Wiesz, że z naszej rozmowy nic mądrego nie wyniknie?

 

Nie oczekuję tego. W zasadzie to mam ochotę porozmawiać z kimś z tzw. starych, dobrych czasów. Chociaż to nie było tak znowu dawno. Ile lat temu skończyłaś studia?

Z pięć?... Kto to by liczył? Moment. Na pewno trzy lata jestem w tym mieście. Wcześniej przez rok pracowałam w Lublinie. Czyli to już cztery lata. Pięć lat rocznikowo. Szczęśliwi czasu nie liczą! Minęło tyle, ile trzeba, żeby ogarnąć, co to znaczy „być dorosłym człowiekiem”.

 

Zabawne, co mówisz. Ale dobrze. To jak to jest być dorosłym człowiekiem?

To przede wszystkim trochę odpowiedzialności. I lepsze zrozumienia siebie samego... Lepsze zrozumienie, co można w życiu robić.

 

Dorosłość to sztuka samoograniczania?

Nie, to świadomość tego, co możesz osiągnąć przy tym, co masz.

 

A ty wyszłaś z KUL-u z czym, jak wyposażona?

Wyszłam z określonymi umiejętnościami. Myślałam, że mogę być korektorką, ale okazało się, że w wydawnictwach korektorki i redaktorki siedzą po kilkadziesiąt lat, może nawet dłużej; to osoby „niezastępowalne". No i jak poszłam do pierwszej pracy, to usłyszałam, że mnie szkoda na korektorkę, że mam za dużo energii. I tak zaczęłam próbować w tak zwanym dziennikarstwie.

 

Tak zwanym?

Bo dziennikarstwo internetowe nie jest dziennikarstwem. Ja się za dziennikarkę nie uważam. Ja jestem redaktorem internetowym. Jak pracujesz w domu mediowym, wymaga się od ciebie wyniku: klikalności, odsłon i użytkowników. W nowych mediach tak to wygląda. Główna zasada dziennikarstwa internetowego: śmieszyć, tumanić, przestraszać. Takie informacje są najchętniej klikane. Ja siedzę na niusach. Podaję informacje jak najszybciej i tak, żeby trafiły do jak największej liczby osób. Ostatnio taka sytuacja była: siedzę w robocie i dostaję sygnał, że służby znalazły ciała bezdomnych. Niedługo potem dotarła kolejna informacja, że w szpitalu zmarł facet raniony nożem podczas kłótni. Napisałam do znajomych, że może tego dość, dość już tych trupów. Na to kolega dziennikarz odpowiedział: ruch, koniec roku przecież! Normę masz wyrobioną? Ot, taka to i praca.

 

No tak...

Wyrzucą mnie.

 

Nie wyrzucą

Słuchaj, to jest taki czas, że przeciętny Polak najchętniej sięgnie po „Fakt” i „Superak”, a w telewizorze obejrzy „Ukrytą prawdę”. Ale jest jakiś plus pracy w mediach. To jest (mimo wszystko) możliwość mówienia o rzeczach dobrych i potrzebnych. To jest możliwość zrobienia czegoś dobrego, np. piszę, że jest sobie dzieciak, rodzina, pies, kot, którym potrzebna jest pomoc. I też widzę odzew – nawet najmniejszy – taki, że ktoś informację „poda dalej”, ktoś pochyli się nad czymś, co nie jest łatwe i przyjemne. Mogę też mówić o ludziach, którzy robią coś innego, ciekawego, inspirującego. I to jest fajne. I za to lubię tę robotę.

 

To ja jednak wrócę do kraju lat dziecinnych. Na studiach poznałaś osobiście swojego ulubionego pisarza.

Dwóch: Orbitowskiego i Twardocha.

 

Nie poznałabyś ich bez Edytorstwa KUL.

No i nie zrobiłabym dobrej roboty. Pracowałam nad jedną z książek Twardocha.

 

Jak było?

Fajna rzecz. Dla niego to był chyba okres między „Wiecznym Grunwaldem” a „Morfiną”; chwila na złapanie oddechu. A dla mnie, studentki, to było jak wyróżnienie, bo to właśnie mnie poprosił o współpracę. I ja, i on w pewnych kwestiach lubimy stawiać na swoim. Dla pisarza przekonanego o swojej wartości nawet detale są bardzo ważne. Naprawdę, mocne doświadczenie.

 

I po tym wszystkim jak ci jest tak daleko od rodzinnych stron?

Stabilnie. Tu ludzie mają słuszne podejście do pracy: szacunek dla pracownika i odpowiednio wyceniane zaangażowanie. A jeśli chodzi o miejsce... tu mam dwóch najfajniejszych facetów obok siebie: męża i syna. Tu się mój syn urodził. Tu mam swój dom.

 

Ja tam u was lubię pójść na kebab. Dobry kebab macie. A jakich rzeczy ci tam brakuje? Chodzi mi o to, co jest u nas, a tam nie ma.

Brakuje mi czasu na mądrą pogawędkę, taką jak na studiach. Chodzi mi o takie okołonaukowe rozmowy na lekkim luzie, o próbę szukania drugiego dna. Zdobywania wiedzy mi brakuje.

 

To znaczy?

No wiesz, rozważań przy wierszu Różewicza, ile to jest pół litra na dwóch. Albo dlaczego "Cały czas" Andermana to dobra książka – bo jest dobrze zrobiona, i zarazem zła książka – bo naprowadza na zły trop. Tego mi brakuje w codzienności.

 

Autor: Artur Truszkowski
Ostatnia aktualizacja: 08.01.2015, godz. 10:50 - Artur Truszkowski