Piotr Francuz w naszej pamięci
Trudno jest pogodzić się z tym, że Piotr nie żyje, bo był człowiekiem, który w nadzwyczajny sposób doceniał życie: każde jednostkowe ludzkie istnienie, i życie rozumiane jako działanie – przeciwstawione stagnacji, lenistwu, zatopieniu się w nierealistycznych marzeniach lub tropieniu przyczyn tego, co źle się potoczyło, a mogłoby potoczyć się inaczej.
Mieliśmy z Piotrem kontakty na różnych polach jego aktywności, zwłaszcza nauki, organizacji życia naukowego i także sportu, ale kojarzyć go będziemy z Bożym Narodzeniem, wielką chrześcijańską celebracją życia, oraz z licznym gronem osób, które gromadził w okresie świątecznym na obowiązkowe kolędowanie. Nie było to śpiewanie zwykłe, lecz wyczynowe i zachłanne: Piotr pilnował, aby nie został pominięty żaden wers najbardziej nawet tasiemcowej kolędy spośród tych, które znajdowały się w przygotowanym przez niego i rozrastającym się z roku na rok śpiewniku. Wyczuwało się w tym chęć zachowania zanikającej tradycji rodzinnego świętowania i szczególnej atmosfery ciepłego humoru, jaki dają kolędy i pastorałki wykonywane przez domorosłych chórzystów, upajających się tym, że czasem udaje im się zaśpiewać coś bez nadmiernego fałszownia.
Ujawniały się w tych jakże miłych spotkaniach nadzwyczajne zdolności organizacyjne Piotra, jego pracowitość, dokładność, bezwarunkowe przywiązanie do rodziny, życzliwość, umiejętność komunikowania się ze wszystkimi i wlewania w nas – nie słowami, ale własnym przykładem – prawdziwie chrześcijańskiej nadziei. Każdy kontakt z Piotrem uwidaczniał też jego nadzwyczaj cenną umiejętność bycia z innymi tu i teraz.
Gdy filozofowie zastanawiali się, czym jest wieczność, dochodzili często do wniosku, że musi być ona podobna do stanu ciągłej teraźniejszości, nieprzedzielonej przepaścią przeszłości i przyszłości. Dlatego byli przekonani, że niezależnie od różnic czasowych, jakie rozdzieliły większość stworzeń, wieczny Bóg uczestniczy w życiu każdego z nich. Jeśli filozofowie mieli rację, to o Piotrze można powiedzieć, że roztaczał wokół siebie pokaźny cień wieczności. Bo on wciągał każdego w ożywczą orbitę wspólnego „teraz”, gdzie roztaczał bezpieczną atmosferę życzliwej ciekawości innych ludzi, kreatywności, pasji życia i duchowej mocy, wyrażającej się w zdecydowanych poglądach na sprawy zasadnicze – ale mocy pozbawionej jakiejkolwiek wyniosłości czy pychy. Dlatego z Piotrem chciało się być.
Mogliśmy też podziwiać chyba największe dzieło, jakie stworzył wraz z nieocenioną żoną Grażyną: wspaniałą rodzinę z czwórką obecnie dorosłych już dzieci. Troje z nich odziedziczyło wiele cech ojca, włącznie z samodzielnością, kreatywnością i pracowitością. Posturę i uśmiech Piotra odziedziczył jego syn Bernard, dotknięty od urodzin porażeniem mózgowym i niezdolny do samodzielnego chodzenia. Niewiele osób wiedziało, z jakim oddaniem, czułością i fachowością Piotr zajmował się Benkiem i jakiej samodyscypliny wymagała od niego taka organizacja czasu, żeby zapewnić rodzinie finansową stabilność i odpowiednie warunki życia – dom, w którym mieszkają w dużej mierze zbudował własnoręcznie – a jednocześnie sprostać wyzwaniom, jakie niesie ze sobą praca naukowa, dydaktyczna i organizacyjna na uczelni, i to sprostać im w stopniu niemożliwym do osiągnięcia dla większości pracowników akademickich.
Jeśli długość życia mierzyć liczbą lat i potrzebami najbliższych, Piotr żył zdecydowanie za krótko, ale jeśli miarą miałaby być intensywność działania i wysiłku wkładanego w przezwyciężanie codziennych trudności oraz pozytywny, twórczy wkład w różne sfery życia, to można by tym obdzielić dwie osobne biografie zasługujące na upamiętnienie w encyklopediach.
Czujemy się uprzywilejowani przez los, że Piotr znalazł się na naszej drodze życia i że cieszyliśmy się jego przyjaźnią.
Antonina i Piotr Gutowscy
Ostatnia aktualizacja: 24.11.2020, godz. 09:51 - Emilia Zabielska-Mendyk