4, Wolność w prawdzie, red. K. Krajewski, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2013.

[2] A. Słonimski, Ten jest z ojczyzny mojej, w: tegoż, Liryki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1958, s. 74.

Autor: Andrzej Zykubek
Ostatnia aktualizacja: 26.01.2015, godz. 08:53 - Andrzej Zykubek