Maria Wrzeszcz

Najdroższy, najbliższy mojemu sercu doktorat honoris causa

słowa te wypowiedział 10 czerwca 1981 roku w Bibliotece Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Czesław Miłosz podczas spotkania z młodymi polonistami, uczestnikami Ogólnopolskiej Sesji Studenckiej na temat jego twórczości. Do tego zdarzenia doszło dzięki przyznaniu w dniu 9 października 1980 roku poecie Literackiej Nagrody Nobla za całokształt twórczości. Było to coś tak radosnego, niewyobrażalnego, że i dziś trudno je dokładnie nazwać i opisać. Osobiście po raz pierwszy wyraźnie usłyszałam głos poety. Do tej pory czasami, sporadycznie, strasznie zagłuszany, zniekształcony docierał do Polski na falach rozgłośni Radia Wolna Europa. A tu nagle w Polskim Radiu Czesław Miłosz swoim głębokim, mocnym, charakterystycznym głosem (do dziś mam go w uszach) przeczytał (wygłosił) krótki, wielce wymowny, piękny wiersz pt. Tak mało

„Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.
Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.
Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwością,
Nadzieją.
Paszcza lewiatana
Zamykała się na mnie.
Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.
Porwał mnie w otchłań ze sobą
Biały wieloryb świata.
I teraz nie wiem
Co było prawdziwe.”

(z tomu Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada)


Podczas studiów na KUL-u często miałam kontakt z wierszami poety, bowiem od znajomych profesorów i innych pracowników dość regularnie (w wielkim zaufaniu i tajemnicy, niemal konspiracyjnie) otrzymywałam do przeczytania paryską „Kulturę”, a w niej publikowano utwory Miłosza. Niektóre z nich przepisywałam w specjalnym notesie, podobały mi się, były takie mądre, tajemnicze, nastrojowe, a przede wszystkim zakazane, nielegalne, niewydawane w kraju. Mimo narzuconej zmowy milczenia twórczość przyszłego noblisty była znana w środowisku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Kilka moich koleżanek-polonistek pisało na temat wielu utworów prace ćwiczeniowe, seminaryjne, magisterskie. W pamięć zapadło mi studium zmarłej na raka w 1960 roku w wieku 25 lat Krystyny Papierkowskiej, jedynej córki wybitnego prawnika profesora Zdzisława Papierkowskiego (1903-80). Pisała na temat wiersza wyjątkowej urody pt. Walc (z tomu Ocalenie). Po jej śmierci pani Danusia Zamącińska-Paluchowska (1935-2007) podsunęła rodzicom zmarłej myśl umieszczenia na płycie nagrobnej Krysi dwóch wersów z tego wiersza:
„Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,
Za którą się uśmiech pogodny zaczyna.”

 

Po ogłoszeniu decyzji o Noblu dla Miłosza poinformowała o tym laureata i dołączyła zdjęcie płyty z cytatem. Lubię lubelski cmentarz przy ulicy Lipowej, często odwiedzałam grób Krysi i wpatrywałam się w te słowa.
W 1977 roku trafił do mnie, przywieziony przez kogoś z zagranicy, elegancko wydany rok wcześniej w Ann Arbor w Stanach Zjednoczonych (w zielonej płóciennej okładce ze złoconymi literami i zdjęciem autora) obszerny wybór Utworów poetyckich. Poems (ss. 401). Cóż to była za uczta! Zwłaszcza, że książkę otrzymałam na dłużej. Brałam ją do rąk, dotykałam, oglądałam, taka była piękna, nierealna-realna. I mogłam się nią delektować do woli. Zamieszczone w niej utwory ogromnie mi się podobały, czytałam je wiele razy, raz za razem, raz za razem, po raz kolejny i po raz kolejny, z drżącymi rękami. Pewnie tak kiedyś czytano wielkich romantyków. Przeczytało je też sporo zaufanych osób. Miałam je również owego wieczoru 9 października 1980 roku.


W związku z Noblem tom ten jednak musiałam oddać. Przedrukowywano z niego wiersze w wielu wydawnictwach drugiego obiegu (m.in. w wydawanych na KUL-u od jesieni 1977 roku „Spotkaniach”. Niezależnym Czasopiśmie Młodych Katolików; współtworzyłam je; wybrane wiersze przepisywałam na matrycach węglowych; straszna robota!!!, ale ile dawała satysfakcji!!!), tak skutecznie, tak wielokrotnie, że zniszczono go do cna. Na szczęście książka ta znajduje się w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej KUL i można korzystać z niej w Czytelni Ogólnej (nie wypożycza się jej do domu).
Cieszyłam się ogromnie, że wiersze, powielane na – z trudem gdzieś zdobywanym – kiepskim papierze (innego nie było), trafiały do ludzi, którzy ze wzruszeniem kupowali je, czytali, cieszyli się, że mogą obcować z wielką poezją. Stała się ona natchnieniem dla rozwijającej się opozycji politycznej w kraju. Wiele takich tomików sama nabyłam i rozdałam w prezencie, zawsze przyjmowanym z nieukrywaną radością. Jeden z nich, maleńki, wielkości ¼ kartki formatu A4, liczący 20 stron, zatytułowany Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, wydany w Gdańsku w 1980 roku przez Młodą Polskę, przed Bożym Narodzeniem 1980 roku zawiozłam do domu rodzinnego. Czytali go moi bracia, bratowe, ich dzieci, a zwłaszcza Mamusia. Jakież było moje zdziwienie, gdy w minione Boże Narodzenie (2010 roku), znalazłam go w jednej z maminych szuflad. Nie wierząc własnym oczom, zapytałam – „Mamusiu, jak to się uchowało?” W odpowiedzi usłyszałam – „Przecież to ty przywiozłaś w tamtych latach, jako coś bardzo ważnego, cennego. Nie mogłam tego wyrzucić. Jeśli chcesz, możesz zabrać”. Wzięłam, mam i zachowam na pamiątkę, jako narodową relikwię, signum temporis, by pokazywać młodym adeptom polonistyki, historii i innych nauk.

 

Tymczasem kilkanaście dni po ogłoszeniu werdyktu Komitetu Noblowskiego w Sztokholmie, w dniu 22 października Rada Wydziału Nauk Humanistycznych KUL na wniosek Sekcji Filologii Polskiej podjęła jednomyślną uchwałę o nadaniu Czesławowi Miłoszowi, „najwybitniejszemu poecie polskiemu, tłumaczowi Pisma Świętego na język polski, jednemu z największych autorytetów moralnych wśród twórców współczesnej kultury polskiej tytułu doktora honoris causa”. Na posiedzeniu w dniu 8 listopada 1980 roku „Senat Akademicki KUL zatwierdził jednomyślnie uchwałę Rady Wydziału Nauk Humanistycznych o nadaniu Czesławowi Miłoszowi, laureatowi nagrody Nobla, najwyższej godności uniwersyteckiej tytułu doktora honoris causa, traktując to jako wyraz głębokiego uznania za jego zasługi dla literatury i kultury polskiej”. Na KUL myślano już o tym od kilku lat, lecz zamiary te udaremniała ówczesna sytuacja polityczna. Dopiero nagroda Nobla umożliwiła realizację tej inicjatywy, a także otworzyła drzwi Miłoszowi do rodzinnego kraju.

 

W Bibliotece Uniwersyteckiej urządzono wystawę poświęconą poecie, uroczyście otwartą we środę 29 października 1980 roku. W gablotach umieszczono kilka starannie przepisanych wierszy, duże zdjęcia ich autora, przedwojenne zbiory jego poezji, a także te drukowane poza Polską. Tłumy przychodziły oglądać tę ekspozycję. Nauczyciele – z Lublina i okolic – przyprowadzali uczniów.
Uniwersytet starannie przygotowywał się do uroczystości, w której udział zapowiedziało wiele znakomitych osób. Wszystkich należało serdecznie przyjąć i ugościć, a ówczesne zaopatrzenie w żywność było mizerne. Dziewiętnastego maja 1981 roku ksiądz rektor Mieczysław Albert Krąpiec OP (1921-2008) wystosował do wojewody lubelskiego – Eugeniusza Garbca pismo następującej treści: „W dniach 10-12 VI br. przybywa na Katolicki Uniwersytet Lubelski wybitny poeta polski, laureat Nagrody Nobla Czesław Miłosz, któremu Uniwersytet nasz nada tytuł doktora honoris causa. W związku z tą uroczystością przybędzie także na KUL około 400 przedstawicieli świata nauki, kultury i sztuki z kraju i zagranicy. Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Wojewody o przydział na tę okoliczność 100 kg wieprzowiny, 50 kg cielęciny, 30 kg wędliny w najwyższym gatunku oraz 200 kg flaków. Bardzo prosimy o pozytywną decyzję”. Jaka była odpowiedź – nie wiem. Dodam jedynie, że żaden z gości głodny nie chodził, ani głodny nie odjechał z KUL-u.

 

Nadszedł czerwiec 1981 roku, czas zapowiedzianych odwiedzin kraju po trzydziestu latach nieobecności. Piątego czerwca Czesław Miłosz z synami Antonim i Piotrem przyleciał do Warszawy. Rozpoczęła się dwutygodniowa wizyta poety w Polsce. Na Okęciu wśród witających byli: rektor Krąpiec, prof. Irena Sławińska (1913-2004; koleżanka poety z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, uczestniczka uroczystości odbioru nagrody Nobla w Sztokholmie w dniu 10 grudnia 1980 roku) i prorektor Stefan Sawicki.

 

Władze państwowe w stan podwyższonej gotowości postawiły milicję i Służbę Bezpieczeństwa w miastach, do których miał przybyć Miłosz (Warszawa, Kraków, Lublin, Łomża i Gdańsk). Wysłano tam specjalne szyfrogramy. Ogólnokrajowej sprawie obiektowej, „na fakt związany z wizytą w Polsce emigracyjnego literata, laureata Nagrody Nobla – Czesława Miłosza”, nadano kryptonim „Poeta”. Śledzono niemal każdy krok pisarza. W Lublinie szyfrogram nr 1080 „w związku ze złożoną sytuacją społeczno-polityczną w kraju i spodziewanym wzrostem napięcia społecznego 8 czerwca 1981 roku godz. 15.00, do odwołania, stan podwyższonej gotowości do działań jednostek MO województwa lubelskiego, ze szczególnym uwzględnieniem:
zorganizowania sprawnej służby dyżurnej w posterunkach MO,
przebywania funkcjonariuszy w czasie wolnym od pracy w miejscu zamieszkania, a w przypadku wyjazdu – uzyskania zgody kierownika jednostki,
zapewnienie w dniach wolnych od pracy, ciągłości służby.”

wydał kierownik Sztabu KWMO w Lublinie mjr mgr Aleksander Chochorowski.

 

Program odwiedzin był niezwykle wypełniony i bogaty, napięty do granic ludzkich możliwości. Po czterech dniach spędzonych w Krakowie, Miłosz mocno spóźniony dojechał we środę 10 czerwca do Lublina. Późnym popołudniem dotarł do Biblioteki Uniwersyteckiej KUL. Po powitaniu przez profesorów Sawickiego i Zgorzelskiego w towarzystwie dyrektora biblioteki Andrzeja Paluchowskiego obejrzał dedykowaną mu wystawę. W czytelni głównej spotkał się z młodymi polonistami (uczestniczyłam w tym spotkaniu; mam w oczach stół nakryty zielonym suknem, na nim wazon z rumiankami; za stołem poeta, profesor Zgorzelski, prof. Sławińska i Leonard Górski – prezes Koła Polonistów Studentów KUL, organizator sesji). Prof. Zgorzelski, przyjaciel poety z Wilna, powiedział m.in. – „...korzystając z pewnego marginesu wolności, który miał nasz uniwersytet, mieliśmy możność poznawania poezji pana przez ten cały okres. Nawet w najtrudniejszych czasach mogliśmy na ćwiczeniach, na seminariach, na wykładach także mówić o panu, mówić jawnie (...) Poezja ta przemawiała do nas umiłowaniem wolności, umiłowaniem kraju rodzinnego i Ojczyzny”. Następnie Miłosz przeczytał kilka swoich wierszy (Ars poetica?, Zaklęcie, (W pewnej odległości postępuję za tobą), (Odstąp ode mnie duchu ciemny...), Gwiazda piołun, O aniołach, Oeconomia Divina, Piosenka wielkopostna) i odpowiadał na pytania. Jedno z nich – „co znaczy być poetą?” skwitował – „żebym to ja wiedział...” W zakończeniu nawiązał do czekającej go nazajutrz uroczystości – „Dostałem dwa doktoraty honorowe w Ameryce [University of Michigan w Ann Arbor – 1977 rok i New York University – 1981 rok; M.W.], ten będzie trzeci, ale oczywiście najdroższy, najbliższy mojemu sercu, jako że istnieją związki pomiędzy tą uczelnią i moim uniwersytetem, na którym obaj studiowaliśmy z prof. Zgorzelskim”. Na nocleg – ze względów bezpieczeństwa – udał się do rezydencji biskupów lubelskich, a nie do hotelu „Unia” jak planowano pierwotnie.


We czwartek 11 czerwca 1981 roku o godzinie 9 w Kościele Akademickim mszę świętą w intencji poetów i pisarzy polskich zmarłych, zaginionych i zamordowanych w kraju i na obczyźnie w latach 1939-1945 odprawił ksiądz biskup Bolesław Pylak, Wielki Kanclerz KUL. W pięknym kazaniu ksiądz arcybiskup Henryk Gulbinowicz, metropolita wrocławski podziękował poetom i pisarzom za ich „słowa wielkie i czyste”, bo one budowały i budują poprawnie nasze „polskie ja”. Następnie poeta Aleksander Rymkiewicz (1913-83), kolejny z wileńskich przyjaciół Miłosza, odczytał wymowną acz niepełną listę pisarzy. Po raz pierwszy głośno, oficjalnie padły nazwiska m.in. dwóch literatów (zamordowani przez Sowietów w 1940 roku; jak się później okazało rozstrzelano ich w Charkowie) – Władysława Sebyły (1902-40) i Lecha Piwowara (1909-40). Ciarki przeszły po plecach. Po chwili gromkie brawa rozległy się w podziękowaniu za te informacje. Na początku września 2009 roku nawiedziłam Polski Cmentarz Wojenny w Charkowie. W imieniu nieżyjącego już Czesława Miłosza i własnym zapaliłam przywiezione z Polski znicze przy metalowych tabliczkach, upamiętniających Sebyłę i Piwowara. Mimo woli przypomniały mi się słowa noblisty:
„Związali drutem człowiekowi ręce
I wyśmianego kładli w płytkie groby.
Żeby nie wzywał prawdy w testamencie
I już na zawsze był anonimowy.”
(Gwiazda piołun)

 

Dalszy ciąg uroczystości odbył się w nowej, niezupełnie ukończonej, auli uniwersyteckiej, wypełnionej do granic możliwości. Ogromna ilość osób chciała w niej uczestniczyć m.in. też dlatego, że nie zgodzono się na transmisję Telewizji Polskiej, „bo kłamie”. Ludzie chcieli za wszelką cenę zdobyć zaproszenie i wcisnąć się do auli. Mój ówczesny szef, ciężko chory ksiądz prof. Romuald Łukaszyk (zmarł dokładnie dwa tygodnie później; 25 czerwca) swoje zaproszenie ofiarował leczącemu go kardiologowi prof. Marianowi Markiewiczowi. Podniośle zabrzmiała wykonana przez Chór Akademicki pieśń Gaude Mater Polonia Grzegorza G. Gorczyckiego. Słowo powitalne wygłosił ojciec rektor Krąpiec. Szczególnie gorąco witał „naszego Honorowego Gościa, który wszystkich nas tu zgromadził. Widzimy w nim Człowieka, Twórcę, Profesora, Laureata wielu nagród, z najwyższą – Nobla, Symbol skupiający duchowe wartości narodowe, europejskie, ogólnoludzkie, jak ogólnoludzką, europejską i polską zarazem jest twórczość Poety zakorzenionego bez reszty w ziemi ojczystej”. „Dzień dzisiejszy jest świętem nas wszystkich, którzy wyznają, że polska twórczość kulturowa jest niepodzielna i niezależna od granic terytorialnych, politycznych i wyznaniowych – jeśli to jest twórczość ludzkiego ducha dążącego w miłości do Prawdy i Dobra” – podkreślił. Zacytował dwa wersy z wiersza Do Tadeusza Różewicza, poety:
„Szczęśliwy naród, który ma poetę
I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu.”
(Światło dzienne)

 

„W tym Uniwersytecie twórczość Miłosza była znana i uznawana. Pragnęliśmy od kilku lat złożyć nasze uniwersyteckie najwyższe uznanie: doktorat honoris causa Czesławowi Miłoszowi w imieniu tych wszystkich, którzy uznają trwałe wartości chrześcijańskiej kultury, wspólnego dobra Europy. Nasze starania, o których w imieniu Uczelni informowałem przed kilku laty osobiście profesora Miłosza w Berkeley, zostały pomyślnie sfinalizowane teraz, gdy pojawiły się nowe możliwości odrodzenia narodowej, chrześcijańskiej kultury. Stąd nasza radość” – przypomniał o. Krąpiec.
Kolejnym punktem programu uroczystości było odczytanie listu prymasa Stefana Wyszyńskiego, napisanego na krótko przed jego śmiercią (28 maja 1981 roku), nadesłanego na ręce rektora, a zatytułowanego „Do świadków promocji doktorskiej laureata nagrody Nobla Czesława Miłosza”. Cytując fragmenty psalmów i Rodzinną Europę (czytane w bezsenne noce) ksiądz prymas postrzegał poetę jako „człowieka przebijającego się przez „rodzinną Europę” od dębów ponarskich aż po kalifornijski krasnobór dziewiczego lasu sekwoi”, samotnego Nawigatora, posługującego się jedynie łupinką własnej osobowości, walczącego z potopami wieków, dążącego wytrwale do idealnej wizji człowieka wolnego, w samotnej wędrówce niosącego obraz człowieka XX wieku, „który doświadczył wiele i nie chce zostać niewolnikiem ani techniki myślowej szkół filozoficznych, ani mnóstwa programów społecznych, ani więziennej architektury, ani też tupetu władców coraz to okrutniejszych”. Nowemu doktorowi honoris causa KUL życzył, „by swobodnie żeglował – bez łodzi – do wybranego celu: ratowania godności i wolności Osoby, człowieka, każdego człowieka, by „powstało nowych ludzi plemię, jakich jeszcze nie widziano” (Eugeniusz Małaczewski).
Dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych, prof. Zygmunt Sułowski (1920-95) odczytał uchwały Rady Wydziału i Senatu KUL. W laudacji, czyli przemówieniu pochwalnym, prof. Irena Sławińska – promotor doktoratu honorowego – podkreśliła, że „dzień dzisiejszy wpisuje Czesława Miłosza formalnie i uroczyście w dzieje naszej uczelni”, choć „jest on od dawna w nasze życie uniwersyteckie wpisany, i to na różne sposoby: jest obecny w świadomości wykładowców i studentów, obecny w wykładach i w pracach studenckich, czytany, dyskutowany, recytowany, zarówno przed trzydziestu laty, jak i dziś. Był nam zawsze potrzebny – nam, społeczności akademickiej, i nam, narodowi. Potrzebny na różnych zakrętach naszych historycznych dróg: w okresie stalinowskiej nocy i po załamaniu się nadziei na zmiany po robotniczych protestach i złudnej „odwilży” w 1956 roku, podczas haniebnych, antysemickich wypadków marcowych w 1968 roku i ich konsekwencji, po grudniu 1970 roku, gdy strzelano do gdyńskich robotników, a zmiany we władzach przyniosły jeszcze bardziej zakłamaną i fałszywą epokę, w 1976 roku, kiedy obudziła się solidarność i zakładano komitety w obronie represjonowanych robotników z Radomia”.

 

O jego poezji nie jest łatwo mówić, gdyż jest ona niezmiernie bogata, różnorodna, zmienna, dojrzewająca „ku wielkiej prostocie i wielkim sprawom człowieczym”. Rosła „zachwytem, gorliwością, nadzieją”. Jej wiodącymi motywami są: „zachwyt, podziw, dar”. „Zakochany we wszelkiej rzeczy, która istnieje” autor jest nie tylko poetą – zaznaczyła pani profesor – „ale i interpretatorem poezji”, i tłumaczem, który literaturze polskiej przyswajał teksty J. Maritaina i S. Weil, utwory W. Szekspira i J. Miltona, W. Whitmana, W.B. Yeatsa, J.R. Jeffersa i Th.S. Eliota, a także księgi biblijne. Po 1960 roku uprawiał eseistykę, znaną w Polsce jedynie i wyłącznie z wydawnictw tzw. drugiego obiegu, ukazujących się poza zasięgiem cenzury. Z myślą o młodzieży amerykańskiej opracował podręcznik literatury polskiej (The History of Polish Literature, New York 1969) oraz antologię polskiej poezji powojennej (Postwar Polish Poetry, Garden City 1965 i 1970). We własnych przekładach na język angielski wydał wiersze dwóch polskich poetów – Zbigniewa Herberta (Selected Poems, Harmondsworth 1968) i Aleksandra Wata (Mediterranean Poems, Ann Arbor 1977). „Że w jego właśnie ręce złożono wszystkie najwyższe laury – to także premia za cały wielki trud życia, pisarski, translatorski, za formowanie młodych w Ameryce, ale przede wszystkim w Polsce, poprzez słowo wyzwalające, poezję w służbie Dobrego. Sprzymierza się ona z piękną i bardzo młodą Filo-Sofiją, jednoczy w psalmie błogosławieństwa i dziękczynienia, jest siłą, która przezwycięży „pieśń odrazy do świata” – zakończyła profesor Sławińska.

 

Nastąpił wyczekiwany moment. Wszyscy wstali. Ksiądz rektor Krąpiec odczytał łaciński tekst dyplomu doktoratu, w tłumaczeniu na język polski brzmiący – „Pod najwyższym protektoratem Świętej Stolicy Apostolskiej i najjaśniejszej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej my: Mieczysław Albert Krąpiec, doktor teologii i filozofii, profesor zwyczajny metafizyki, obecnie rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego; Zygmunt Sułowski, doktor filozofii, profesor nadzwyczajny metodologii i nauk pomocniczych historii, obecnie dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych KUL; Irena Sławińska, ustanowiona zgodnie z przepisami promotorem, nadaliśmy prześwietnemu mężowi Czesławowi Miłoszowi znakomitemu poecie, który uprawą pięknego słowa i wymiarem moralnym swej poezji wysłużył Polsce najwyższy laur, tłumaczowi Pisma Świętego, ambasadorowi kultury polskiej za granicą, profesorowi literatur słowiańskich w Ameryce, zgodnie z uchwałą Senatu Akademickiego, podjętą na wniosek Rady Wydziału Nauk Humanistycznych, tytuł i godność, prawa i przywileje doktora honoris causa, a dla uwierzytelnienia powyższego aktu zaopatrujemy ten dyplom pieczęcią wielką Uniwersytetu. Lublin, dnia 11 czerwca 1981 roku”.

 

Obaj panowie i pani profesor wręczyli poecie dyplom, potem były gratulacje, kwiaty (wręczała je studentka polonistyki – Lucynka Seweryniak; od 1988 roku siostra karmelitanka Maria Lucyna od Krzyża, od 2000 roku w Karmelu Dzieciątka Jezus w Betlejem w Palestynie – i nieznany mi z nazwiska i imienia młody człowiek), uśmiechy, niemilknące brawa. Ogromna radość zapanowała w auli. Przerwał ją przejmująco wykonany przez chór polonez Pożegnanie Ojczyzny Michała K. Ogińskiego. Niejedne oczy zaszkliły się łzami.

 

Głos zabrał wyraźnie wzruszony doktor honoris causa. W klarownym wykładzie przyznał, że „czuje się jak student, który stanął nad książkami i śni mu się, że nagle dostał doktorat, a nie rozumie jak to się stało, i czy naprawdę znaczy to, że nie musi jutro zdawać egzaminu, do którego się przygotowywał”. Piszących wiersze ostrzegał przed ich opublikowaniem, bo za słowo drukowane ponosi się odpowiedzialność, zwłaszcza „kiedy ogląda się wstecz” starość okazuje się „gorzką wiedzą, ale także niepokojem, nienasyceniem i większym niż kiedykolwiek podziwem dla cudowności życia”, a „z wiekiem zwiększa się wybredność i przybywa niechęci do dostępnych nam środków wyrazu”.

 

Przyczyną poczucia niedostateczności być może jest czas – z tyloma tragediami – w którym przyszło mu żyć. Zaznaczył, że nazywano go katastrofistą i moralistą. Powiedział, że nie jest poetą katolickim i byłby szczęśliwy, gdyby jego książki „służyły ludziom w szerokim sensie tego słowa nabożnym”. Zajmując się pisarzami religijnymi i tłumaczeniem Biblii chciał pokazać, „że nie są to czynności zastrzeżone dla, jeżeli tak rzec wolno, katolików zawodowych”. Kończąc, przestrzegał przed zachłyśnięciem się sławą, bo „pośród pochwalnych szeptów, poklasków, migania fleszów, łatwo popaść w podziw dla siebie”. On miał to szczęście, że długo żył w izolacji i samotności, pisząc, jak wtedy myślał „na przepadłe”, a laury zaczęły go wieńczyć „dopiero kilka lat temu”. Jeżeli coś osiągnął, „to dzięki samotności, gorzkiej mędrców mistrzyni”. W opinii służb specjalnych Miłosz „wygłosił odczyt – pozbawiony momentów politycznie szkodliwych”.

 

Niezwykłą uroczystość w auli zamknęło wystąpienie przewodniczącego Rady Naukowej Episkopatu Polski biskupa Mariana Rechowicza (1910-83), byłego wieloletniego rektora KUL. Wyraził w nim wdzięczność Czesławowi Miłoszowi za zajęcie się Pismem Świętym, „za jego postawę filozoficzną i religijną w poszukiwaniu Boga poprzez przylgnięcie do Jego Słowa, za przybliżenie tego Słowa w jego czystości każdemu, kto czyta po polsku”.

 

Po południu Miłosz – w towarzystwie kilku osób i harcerzy ze szczepu „Zawisza Czarny” – złożył kwiaty na grobie (na cmentarzu przy ulicy Lipowej) przyjaciela, poety Józefa Czechowicza (1903-39). Prosił – „chrońcie przed czasem grób Józka w Lublinie”. Stamtąd dotarł ponownie na KUL, gdzie o godz. 17 rozpoczął się raut. Pogoda była piękna, setki gości spacerowały po dziedzińcu. Poetę otaczała rodzina (brat Andrzej z żoną Grażyną) i przyjaciele. Była okazja do spotkania wielu znanych osób. Mnie zachwyciła wspaniała, wybitna aktorka Halina Mikołajska (1925-89) w eleganckiej, czarnej sukience, przechadzająca się w towarzystwie młodszej koleżanki ze sceny – Anny Romantowskiej, ówczesnej żony Krzysztofa Kolbergera.

 

O godz. 20 ponownie zgromadziliśmy się w auli na wieczorze poetyckim zatytułowanym Poeci i aktorzy polscy w hołdzie Czesławowi Miłoszowi. Utwory noblisty oraz poetów polskich recytowali i czytali: Gustaw Holoubek (1923-2008), Andrzej Szczepkowski (1923-97), Mieczysław Voit (1928-91), Daniel Olbrychski i Krzysztof Kolberger (1950-2011), w którego interpretacji wiersz Walc, wygłoszony w rytmie walca, zachwycił słuchaczy. Choć autorowi utworu to wykonanie nie podobało się, był bardzo wzruszony. Dziękował za „żywe słowo polskie, którego na obczyźnie tak bardzo mu brak”.
Szczęśliwi, pełni wrażeń, powolutku rozchodziliśmy się do domów. Nie spieszno nam było opuszczać uniwersytet po tak pięknym dniu, bogatym w tyle nadzwyczajnych wydarzeń.

 

Piątek, 12 czerwca był równie niezwykły. Na dziedzińcu KUL-u odbyło się spotkanie poety z członkami Niezależnego Samorządnego Związku zawodowego „Solidarność”, zorganizowane przez Zarząd Regionu Środkowo-Wschodniego i Wszechnicę Związkową „Solidarność”. Uczestniczył w nim również przewodniczący Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” Lech Wałęsa, który w imieniu własnym i ludzi pracy w Polsce złożył Miłoszowi wyrazy uznania. Dodał też, że za kolportowanie nielegalnie wydanych tomików wierszy Miłosza był zatrzymywany przez milicję. Przemówienia wygłosili przewodniczący Regionu Jan Bartczak i przewodniczący Rady prof. Jerzy Kłoczowski. Z ogromnym aplauzem przyjęte zostały słowa Zygmunta Łupiny (nauczyciel historii jednego z lubelskich liceów) – „Mamy nadzieję, że do braci Lecha [Wałęsy] i Czecha [Miłosza] wkrótce dołączy brat Rus”. Wyraźnie wzruszony „brat Czech” powiedział – „To ja czuję się w obowiązku podziękować panu Wałęsie i robotnikom polskim. Mój wkład, nawet jeżeli istniał, był niczym w porównaniu z wkładem robotników polskich (...)  Teraz jestem szczęśliwy, mogąc być z wami i łączyć się w wielkiej nadziei, która objęła miliony ludzi naszego kraju”, następnie przeczytał wiersze: Zaklęcie, Który skrzywdziłeś i W Warszawie. Przyjął bukiet polnych kwiatów od chłopskiego działacza opozycyjnego z Lubelszczyzny Janusza Rożka, który wygłosił pamiętne słowa – „Mistrzu – podpisz! Wodzu – prowadź”. Ksiądz profesor Celestyn Napiórkowski tak powiedział o tym wydarzeniu – „Na dziedzińcu kulowskim spotkanie z obu Polakami, przeżycia niezapomniane: tajemnica i magia słowa; chodzimy w zauroczeniu, w euforii; narastają, tętnią, drgają w powietrzu – polskość, autentyczność, prawda”, a ja dodaję – piękny był czas i piękni byli ludzie. Wieczorem w auli wystąpił Teatr Polski z Bydgoszczy ze spektaklem Mówię do Ciebie po latach milczenia, złożonym z fragmentów utworów Miłosza. Ten krótki [trwający od jesieni 1978 roku M.W.] radosny, polski etap w dziejach Europy trafnie ujął o. Krąpiec w rozmowie z Miłoszem i Wałęsą: „Ten okres Polski nastał wyjątkowo w tym tysiącleciu. I papież, i te przemiany, i ta Nagroda Nobla – to są sprawy, które w tak wyjątkowy sposób się nałożyły, że trudno to uznać za przypadkowe”.

 

Szybko minęły dwa historyczne dni. Miłą pamiątką po nich jest m.in. bibliofilska publikacja – Czesław Miłosz, pięć wierszy, wydana w 1981 roku przez Redakcję Wydawnictw KUL w nakładzie 1025 egzemplarzy, zawierająca wiersze: Piosenka Wielkopostna, O książce, Zaklęcie, Lektury i Piosenka zamorska, a także stempel Poczty Polskiej.

 

Poeta opuścił Lublin – „szczęśliwy, iż tu przyjechał” (12 czerwca mjr A. Chochorowski odwołał „stan podwyższonej gotowości do działań sił i środków jednostek MO województwa lubelskiego”) i kontynuował wizytę po Polsce. Wykroił czas na odwiedzenie Stoczni Gdańskiej (17 czerwca), spotkał się ze stoczniowcami, złożył kwiaty pod gdańskimi krzyżami, ze wzruszeniem przyjrzał się wyrytym na pomniku słowom. Przekonany, że tu jeszcze wróci, dziewiętnastego czerwca odleciał do Paryża, by w gronie przyjaciół z Maison Laffitte i z kręgu Éditions du Dialogue świętować siedemdziesiąte urodziny. Wrócił do Berkeley. W 1994 roku zamieszkał w Krakowie. Dużo pisał. Uhonorowano go licznymi najwyższymi orderami (m.in. polskim Orderem Orła Białego – 3 maja 1994 roku oraz litewskim Orderem Wielkiego Księcia Giedymina – 26 lipca 1995 roku), nagrodami polskimi i obcymi.
Po osiemnastu latach, w październiku 1999 roku Czesław Miłosz – wraz z żoną Carol Thigpen-Miłosz (1944-2002) – ponownie odwiedził Lublin na zaproszenie Koła Polonistów Studentów KUL. W organizowanie tego spotkania włączyli się także członkowie Samorządu Studentów i Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Spośród nich wyróżnić należy: Monikę Wilczek (przez cztery lata wysyłała zaproszenia, na które Miłosz nie odpowiadał; dopiero w sierpniu 1999 roku poinformował o swoim przyjeździe na KUL), Małgorzata Zwolińska, Łukasz Garbal i Piotr Zieniuk. Pomagali im profesorowie Władysław Ludwik Panas (1947-2005) i Józef Franciszek Fert, kierownik Sekcji Filologii Polskiej, obecny prorektor KUL, dr hab. Mirosława Hanusiewicz, dr Andrzej Tyszczyk (ówczesny kurator Koła Polonistów, od 2009 roku dyrektor Instytutu Filologii Polskiej) i dr Rafał Wierzchosławski (przydany do towarzystwa pani Miłoszowej).

 

We czwartek 7 października przed południem poeta był gościem Radia Lublin (sprawowało patronat medialny nad wizytą, a relacjonowała ją dziennikarka Agata Koss-Dybała, absolwentka polonistyki KUL) i Teatru NN, nawiedził grób Józefa Czechowicza, ponowił prośbę o pamięć o przyjacielu, został podjęty obiadem przez rektora KUL ks. prof. Andrzeja Szostka.
O godz. 17 w wypełnionej do ostatniego miejsca Auli imienia Kard. Stefana Wyszyńskiego rozpoczęło się spotkanie z doktorem honoris causa KUL Czesławem Miłoszem. Na początku głos zabrała prof. Sławińska, przywołując Wilno, które ją i Miłosza „wychowało i wykształciło”. Dr Zdzisław Kudelski zaznaczył, że „Miłosz nie jest do kochania, jest do czytania i sporu. Nie umniejsza to jego rangi. Jest artystą chorym na Polskę, wiecznie nieukojonym w tęsknocie”. Ksiądz profesor Jerzy Szymik (autor książki Problem teologicznego wymiaru dzieła literackiego Czesława Miłosza, Katowice 1996) mówił o poezji i teologii – „Dla Miłosza poety, którego naturalnym środowiskiem twórczego słowa jest bolesna otchłań dwudziestowiecznych koszmarów, centralnym tematem staje się problem zła obecnego w naszym święcie”.

 

Po tym trójgłosie gość czytał swoje utwory i odpowiadał na pytania. Usłyszeliśmy m.in. – „Bardzo dziwnie mi być znowu w tej sali. W ciągu 18 lat zdążyło się urodzić nowe pokolenie”, „Ja wyłącznie piszę autobiografię”, „Młodość dla mnie była udręką”, „Litewskość jest dla mnie wzbogaceniem”, „Moje pojęcie Ojczyzny jest bardzo niejasne i mieszane. Urodziłem się na północ od Kowna, tam są właściwie moje korzenie. W tym samym powiecie urodzili się moi rodzice i dziadkowie. Powinienem powiedzieć, że tam jest moja Ojczyzna, ale język polski jest moją Ojczyzną. Jest to więc pojęcie wielopostaciowe”.

 

Dziękując poecie za obecność, za przekazane treści, za podpisane książki profesor Fert pocałował go w rękę. Tym gestem głębokiego szacunku chyba go nie zaskoczył, a może nawet sprawił mu radość, wszak obaj tak zostali wychowani. Po kolacji odbyło się spotkanie Miłosza z młodymi poetami kulowskimi. Następnego dnia w towarzystwie m.in. prof. Sławińskiej i prof. Stanisława Fity noblista z małżonką udał się na wycieczkę do Nałęczowa (zwiedził muzea Stefana Żeromskiego i Bolesława Prusa, zachwycał się roślinami parku zdrojowego) i Kazimierza nad Wisłą. 9 października przed południem opuścił Lublin i wrócił do Krakowa.
Poeta zmarł 14 sierpnia 2004 roku w Krakowie, został pochowany na Skałce. 8 października 2010 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął uchwałę w sprawie ustanowienia roku 2011 Rokiem

 

Czesława Miłosza, by „oddać hołd jednemu z najwybitniejszych twórców naszych czasów, który na trwałe wpisał się w dwudziestowieczną literaturę polską i światową”.


* * * * * * * * *

Tekst ten powstał z potrzeby serca – dla uczczenia setnej rocznicy urodzin noblisty i w trzydziestolecie nadania mu doktoratu honoris causa przez Katolicki Uniwersytet Lubelski, a także, by przypomnieć jedną z najwspanialszych kart z życia mojej Alma Mater. Wielu uczestników tamtego wydarzenia jest już po drugiej stronie. Wspomnijmy ich wszystkich serdecznie, bo prawdziwie zasłużyli na naszą wdzięczną pamięć.