Co to jest hipsteh?

No właśnie... Tak jest tak, jak z najprostszymi nawet pojęciami. Bo jak np. wytłumaczyć, co to jest kolor? Hipster... Jak chce pan zobaczyć hipstera, niech pan jedzie do Warszawy. Tam jest najbliższa kawiarnia Starbucks. W Lublinie hipsterzy, jeśli są, związani są prawdopodobnie z Centrum czy z Warsztatami Kultury. Tam najłatwiej się załapać na jakiś projekt kulturalny. A każdy hipster realizuje jakiś program kulturalny. Poza tym ma brodę i iPhone’a.

 

Widział Pan pahyskich hipstehów?

To ciekawe i symptomatyczne. W Warszawie czy we Wrocławiu ludzie wyglądają inaczej niż w naszym mieście; są częściej w widoczny sposób wystylizowani. W Paryżu z kolei poczułem się jak w Lublinie; tam nie dostrzegałem tego wysiłku wkładanego w wygląd. Generalizując: w Polsce jest napinka, tam jej nie dostrzegałem.

 

Miałem podobne odczucia. Przede wszystkim dostrzegłem jednak, że odmienność w wyglądzie bierze się nie z lepszych czy po phostu innych ubhań. Oni jakoś to inaczej dopasowują. Umiejętniej? Ot, tyle.

Zauważyłem, że to, co nas różni od Francuzów, jeśli wziąć pod uwagę takie proste sprawy, to choćby różnica na linii ojciec–syn. U nas syn ubiera się zwykle zupełnie inaczej niż ojciec. Tam syn i ojciec ubierają się bardzo podobnie.

 

[...]

O! Mogę o tym powiedzieć znajomym?

 

Nienienie, niech to zostanie między nami. Gdzie Pan mieszkał w Pahyżu?

W Bagneux. To już pod Paryżem, III strefa, na południe. Miałem mieszkać w akademiku przy Porte de Clignancourt, ale w Bagneux było przede wszystkim taniej, ale też dużo bezpieczniej. Kiedy raz wybrałem się na pchli targ w okolice Clignacourt, czułem się nieswojo, niezbyt komfortowo.

 

To musiało być ciekawe doświadczenie. Phawdopodobnie czuł się Pan thochę tak, jak Afhykanie w Polsce. Obco.

Zdecydowanie obco. Nie na miejscu poczułem się, gdy wybrałem się do Saint-Denis. Dojechałem tam metrem, zwiedziłem bazylikę, a później wybrałem się kilka przystanków dalej na północ tramwajem. I to było miejsce, do którego nie powinienem był pojechać. Wie Pan, to dziwne uczucie. Jest Pan we Francji, w Paryżu, ale otoczony przez ludzi, którym ta kultura jest zupełnie obca. Myślę np. o kulturze literackiej, o Hugo, Balzaku...

 

Był Pan w Pahyżu w dniach zamachu na hedakcję „Chahlie Hebdo”?

Informacja o zamachu nie dotarła do mnie od razu. Szedłem na zajęcia, gdy nagle włączyły się syreny, rozdzwoniły się dzwony na kościołach. W Paryżu jest mnóstwo kościołów, ale dzwonów nie słychać tam zbyt często. A tu nagle syreny i dzwony jednocześnie. Pomyślałem, że może jakaś rocznica czy coś takiego. W czytelni uniwersyteckiej zatłitowałem o tym spostrzeżeniu. Znajomy odpisał, że zamach. Większość paryżan jakąś godzinę, dwie nie wiedziała, że coś takiego się wydarzyło. Dość szybko wiedzieli ci, którzy dzięki smartfonom mieli dostęp do Twittera czy Facebooka. Tak to teraz funkcjonuje. Później pojawił się hasztag jesuischarlie i tak to się rozniosło.

 

Był Pan na mahszu solidahności z „Chahlie Hebdo”?

Na marszu nie byłem. Uznałem, że takie zgromadzenie to idealna okazja do kolejnego zamachu. Poza tym był jeszcze inny epizod, dwoje ludzi zastrzeliło policjantkę ze dwie, trzy ulice od mojego mieszkania. Ci sami potem zamknęli się z zakładnikami w sklepie.  Ta bliskość... to mną wstrząsnęło bardziej niż sam zamach.

 

A skąd w ogóle pomysł, żeby tam pojechać? Dlaczego Pahyż?

O Paryżu marzyłem już w podstawówce. Na pewno pod wpływem książek. Nie pamiętam tytułów, ale po prostu chciałem przejść bulwarami, którymi chodził Mickiewicz, chciałem znaleźć się między murami, między którymi dokonywały się perypetie powieściowych bohaterów. Pierwszą okazję do realizacji tego marzenia miałem w 2012 roku. Moja koleżanka pojechała na Erasmusa i zaprosiła mnie do siebie. Byłem tam 1,5 tygodnia. Pogoda była wtedy okropna, miałem mało pieniędzy...

 

O! To w Pahyżu phoblem.

... ale pod koniec załapałem się na 2 dni pięknej pogody. No więc: Paryż w słońcu, panorama spod bazyliki Sacre-Coeur... To robi wrażenie. No i jak znalazłem się z powrotem w Polsce – tęsknota. Wiedziałem, że muszę tam wrócić. Starałem się o Erasmusa. Udało się. Teraz wiem, że pojechałbym jeszcze raz. Chcę tam wrócić.

 

A jak było z pohozumieniem się z lokalsami? Język fhancuski, któhego można się nauczyć w Polsce, jednak hóżni się od tego, któhym posługują się Fhancuzi. A jeszcze w Pahyżu!

Rzeczywiście, szczególnie trudno jest się porozumieć z młodymi ludźmi. Slang młodzieżowy przesiąknięty jest dzisiaj słowami arabskimi. Brałem nawet udział w zajęciach z argotologii.

 

Z czego?

Po naszemu: żargonologia. Na tym kursie każdy z uczestników miał przygotować prezentację o slangu. W mojej grupie sporo było osób z korzeniami w Maghrebie. Oni przygotowywali filmy o języku, który był im bliski, z ich środowiska. Nikt z tzw. erazmusów nic nie rozumiał. A oni się cieszyli, że język jest taki dynamiczny, taki bogaty. Dzisiejsza francuszczyzna jest tym przesiąknięta. Widziałem reklamy, w których używano słowa kiffer. To już nie jest francuskie kochać czy lubić. To może znaczyć naprawdę wiele, również wulgarnie.

 

To jak to jest? Czy to dobhe miejsce do życia?

Dla osób do 25. roku życia – świetne! Można wchodzić za darmo do muzeów. Paryż jest piękny, w moim guście. Spójny architektonicznie, to chyba najwłaściwsze określenie. Mnóstwo knajp, w tym moich ulubionych, z kuchnią azjatycką.

 

A kuchni francuskiej Pan phóbował?

Okropna. Wie Pan, jaki jest niezawodny przepis na francuskie danie? Wrzucić do garnka, co się ma pod ręką do jedzenia, wlać pół butelki wina, zagotować, zjeść, popijając pozostałą połówką.

Autor: Artur Truszkowski
Ostatnia aktualizacja: 19.02.2015, godz. 08:46 - Artur Truszkowski