7 listopada w Klarowie miała odbyć się ceremonia Dziadów, czyli przedchrześcijańskiego obrzędu zadusznego. Jako że takie wydarzenia wpływają na wzbogacenie wiedzy o wierzeniach własnych przodków, a przy tym przyczyniają się do rozwoju kultury, postanowiliśmy małą ekipą odbyć krótką oraz jak się okazało ciekawą podróż do małej miejscowości położonej nad Wieprzem.

 

Tak więc pociąg ruszył, a my zachwycaliśmy się nieziemskim krajobrazom okolic Świdnika – a to hołdy, a to szopy – tak więc zachwyceni, we wspaniałym humorze oczekiwaliśmy stacji Jaszczów. Niestety – elektryczna tablica w pociągu zawiesiła się na jednej miejscowości i musieliśmy na każdej stacji bacznie obserwować tabliczki z nazwami miejscowości. Śmiechy, chichy – pociąg zatrzymuje się, a znaku z nazwą stacji nie widać. W pewnym momencie rozbawiony towarzysz Piotr rzekł: „Śmiesznie byłoby gdyby to tutaj była ta stacja” i otrzymał potwierdzenie swojej wypowiedzi. Środek lokomocji ruszył, a my ujrzeliśmy w końcu tablicę – Jaszczów. Śmialiśmy się do rozpuku – był ubaw po pachy, bo takie z nas gapy. Docieramy do stacji Biskupice – średnio zadbany dworzec z zabawnym przejściem przez tory. Piotr korzystając ze swojej bezwstydności spytał kobietę-rowerzystkę o drogę na Jaszczów – ta z politowaniem wskazała nam najszybszą drogę. Śpiewając piosenki harcerskie i opowiadając dowcipy wysokich lotów podążaliśmy lewą stroną szosy. Pogoda dopisywała – było pochmurnie, a deszczu prawie że nie było. Minęliśmy Bonów, który jakoś specjalnie nas nie zachwycił, jednak już blisko znajdowały się Łysołaje, które rzuciły nas na kolana swoją nowoczesną szkołą podstawową oraz piękną kaplicą.

 

W końcu dotarliśmy do Jaszczowa – jak się okazało miejscowości tak długiej, że aż szok. Po długiej i wyczerpującej wędrówce znaleźliśmy stację benzynową, gdzie zaopatrzyliśmy się w buły, gdyż sytość wpływa na jakość odbioru wielu zjawisk. Kilka minut drogi i byliśmy już na moście nad rzeką Wieprz – pięknej i dzikiej, niczym bezkresne stepy… a więc jeszcze mała przechadzka przez polną drogę w kierunku Klarowa, gdzie znajduje się las Dębowiec, a w nim miejsce uroczystości. Za chwilę nieoczekiwanie zatrzymało się obok nas stare Volvo i w ten oto sposób zostaliśmy podwiezieni przez uczestników obrzędu w odpowiednie miejsce. Po krótkiej chwili przygotowań, zaopatrzeniu się w aparaty, wypiciu toastu zwycięstwa rozpoczęła się właściwa ceremonia. Jak się okazało prowadzący jest nam dość dobrze znany, ponieważ już spotkaliśmy się przy okazji 25-lecia Poleskiego Parku Narodowego. Do przygotowanego ołtarza przybyła drużyna wodza, zapoznaliśmy się z historią miejsca oraz teorią obrzędów Dziadów. Po teorii przyszła pora na praktykę. Białogłowe zaopatrzyły nas w kieliszki oraz nalały nam miodu pitnego. Po podzieleniu się tym zacnym napitkiem z przodkami, wznieśliśmy toast za ich pamięć, „chwała przodkom!”. Następnie wystąpiły „Białki”, które zaprezentowały swój taniec ognia.

 

Uduchowieni nowym doświadczeniem i zakończeniu ceremonii przyszła pora na pożegnania, wymiana kontaktów i dalszą drogę. Po raz kolejny tego dnia uśmiechnęła się do nas fortuna i otrzymaliśmy podwózkę do Piask. Podróż pełna śmiechów, nowych pomysłów i... kolejnego szczęścia. Jak się okazało na jednym z przystanków busów już czekał na nas upragniony środek transportu. Zadowoleni z wypadu dopiero w busie odczuliśmy przebyte kilometry oraz zmęczenie. Jednak to nie koniec naszego „dnia przygód”, ale to już opowieść na inny raz...

 

                                Studenci III roku Krajoznawstwa i Turystyki Kulturowej                                                           Krystian Grzybowski i Piotr Frąk

 

 

 

 

Autor: Aleksandra Tomaszewska
Ostatnia aktualizacja: 20.11.2015, godz. 14:21 - Aleksandra Tomaszewska