16 bpd

 Szkolenie w Krakowie

Skrót, który składa się na tytuł tego tekstu jest być może − a raczej na pewno − nie wszystkim znany, dlatego pozwolę sobie go rozwinąć ku radości tych, którzy właściwie nie mają pojęcia o czym "mowa", i rozpaczy tych, którzy chcieliby o nim zapomnieć. Chodzi tu mianowicie o 16 batalion powietrznodesantowy w Krakowie − tzw. "komandosi". A właściwie o to, co spotkało tam członków Legii Akademickiej KUL, kilkudziesięciu studentów lubelskich uczelni, dobrych chłopców i ładne dziewczyny, którzy "nieświadomi" niczego wyruszyli pociągiem o bardzo wczesnej porze ku dawnej stolicy wszystkich Polaków. Tak wogóle podróż minęła bardzo przyjemnie.

Wracając jednak do tematu, większość z osób uczestniczących w tym wyjeździe, który miał być wstępnym (teoretycznym) zapoznaniem się z zasadami bezpiecznego korzystanie z "urządzenia" o nazwie spadochron, domyślała się tego, że teoretyczne szkolenie nie będzie jedyną atrakcją pobytu w Krakowie. Zaraz po przyjeździe zostaliśmy przywitani przez naszego "opiekuna" starszego chorążego Arka, i razem z nim udaliśmy się na teren jednostki, gdzie nastąpiło zakwaterowanie. Potem był obiad, zapoznanie się z historią 16 bpd, kolacja i wyjście na miasto, gdzie każdy robił i chodził gdzie chciał. Należy chyba dodać w tym momencie, że Kraków to bardzo piękne miasto. Niestety jest to tylko banał, ale za to zawsze prawdziwy. Poza tym mają świetne grzańce z wina. W Lublinie takich nie ma. Mówiąc (pisząc) krótko był to bardzo przyjemny dzień, który w ogóle nie zapowiadał tego co się stanie nazajutrz, w sobotę.

Sobota zaczęła się bardzo wcześnie! Obudził nas żołnierz, "prosząc" wszystkich na tzw. zaprawę poranną. Dla tych, którzy nie wiedzą: zaprawa poranna na służyć jedynie dobru żołnierza, poprawić jego samopoczucie, zdolność kojarzenia, lepszą orientacje w terenie, pomaga również zapomnieć o koszmarach nocy i lepiej dotlenić organizm świeżym powietrzem. O Boże!!! W życiu się tak nie dotleniłem! Po drugim okrążeniu boiska zaczęliśmy biec przez jednostkę. W pewnym momencie kolega biegnący obok mnie zwrócił słuszną uwagę żołnierzowi, który nas kierował, mówiąc, że dziewczyny (nic im nie umniejszając, bo sam miałem ochotę kilka razy dać spokój tej rozgrzewce) już nie biegną, odłączywszy się od grupy dużo wcześniej. Żołnierz widocznie przyjął to do wiadomości, jednak nic nie odpowiedział a tym bardziej nie przerwał TEGO biegu. W pewnym momencie skręciwszy gdzieś między budynkami dotarliśmy do miejsca gdzie czekały nasze koleżanki. Byłem pewien, podobnie jak resztka tych, którzy kontynuowali poranną zaprawę, że właśnie w tym miejscu się zatrzymamy i gdzie dziewczyny otrzymają surową reprymendę za przerwanie biegu, a ci którzy go kontynuowali, zostaną pochwaleni. "Dołączyć" − tak, dołączyć; to było jedyne słowo jakie przeszło przez gardło żołnierza prowadzącego rozgrzewkę. Nawet nie wiem czy ktoś dołączył, gdyż nie chciałem tracić energii na odwracanie głowy. Po kilku następnych rundkach wokół budynków dotarliśmy do naszego miejsca zakwaterowania. Dokładnie dotarło nas siedmiu, porządnie zgrzanych facetów, zgrzanych, ale dotlenionych.

Jak się okazało później to nie był koniec atrakcji jakie czekały na nas tego dnia. Po śniadaniu i krótkim odpoczynku zaczęły się zajęcia z wychowania fizycznego z tym samym żołnierzem, który prowadził zaprawę. I jak to bywa na zajęciach z w-f musi być porządna rozgrzewka. Bardzo porządna. Następnie zafundowano nam bieg sprawnościowy, skoki przez kozła (fenomenalnie wykonywane przez Anie U. − mam nadzieję, że to zdjęcie ukaże się na stronie Legii), wspinanie po linie itp. Całe zajęcia zakończył bieg 15 razy 20 − polecam. Po czymś takim na obiad zjadłem ze smakiem danie, za którym normalnie nie przepadam.

Zgodnie z zasadą "W zdrowym ciele zdrowy duch", po w-f i po obiedzie zaczęły się zajęcia teoretyczno-praktyczne. Ćwiczyliśmy składanie spadochronu i zasobnika, poznawaliśmy zasady obowiązujące przed skokiem i podczas wykonywania skoku. Mieliśmy możliwość przećwiczenia podstawowych zwrotów i czynności, jakie może i powinien wykonać skoczek zapięty w uprząż spadochronu. Na koniec wręczono nam podstawowe informacje, które powinien wiedzieć każdy, kto ma ochotę kiedyś wyskoczyć ze statku powietrznego − tak właśnie statku, a nie samolotu − i wylądować cało i zdrowo w myśl zasady, że "spadochroniarze nie umierają tylko idą do piekieł, aby się przegrupować". Po tak wyczerpującym poranku i popołudniu wszyscy czekali na kolacje i kolejną możliwość wyjścia poza mury jednostki. Tak zakończył się dzień o nazwie sobota.

Niedzielny poranek zaczął się również od zaprawy, jednak dużo skromniejszej niż ta z dnia poprzedniego. Następnie udaliśmy się na ściankę wspinaczkową, gdzie miało dojść do zawodów między drużyną przyjezdnych, czyli nami, a gospodarzy, czyli nimi, tzn żołnierzami poborowymi 16. bpd. Ścianka to świetna rzecz, polecam każdemu. A propos zawodów, wygraliśmy! Każdy z nas dostał również dyplom pamiątkowy stanowiący potwierdzenie pobytu i ukończenia zapoznawczego szkolenia fizycznego i spadochronowego w 16 batalionie powietrznodesantowym. Musze jeszcze dodać, że odbył się również egzamin sprawdzający naszą wiedzę, którą starano się nam wpoić w sobotę. Egzamin ten został oczywiście przez wszystkich zaliczony. Biorąc pod uwagę skalę jego trudności i ogrom informacji, jakiego od nas oczekiwano stopnie były nad podziw dobre. W końcu przyjechał do nich nie byle kto.

Niedziela była również ostatnim dniem naszego pobytu w Krakowie. I dopiero wówczas, w pociągu podczas drogi powrotnej każdy (przynajmniej ja) dostrzegł, co tak naprawdę przeżył przez ten weekend. Nie było tylko nudnego opowiadania o tym, jak to się fajnie skacze, lecz było zabawne opowiadanie o skakaniu plus możliwość poczucia się choć odrobinie tak, jak czuje się człowiek lecąc na spadochronie. Nie było okropnego żołnierskiego jedzenia, ale smaczne posiłki, które smakowały, tym bardziej po morderczej zaprawie. Nie było trudnego egzaminu tylko łatwy teścik, którego nie dało się nie zdać. Na zawodach na ściance nikt nas nie rozniósł, lecz była wyrównana walka z żołnierzami i fajna zabawa. A to, co napisałem na początku tego tekstu w pierwszym akapicie było refleksją po sobotniej zaprawie, która rzeczywiście była mordercza.

Autor: Alicja Gajda
Ostatnia aktualizacja: 26.02.2007, godz. 14:43 - Alicja Gajda