Znów chwalę teatr ITP. Za chrześcijański musical o Fauście

/Piotr Zaremba/

WPOLITYCE.PL, 14 III 2017

 

Nie ma to jak radości czerpane z cudzej twórczości artystycznej. W weekend doznałem po raz kolejny satysfakcji oglądając spektakl ITP., teatru studentów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Tym razem to oni przyjechali do mnie. No dobrze nie do mnie, a na festiwal teatrów studenckich Start w Warszawie. Oglądałem ich w klubie Soho do którego dociera się labiryntem zakazanych praskich podwórek. Tym razem w spektaklu „Faust. Więcej światła”.

Radość była tym większa, że spotkałem na widowni, pośród masy studentów, trójkę moich znajomych w nieco dojrzalszym wieku. Trafili tu za mało precyzyjnymi informacjami zwartymi w mojej poprzedniej recenzji: z „Ifigenii” obejrzanej w Lublinie. Dodam od razu, że po spektaklu wszyscy przyłączyliśmy się do owacji w większości studenckiej publiki.

Przypomnę teatr założył przed 15 laty ksiądz Mariusz Lach, salezjanin, wykładowca na KUL. Prowadzi go do dziś: reżyseruje, a na dokładkę osobiście obsługuje na każdym spektaklu światła.

Teatr odwołuje się do tematyki ważnej dla chrześcijan, chociaż nie zawsze stricte religijnej. „Ifigenia” była dramatem rodzinnym i kryminałem opartym na motywach starogreckich (dzieje rodu Agamemnona, jednego z bohaterów Iliady”), ale przeniesionych w czasy współczesne. Za to „Faust” jest z gruntu chrześcijański, choć znów bardzo umiejętnie łączy sceny i wątki z klasycznego dramatu Goethego z  realiami współczesności.

Jak zwykle tekst i muzyka to dzieło przyjaciół teatru. Zgrabny scenariusz przetykany Goethem napisał Adam Łoniewski. Oparty jest na prostym i  smacznym pomyśle teatru w teatrze: co by było, gdyby reżyser spróbował wystawić dziś „Fausta”, a wokół niego samego zaczęły się dziać dziwne, diabelskie rzeczy? Wszystko komentowane jest muzyką Marzeny Lamch-Łoniewskiej, żony dramaturga, bo przecież ITP. to teatr muzyczny. Ten chrześcijański musical nie ma moim zdaniem jednej fałszywej nuty. Dźwięki budują atmosferę i popychają akcję. Może tylko czasem za słabo słychać tekst.

Byłem od pierwszej sceny zaciekawiony i zaskakiwany. Chociaż może sam skręciłbym z fabułą w nieco innym kierunku. A co by było, gdyby Zły spróbował zdeformować samą wymowę tradycyjnego dramatu? Byłaby to pełną gębą debata o naturze współczesnego teatru. Tu raz czy dwa taka ewentualność się pojawia. Ale nacisk położony jest na życie prywatne Reżysera, który nosi symboliczne imię Adama. Reżysera, który podwójnie staje się Faustem – jako odtwórca jego roli na scenie i naśladowca jego życiowych błędów.

Jeden z moich znajomych spytał mnie, czy „Faust. Więcej światła” nie nazbyt łopatologicznie opowiada się za dobrem? Gdybyśmy tylko takie problemy mieli w obecnym teatrze, mógłbym odpowiedzieć. Ale tak nie jest, bo teatralne wyczucie autorów i młodych aktorów, przeplatanie stylów, naszpikowanie akcji komedią, ba, groteską, czyni z tego moralitetu coś żywego i autentycznego (co nie znaczy realistycznego, to po trosze współczesna baśń – podobnie jak baśnią był „Faust” Goethego).

Sztuka nie jest zanadto polukrowana, to raczej pieśń niż psychologiczna wiwisekcja. Naturę takiej pieśni ma zresztą „Faust” Goethego – tak się składa, że go ostatnio na własne potrzeby przeczytałem. Jego duch został zachowany, choć dramat jest tylko „cytowany”. Ta bliskość klasyce, a jednocześnie jej twórcze odczytanie na nowo (bez trywializowania i kaleczenia) to wielka zasługa ks. Lecha, Adama Łoniewskiego i działającego jak jeden instrument o wielu klawiszach zespołu.

Dochodzi czysto teatralna uroda zbiorowych scen, gracja z jaką młodzi aktorzy się poruszają. Uroda scenicznych układów prawie choreograficznych, to coś, co szczególnie zaskakuje u amatorów.

Choć ksiądz Lach preferuje sceny zbiorowe, trudno nie zauważyć kilkoro aktorów. Charyzmatyczny, dominujący na scenie, choć przeraźliwie smutny Mariusz Lisowski jako Reżyser Adam. Jego kontrapunktem pozostaje przez cały czas Mefisto grany przez kobietę w białym męskim ubraniu. Taka decyzja obsadowa to jedna z niewielu ekstrawagancji inscenizacyjnych. Ale trzeba przyznać, że przeważnie nieruchoma twarz Elżbiety Redko, drobniutkiej, a w przedstawieniu dziwnie potężnej, pamięta się długo.

Wioletta Palak jako Małgorzata może chwilami zbyt cierpiętnicza, jest jednak delikatna i wzruszająca, zwłaszcza kiedy śpiewa. No i masa ról drugoplanowych. Wyróżniają się jako świetni aktorzy charakterystyczni Grzegorz Pudło i Piotr Jakóbczyk grający asystentów reżysera. Byli komiczni, ale ten sam Pudło odśpiewał i odtańczył brawurowo groźną rolę Mistrza Ceremonii. Ich zauważyłem już w „Ifigenii”. Zresztą należałoby teraz wymieniać postać po postaci. Nawet małe rólki budują tu atmosferę.

Rozmawiałem z nimi po spektaklu. Mają świadomość, że ich teatr nie jest neutralny, niesie przesłanie. A zarazem mają dużo czysto artystycznej radości w sobie. Podkreślmy znaczna większość z nich nie zamierza szturmować szkół teatralnych. To trochę ich zabawa, trochę misja na czas studiów.

Nie zyskali nagrody na festiwalu, ale trzecie miejsce w ocenach publiczności. To nie jest teatr dla każdego, ale to teatr pełną gębą. Myślę, że przyzna to nawet ktoś, kto nie zgodzi się z księdzem Lachem, że ta sztuka może być drogą do Boga. Ja jestem bliższy temu poglądowi niż przed poznaniem ITP.

Piotr Zaremba