Ks. prof. dr hab. Michał Heller
Wydział Filozoficzny
Papieski Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie
Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie
Kosmiczny problem wolności
Nie trzeba nikogo przekonywać, że problem wolności należy do wielkich problemów filozoficznych. Dziś nabrał on dodatkowo wyrazistych zabarwień politycznych, społecznych, ogólnokulturowych. Niekiedy są one tak wyraziste, że przysłaniają inne istotne aspekty zagadnienia. W niniejszym wykładzie pragnę ograniczyć się do dwu takich "zaniedbywanych" aspektów. Pierwszy dotyczy warunków wolności, drugi jego konsekwencji. Pierwszy sprowadza się do pytania: jakie warunki musi spełniać wszechświat, aby wolność była w nim możliwa? Drugi polega na uświadomieniu sobie, że konsekwencją wolności jest istnienie zła i na dostrzeżeniu rozmiarów tej konsekwencji.
Strategia życia i strategia śmierci
Obecnie dźwięki zapisuje się elektronicznie na różnego rodzaju technologicznie wyrafinowanych nośnikach. Kiedyś królowały winylowe, a jeszcze wcześniej bakelitowe, płyty gramofonowe. Dźwięk był kodowany w mechanicznie wygrawerowanych rowkach i odtwarzany za pomocą ostro zakończonej igły (w późniejszych wersjach z diamentowym końcem). Można by takie urządzenie uznać za uproszczony model mechanicznego świata, w którym panuje ścisły deter- minizm. Daje się jedynie odtwarzać zawsze tę samą melodię, raz na zawsze zamrożoną na płycie. Najwyżej jeżeli coś się zarysuje, to igła trafia ciągle w ten sam rowek i jakiś fragment zapisu powtarza się w kółko bez sensu.
W ten sposób wyobrażano sobie kiedyś (nie tak dawno) wszechświat. Cała jego historia była z góry zapisana w jego warunkach początkowych - wszystko aż do najmniejszego szczegółu: każde drgnięcie atomu, każda zmiana włókna nerwowego w mózgu. Taki obraz świata zdawał się jednoznacznie wynikać z mechaniki klasycznej, która była wówczas podstawową teorią fizyczną.
Karl Popper nazwał ten obraz świata "koszmarem fizycznego de- terministy". "W takim świecie - pisał - wszystko, co się wydarza jest fizycznie uprzednio zdeterminowane, łącznie z naszymi ruchami, a więc i naszymi działaniami. Zatem wszystkie nasze myśli, uczucia i wysiłki nie mogą mieć praktycznie żadnego wpływu na to, co dzieje się w fizycznym świecie. Jeżeli nie są one po prostu złudzeniami, to - w najlepszym razie - zbytecznymi ubocznymi produktami ('epifeno- menami') fizycznych zdarzeń."[1]
Dziś taki obraz wszechświata należy do przeszłości. Przeminął w sposób tak nieodwołalny, w jaki się pojawił. Obecnie zupełnie inaczej wyobrażamy sobie warunki początkowe wszechświata. Właściwie wyobrażamy sobie niewiele, bo bardzo niewiele wiemy na ich temat. Wiemy, że na pewno nie była to jakaś "hiperpowierzchnia", na której w sposób jednoznaczny "były zadane" położenia i pędy wszystkich cząstek we wszechświecie. Wiemy, że teoria, która określiła początek obecnej fazy ewolucji wszechświata, lub przejście z jego poprzedniej fazy do obecnej, musiała łączyć fizykę kwantów z fizyką grawitacji. Nazywamy ją kwantową teorią grawitacji, chociaż jej jeszcze nie znamy. Dysponujemy jedynie wieloma jej hipotetycznymi wersjami a to, co one proponują, wysoce odbiega od wszelkich dotychczasowych wyobrażeń. Odnosi się nawet wrażenie, że fizycy prześcigają się w wynajdywaniu coraz bardziej egzotycznych rozwiązań w nadziei, że uda im się uchwycić coś istotnego, co umknęło uwadze innych. Z tych prób wyłania się jednak pewien dość prawdopodobny zarys sytuacji. Wiele teoretycznych racji wskazuje na to, że w "pierwotnej fazie" nie było czasu i przestrzeni oraz że fizyka tam panująca była indeterministyczna i globalna. Indeterministyczna - w sensie podstawowym, a nie z powodu naszej nieumiejętności przeanalizowania wszystkich szczegółów. I globalna - nawet w tak mocnym znaczeniu, że pojęcie indywiduum, o ile w ogóle istniało, było całkowicie podporządkowane strukturze całości.
Taki hipotetyczny stan byłby (bo jednak nadal obowiązuje tryb warunkowy) odpowiedzialny za ustalenie się warunków początkowych obecnej fazy ewolucji wszechświata. W tej sytuacji mamy prawo mówić o warunkach początkowych, gdyż dopiero wtedy z kwantowych nieokreśloności, z rywalizacji prawdopodobieństw, wyłonił się czas, a więc można już było mówić (przynajmniej w jakimś uśrednionym sensie) o "godzinie zero".
Tu wkraczamy w obszar, który znamy coraz dokładniej. Wiemy, że aby czas mógł płynąć, procesy w epoce bliskiej "czasowi zero" musiały być niezwykle precyzyjnie ze sobą skorelowane. Patrząc wstecz, wnioskujemy, że korelacje te musiały być bardzo daleko idące (bardzo "mało prawdopodobne"), czyli entropia wszechświata musiała być niezwykle mała. I wtedy zaczęła działać druga zasada termodynamiki: od małej entropii do entropii coraz większej. W ten sposób pojawiła się strzałka czasu. Historia wszechświata zaczęła się dziać.
Ale wzrost entropii oznacza degradację energii i w ostatecznej perspektywie - śmierć. Układ pozostawiony samemu sobie (to znaczy nie wymieniający energii z otoczeniem) dąży do stanu równowagi (czyli stanu z maksymalną entropią) i gdy go osiąga, umiera.
Jak więc w tak nieprzyjaznych warunkach mogły powstać zorganizowane struktury: galaktyki, gromady galaktyk, gwiazdy, planety, żywa komórka?
We wszechświecie wszystko odbywa się matematycznie, chociaż niekoniecznie musi to być matematyka, poddająca się prostym rachunkom wykonywanym na kartce szkolnego zeszytu. Równania różniczkowe, które rządzą procesami termodynamicznymi, mogą być liniowe lub nieliniowe. Gdy układ jest niezbyt odległy od stanu równowagi, równania są liniowe, to znaczy nie są twórcze; mogą jedynie przetasowywać kosmiczne tworzywo, jakby budować z tych samych klocków różne konfiguracje. Równania nieliniowe działają w stanach odległych od równowagi i wykazują twórczość oraz niezwykłą różnorodność. Różne równania skierowują układy do różnych stanów, niekiedy odznaczających się wyjątkową złożonością. Takie stany nazywa się atraktorami.
Zasadniczo w ten sposób powstały złożone struktury we wszechświecie - od gromad galaktyk do żywej komórki. I na tej zasadzie nadal podlegają ewolucji. Dopóki nie osiągną stanu równowagi. Wówczas nastąpi ich termodynamiczna śmierć.
Jeżeli śmierć, rozkład i zniszczenie uznamy za fizyczne zło, to musimy także uznać, że za fizyczne zło są odpowiedzialne prawa fizyki. W nich strategia śmierci współdziała ze strategią życia.
Utrata moralnej niewinności
Wszechświat, tak jak go rozumiemy dziś, zdecydowanie nie jest deterministyczny. Gdyby udało się jeszcze raz odegrać historię wszechświata, to wszystko wskazuje na to, że z ery kwantowej grawitacji wyłoniłyby się zupełnie inne warunki początkowe niż te, które doprowadziły do naszej fazy kosmicznej ewolucji. Ale nawet gdyby jakaś ewolucja wystartowała z takich samych warunków początkowych jak nasza, i tak przebiegałaby zupełnie inaczej. Wiemy dziś z całą pewnością, że nawet prawa mechaniki klasycznej, choć deterministyczne, są jednak nieprzewidywalne, to znaczy dowolnie małe zaburzenie ich warunków początkowych prowadzi do drastycznie odmiennych historii. Popperowski koszmar determinizmu dziś już nikogo nie straszy. W fizycznym świecie jest miejsce na wolność.
Nie wiemy wszakże, jak z nieświadomego kosmicznego tworzywa wyewoluowała samoświadomość (świadomość samej siebie). Wiemy jednak, że wolność - nie jakieś fizyczne niezdeterminowanie, lecz prawdziwa wolność - nie jest możliwa bez samoświadomości. W ten sposób przechodzimy do drugiej części naszych rozważań - do rozpatrzenia konsekwencji, jakie wolność pociąga za sobą. Istnienie moralnego zła jest faktem niezaprzeczalnym, przynajmniej na jednej planecie - tej, którą zamieszkujemy. Nie ma bardziej doświadczalnego faktu niż istnienie moralnego zła. A moralnego zła nie ma bez wolności wyboru - tylko samoświadoma istota może wybierać pomiędzy dobrem i złem.
Podejrzewamy, choć nie mamy pewności, że nie jesteśmy jedynymi istotami we wszechświecie obdarzonymi samoświadomością i wolnością wyboru. Ale nawet jeżeli tak nie jest, nawet jeżeli jesteśmy tylko sami w kosmosie, i tak mamy powód, by twierdzić, iż posiadanie przez nas samoświadomości i wolności wyboru ma, w pewnym sensie, wymiar kosmiczny. Bo oto kosmiczne tworzywo właśnie w nas osiągnęło własność świadomości siebie i rozróżniania miedzy dobrem i złem.
Przed pojawieniem się tej własności wszechświat był moralnie niewinny. Fizyczne zło istniało, bo było następstwem działania praw przyrody, ale było moralnie neutralne. Pojęcia dobra i zła do niego się nie stosują. Wszechświat utracił swoją moralną niewinność w momencie, w którym istota rozumna po raz pierwszy przedłożyła zło ponad dobro.
Moralne zło "superweniuje" (jak mówią filozofowie) na złu fizycznym. I to przez zło moralne zło fizyczne traci swoją moralną neutralność i staje się częścią zła moralnego. Gdy człowiek morduje innego człowieka, staje się przyczyną zła fizycznego, gdyż niszczy życie biologiczne żywego organizmu, ale moralnie przewrotny charakter tego czynu rodzi się z faktu, że był on wynikiem wolnej decyzji rozumnej istoty. Poprzez wolność rozumnych zło wsącza się do struktury wszechświata.
Dlaczego zło?
Pytanie "dlaczego zło?" jest tak samo nieuniknione jak pytanie Leibniza "dlaczego istnieje raczej coś niż nic?". Stawiam tezę, że pytania te są ze sobą ściśle związane. Zastrzegam się z góry: rozważania, jakie teraz przedstawię, mają co najwyżej charakter hipotezy filozoficznej. W tak podstawowych kwestach metafizycznych nie możemy rościć sobie pretensji do pewności. Możemy jedynie, wykorzystując logikę wbudowaną w nasze myślenie, snuć przypuszczenia (pamiętając wszakże, iż nie ma gwarancji, że nasza logika jest logiką rzeczywistości).
Podkreślam wagę pojęcia racjonalności. Wydaje się ono pojęciem kluczowym. Coś, co byłoby fundamentalnie irracjonalne, rozrywane wewnętrznymi sprzecznościami, nie może zaistnieć. Pytanie "dlaczego istnieje raczej coś niż nic?" jest w gruncie rzeczy równoważne pytaniu "dlaczego coś jest racjonalne raczej niż nie?". Równoznacz- ność tych pytań ujawnia się szczególnie wyraziście, jeżeli w pytaniu Leibniza przez "coś" będziemy rozumieć nie tylko: gwiazdy, kamienie, ludzi i krzesła, lecz również abstrakcyjne stwierdzania w rodzaju "2 + 2 = 4". Przecież to też jest "coś" i w jakimś sensie istnieje "raczej niż nie". Dlaczego istnieje? Ponieważ jest tak racjonalne, że inaczej być nie może.
Na temat pytania Leibniza wylano ocean atramentu i farby drukarskiej. Nie chcę (nawet bym nie mógł) streszczać wszystkich prób zarówno odpowiedzi na nie, jak i uzasadnień, że pytanie nie ma sensu. Pragnę jedynie pomyśleć nad jedną odpowiedzią, korzeniami sięgającą starożytności i dobrze osadzoną w średniowieczu, ale dziś jakby "odłożoną na bok".[2] Odpowiedz ta brzmi: "istnieje coś, ponieważ to, żeby istniało coś raczej niż nic, jest dobre".
Nic dziwnego, że dla dzisiejszego ucha, odpowiedź ta brzmi niewiarygodnie. Dziś pojęcie dobra wiążemy z intencją istoty wolnej i rozumnej, a więc ograniczamy do sfery subiektywnej, a w odpowiedzi tej dobro czyni się ontologiczną podstawą wszystkiego. W poprzedniej części wykładu argumentowałem, że bez istot świadomych siebie i wolnych wszechświat byłby moralnie neutralny, ale odpowiedź, nad którą teraz się zastanawiam, każe ten pogląd skorygować: wszechświat zawsze był dobry (bo dobro jest racją jego istnienia) i moralnie niewinny w tym sensie, że wolny od zła moralnego. Zostaje ono wprowadzone w orbitę istnienia przez wolne działanie istot rozumnych.
Idea etycznego wyjaśnienia istnienia wszechświata (tak będę nazywać tę filozoficzną hipotezę) sięga filozofii Platona i Arystotelesa. Platon w Państwie od razu wznosi się na wyżyny abstrakcji, gdy pisze, że Dobro daje rzeczom moc istnienia, ale samo znajduje się poza istnieniem, które przewyższa "godnością i potęgą"[3]. A Pierwszy Po- ruszyciel Arystotelesa nie udziela "pierwotnego pchnięcia" rzeczom jako jakaś supermechaniczna przyczyna, lecz jako Dobro przyciąga rzeczy do siebie. Myśl Platona, że Dobro to coś wyższego od istnienia, rozwinął Plotyn. A wcześni pisarze chrześcijańscy odczytali Plotyna po swojemu, przystosowując jego mistyczno-abstrakcyjne spekulacje do katechizmowych wymagań głoszenia nowej religii. Jednak dopiero dzięki Augustynowi idea Najwyższego Dobra, tożsamego z Bogiem, utrwaliła się na stałe w teologii chrześcijańskiej.
Myśl Platona, że Dobro jest ponad istnieniem, jest zbyt piękna, ale i zbyt nieokreślona, żeby mogła stać się filozoficznym kanonem. Scholastyczne dążenie do drobiazgowych rozróżnień i pojęciowych klasyfikacji mogło się wznieść jedynie do utożsamienia Dobra z Istnieniem, co znalazło wyraz w Tomaszowym Bonum et Ens convertuntur.
We współczesnych rozważaniach na temat warunków początkowych wszechświata często przywołuje się obraz Boga wybierającego z nieskończonego pola możliwości te bardzo szczególne warunki, jakie dały początek ewolucji, która doprowadziła do naszego zaistnienia. W wyborze Stwórca mógł się kierować przypadkiem, grając w jakąś swoją ruletkę, lub wybierając wariant najlepszy z możliwych. Czy ta ostatnia strategia dobrze ilustruje etyczną odpowiedź na pytanie Leibniza? W pewnym sensie, ale etyczne wyjaśnienie istnienia jest znacznie bardziej radykalne. Sam Bóg, jeżeli tak można powiedzieć (znajdujemy się na granicy możliwości ludzkiego języka!), jest najlepszą ze wszystkich możliwości. Dlatego istnieje i jest źródłem wszystkiego, co jest.
Jak w sarmackiej kopalni
Jeżeli Dobro jest podstawą i racją istnienia świata, to pytanie "dlaczego zło?" staje się jeszcze bardziej dojmujące. Jak bowiem pogodzić doktrynę o ontologicznej supremacji dobra z istnieniem zła moralnego? Jedyną logicznie satysfakcjonującą odpowiedzią na to pytanie, spośród tych które pojawiły się dotychczas w historii filozofii, jest koncepcja Leibniza, że świat, w jakim żyjemy, jest najlepszym z możliwych[4]. Z tym, że w wyborze najlepszej możliwości konkurują ze sobą nie poszczególne dobra, lecz wszystkie możliwe ich kombinacje. Znacznie rzecz upraszczając, ta kombinacja dobrych i złych elementów okazuje się najlepsza[5], która minimalizuje zło a maksymalizuje dobro. Jest to więc swoiste rozwiązanie zasady optimum.
Doktryna Leibniza o najlepszym ze światów często bywa "sprowadzana do niedorzeczności" przez powielanie retorycznego pytania Voltaire'a: "Jeżeli ten świat jest najlepszym z możliwych, to jakie są te inne?".[6]
Spróbujmy jednak spojrzeć na filozofię Leibniza głębiej. W jakimś sensie Dobro i istnienie są zamienne. Ontologiczną podstawą istnienia jest Dobro, a dzięki istnieniu Dobro jest czymś rzeczywistym. A zatem im więcej istnienia, tym więcej Dobra. Ta z różnych możliwości jest lepsza, która realizuje więcej istnienia. Jest więc w rzeczach, według Leibniza, tendencja do urzeczywistniania jak największej "ilości istnienia". Mimo całej dążności Leibniza do jak najściślejszego wyrażania swoich myśli, "ilość istnienia" możemy traktować tylko jako metaforę (dziś może wolelibyśmy użyć zwrotu "pełnia istnienia", ale byłoby to tylko "wygładzenie literackie"). Dla porównania Leibniz odwołuje się do języka fizyki, w której obowiązuje zasadą ekstremalnego działania.
Porównanie gigantycznego pola wszystkich możliwości i wybranie z nich optymalnego rozwiązania jest zadaniem na miarę nieskończonego umysłu. Leibniz pisze, że w samym jądrze powstawania rzeczy działa "Boża matematyka" lub "metafizyczna mechanika", która to zadanie rozwiązuje[7].
W tej "Bożej matematyce" jedna nierówność wydaje się nie ulegać wątpliwości: wszechświat ze złem ale z wolnością jest lepszy od wszechświata, w którym nie ma zła, ale nie może być również wolności.
Leibniz zdawał sobie sprawę z tego, że jego doktryna spotka się z krytyką: "świat, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę rządy w nim człowieka, raczej wydaje się pełnym niespójności chaosem niż dziełem Najwyższej Mądrości". Nasze opory wynikają jednak z naszej ograniczonej perspektywy: znamy wszak tylko "małą cząstkę wieczności", a wieczność jest przecież "niezmierzona"[8]. Leibniz szuka porównania: "Jak człowiek, który urodził się i był wychowany w więzieniu lub w podziemnych kopalniach soli Sarmatów, będzie sądził, że nie ma innego światła, jak tylko światełko nikłej lampki, które z trudem wystarczy, by postawić następny krok"[9].
To jakby Leibniza wersja jaskini Platona. Uwięziony całe życie w "kopalni Sarmatów" nie ma pojęcia o jasności dnia. Zaryzykujmy jeszcze jedno porównanie: ekstrapolowanie z "infinitezymalnie małej" na nieskończoność w ogóle nie ma szans powodzenia. To tak, jakby punkt chciał się wypowiadać na temat własności nieskończonej prostej.
[1] K. Popper, "On Clouds and Clocks", w jego: Objective Knowledge, Clarendon Press, Oxford, 1972, s. 217.
[2] Moją uwagę na tę odpowiedź zwróciła lektura książki: The Mystery of Existence. Why Is There Anything At All?, red. J. Leslie, R. L. Kuhn, Willey-Blackwell, Malden - Oxford, 2013. Jest to wybór tekstów poświęconych pytaniu Leibniza z obszernymi komentarzami redaktorów.
[3] Por. Państwo, 508e-509c. W przekładzie W. Witwickiego odnośny fragment brzmi: "Tak więc i przedmiotom poznania nie tylko poznawalność dzięki Dobru przysługuje, ale również istnienie, oraz istota ich od niego pochodzi, chociaż Dobro to nie jest istota, tylko coś ponad wszelką istotę, coś wyższego i mocniejszego o wiele."
[4] Innym logicznie dopuszczalnym stanowiskiem byłoby twierdzenie, że Bóg jest zły, ale takie stanowisko w oczywisty sposób przeczy ontologicznej supremacji Dobra.
[5] Uproszczenie m.in. polega na tym, że należy brać pod uwagę nie tylko elementy składowe różnych możliwości, lecz również ich bardziej abstrakcyjne własności strukturalne.
[6] W 1755 roku katastroficzne trzęsienie ziemi zniszczyło Lizbonę. Zginęło wówczas ok. trzydzieści tysięcy ludzi. Bohater powieści Voltaire'a, Kandyd, wstrząśnięty błądzi wśród ruin, pytając sam siebie: "jeżeli ten świat jest najlepszy z możliwych, jakie są te inne?".
[7] "On the Ultimate Origination of Things", w: The Monadology and Other Philosophical Writings, Oxford University Press, London 1898; por.: The Mystery of Existence, ss. 119-122. Warto pamiętać, że w czasach Leibniza mechanika była uważania za szczytowe osiągnięcie nauki.
[8] Tamże.
[9] Tamże.
Ostatnia aktualizacja: 18.10.2016, godz. 17:01 - Andrzej Zykubek