Ta gra toczy się o wszystko
/Piotr Zaremba/
Przewodnik Katolicki 9/2019

 

Scenę zwalania pomnika ks. Henryka Jankowskiego w Gdańsku zdążono porównać do sekwencji jak nie z francuskiej, to z bolszewickiej rewolucji. Była posłanka SLD Joanna Senyszyn oznajmiła z nadzieją, że to początek końca Kościoła katolickiego. Sens komentarza z „Gazety Wyborczej” był taki sam, nawet jeśli forma bardziej zniuansowana.

Z drugiej strony, pojawiły się wypowiedzi nawet ludzi dalekich od Kościoła, wyrażających niesmak wobec atmosfery samosądu. A z trzeciej strony, i niektórzy konserwatywni katolicy pisali na różnych forach: nawet jeśli forma jest niewłaściwa, rozumiemy dlaczego tak się stało.
Na szczęście jestem zwolniony od wyrokowania, ba od wyznawania, jaka emocja przeważa we mnie. Z pewnością chciałbym, aby odbył się symboliczny sąd. Biskupi, którzy w tej sprawie tradycyjnie grają na zwłokę, podwójnie nie mają racji. Nie mieli jej zawsze, kiedy zwlekali z aktami rozmaitych zadośćuczynień, ale teraz nie mają i dlatego, że nie rozumieją powagi sytuacji. A zarazem… Mam refleksję wychodzącą poza te gdańskie zmagania. Ten felieton piszę po powrocie z Lublina. Co tam robiłem? Pojechałem na przedstawienie Teatru ITP Sobowtóry. Przypomnę, bo już o nim pisałem. To teatr głównie studentów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, więc amatorski. Jego szefem jest salezjanin ks. Mariusz Lach. Prowadzi go od 18 lat.
Każdego, kto osądza wszystkich księży, kto chce, aby przykleiło się do nich coś brudnego jako do grupy, zachęcam: poznajcie ks. Lacha. On nie jest tylko twórcą przedsięwzięcia artystycznego. On jest dla tej młodzieży, niełatwej do prowadzenia, samodzielnej, dorosłej, ważnym człowiekiem. Prawdziwym wychowawcą, autorytetem. Naprawdę pamiętajmy o takich ludziach, bo każde uogólnienie, każdy rechot takich postaci jak polityczka Senyszyn ich po prostu krzywdzi.
Ale też nasuwa mi się inna obserwacja. Na recenzję przedstawienia, które obejrzałem w KUL-owskiej salce, przyjdzie czas. Mam wstępne spostrzeżenie. Ks. Lach zawsze robił teatr chrześcijański, ale „pastelowy”. Zachęcający do pamiętania o wartościach, jednak z reguły nie wprost. Publika odnajdywała dobro, idąc za często dość skomplikowaną, literacką fabułą. Tu niby jest tak samo. Magdalena Walusiak (autorka wystawianej parę lat temu przez ITP Ifigenii), posługuje się metaforami (tytułowe „sobowtóry”), mamy trochę poezji w piosenkach. A jednak widowisko reżyserowane przez ks. Lacha jest inne niż poprzednie premiery, bardziej alarmistyczne, miejscami publicystyczne. Przestroga przed światem wirtualnym zdominowanym przez zło i manipulację, przez odwracanie pojęć i rozbijanie wspólnoty, brzmi dosłownie, mocno. To sygnał, że coś się zmienia na świecie, w Polsce. Ks. Lach tłumaczył mi, że tak to czują młodzi aktorzy, że wszystko z nimi przegadał. A ja  mówię: No skoro on zdecydował się na krzyk, musi się robić groźnie.
Nie będę streszczał przedstawienia, ale mamy dzwon na trwogę. I teraz połączmy to z wieszczoną rewolucją już nie przeciw instytucji, a przeciw chrześcijaństwu, jego najbardziej podstawowym założeniom. Czy nie oglądamy czegoś, co jest zapowiadane w tym spektaklu. Że niektórzy małoduszni duchowni w tym pomagają, broniąc zła, także u siebie, to inna sprawa. Ale rzecz cała przekracza miarę jednego sporu. Gra zaczęła się toczyć o wszystko. O to, do czego będziemy się odwoływać za 10, 30 czy 50 lat. Główny aranżer  świata chaosu w Sobowtórach grany przez utalentowanego Jana Filipa śpiewa o głupich ludzikach wyzbywających się jakiejkolwiek moralności. Wiem, brzmi to nieprzyjemnie. Ale czy niedorzecznie? Nie sądzę.