Nauka / Zespół Ekspertów KUL / Eksperci / Maciej MÜNNICH
Koniec Syrii Assada – dlaczego i co dalej?
Los prezydenta Syrii Baszara al-Assada obecnie (w niedzielny poranek 8.12) jest nieznany. Nie wiadomo, czy jest jeszcze w Damaszku, czy też ewakuował się za granicę (do Zjednoczonych Emiratów Arabskich? do Rosji? Iranu?), czy też spróbuje utrzymać się w swym alawickim mateczniku nad morzem? Na drugą możliwość zdają się wskazywać informację o zeszłotygodniowym wyjeździe żony prezydenta Asmy wraz z dziećmi do Rosji. Być może Baszar do nich dołączy. Każda z wymienionych opcji prowadzi jednak do oczywistej konkluzji: dotychczasowe rządy klanu Assadów nad Syrią dobiegły końca. W Damaszku rządzą już rebelianci, którzy opanowali siedzibę telewizji, wypuścili więźniów z największego poddamasceńskiego więzienia w Sajdnaja. Nie ma jeszcze doniesień o zajęciu pałacu prezydenckiego, choć zapewne czytelnicy tego tekstu już będą wiedzieli więcej, ponieważ wydarzenia przebiegają błyskawicznie. Regularna armia (SAA) nie stawia oporu i poszła w zupełną rozsypkę.
Taki przebieg sytuacji może budzić na pierwszy rzut oka zdumienie. Dlaczego przez tak wiele lat wojny domowej Assad był w stanie bronić się, a nawet w praktyce wygrać tę wojnę, by na koniec w 12 dni stracić wszystko? Mamy tu do czynienia ze splotem kilku czynników. Po pierwsze jest to wewnętrzny rozkład państwa, a przede wszystkim społeczeństwa syryjskiego. Gdy wybuchła wojna domowa w 2011 r. była ona początkowo spontanicznym zrywem przeciwko autorytarnym i skorumpowanym rządom Assada. W tle stały ogarniające wiele państw Bliskiego Wschodu wydarzenia Arabskiej Wiosny. Szybko jednak walka ta przekształciła się w sekciarską wojnę domową salafickich organizacji z jednej strony, ze wszystkimi nie-sunnickimi mniejszościami syryjskimi z drugiej. Assad zręcznie wykorzystał obawy mniejszości (łącznie ok. 40%) i przedstawiał przeciwników jako dżihadystycznych terrorystów. Ponadto obudził patriotyzm syryjski ukazując wewnętrznych wrogów jako idących na pasku zewnętrznych przeciwników (USA, Izraela, Turcji). Wreszcie struktury państwa nie uległy zupełnemu rozkładowi i przynajmniej częściowo działały. Była to jedna z przyczyn zwycięstwa Assada, który opanował – jak się wydawało ostatecznie – większość Syrii, z jej zachodnimi, najgęściej zaludnionymi rejonami na czele. Jednak po roku 2020, gdy w praktyce zamarły większe działania zbrojne, nic w Syrii się nie zmieniło. Assad nie zdobył się na przeprowadzenie jakichkolwiek zmian politycznych, a raczej tylko utwardzał kurs. Korupcja rosła, a gospodarka spadała w otchłań bez dna. Zatem mimo quasi-pokoju na terenie większości Syrii pod rządami Assada, sytuacja wcale nie ulegała istotnej poprawie. To spowodowało apatię większości mieszkańców i całkowity rozkład morale armii, która wcześniej, mimo ogromnej fali dezercji i zatrważających strat, potrafiła jednak utrzymać choćby minimalną sprawność i spójność, a wsparta przez Iran i Rosję pokonać przeciwników. Teraz SAA po prostu się rozpierzchła. Nie zmieniły tego obrazu próby obrony Hamy przez elitarną 4 Dywizję Pancerną pod dowództwem brata prezydenta Mahira al-Assada. Społeczeństwo, a zatem także poborowi, z których składa się armia, chcą po prostu zmiany, jaka by ona nie była. Być może wychodzą z błędnego założenia, że gorzej już być nie może. W każdym razie dotychczasowi zwolennicy rządów Assada już za niego umierać nie chcą. Do tego dochodzi morze przelanej krwi i nienawiść dotychczasowych ofiar Assada. Stąd tak łatwe zdobycie Hamy przez rebeliantów i całkiem radosne witanie ich na ulicach przez mieszkańców. W końcu Hama to miejsce największego i najbardziej krwawo stłumionego buntu Bractwa Muzułmańskiego przeciwko Hafezowi Assadowi w 1982. Także po 2011 r. w Hamie toczyły się ciężkie walki. Dlatego armia rządowa, nawet stawiająca opór rebeliantom, mając za plecami wrogo, a w najlepszym wypadku biernie nastawioną ludność, uległa. W przypadku Damaszku, w ogóle nie doszło do obrony miasta, mimo pierwotnych zapowiedzi. Trzeba pamiętać, że wiele dzielnic, na czele z Ghutą i Doumą, przez długi czas opierało się podczas wcześniejszych etapów wojny domowej siłom Assada. Ich mieszkańcy z radością powitali wkraczających rebeliantów. Nie jest jasną sytuacja w dzielnicach zamieszkałych przez mniejszości (szyickie, chrześcijańskie), ale z pewnością nie odwróci to w żaden sposób biegu wydarzeń.
Drugą przyczyną upadku Assada jest brak pomocy zewnętrznej. Dotychczas płynęła ona z dwóch podstawowych kierunków: z Iranu i Rosji. Pomoc z Iranu mogła być bezpośrednia w postaci dostaw broni i irańskich instruktorów/ochotników (jednak zawsze w ograniczonej liczbie) oraz pośrednia, w postaci szyickich milicji z Iraku i libańskiego Hezbollahu. Teraz jednak Iran miał problem z przesyłaniem broni, ponieważ w praktyce nie miał jej komu przekazać. Wobec katastrofalnego rozpadu SAA, najpierw należałoby wysłać do Syrii znaczące siły własne. Najwyraźniej Iran został zaskoczony szybkością natarcia rebeliantów i nie był w stanie na czas przesłać większego kontyngentu „ochotników”. Trzeba jednak przyznać, że tam, gdzie rebelianci ścierali się z nielicznymi Irańczykami, ci ostatni stawiali zacięty opór. Do tego należy dodać wewnętrzną dyskusję w Iranie, gdzie – należy pamiętać – niedawno wygrał wybory prezydenckie umiarkowany Pezeszkian, usiłujący odbudować więzy z Zachodem poprzez swego zastępcę Zarifa, autora porozumienia JCPOA w roku 2015. Sam Iran nie był więc w stanie zdecydować się na dużą interwencję. Pomijam tu trudności transportowe, możliwość bombardowania ewentualnych szlaków komunikacyjnych przez Izrael, czy też USA, a obecnie blokowanie drogi przez al-Bukamal przez Kurdów. W takiej sytuacji władze Iranu miały podjąć – według niepotwierdzonych doniesień – poufne rozmowy z przywódcą rebeliantów al-Dżulanim, w których ustalono, że sunnici nie będą niszczyć szyickich miejsc kultu i pozostawią w spokoju mniejszość szyicką. Iran z kolei ewakuował swoich doradców z Damaszku, a przede wszystkim nie wsparł upadającego reżimu Assada. Tym bardziej na jego wsparcie nie zdecydował się Irak, skąd wprawdzie ruszyły niewielkie posiłki szyickich milicji w ostatnich dniach, jednak miały one zostać ostrzelane już po syryjskiej stronie granicy przez amerykańskie samoloty szturmowe A-10. Przede wszystkim jednak scena polityczna w Iraku jest jeszcze bardziej podzielona. Na przykład popularny i prowadzący dość niezależną od władz w Teheranie politykę szyicki przywódca Sadr sprzeciwiał się wysyłaniu sił do Syrii. Wreszcie kolejny sprzymierzeniec Assada, czyli libański Hezbollah jest na tyle osłabiony ostatnią rundą walk z Izraelem, że nie przesłał żadnych posiłków do Syrii.
Drugim potencjalnym źródłem pomocy była Rosja. Ta jednak – wobec wojny na Ukrainie – bardzo znacząco osłabiła swój kontyngent w Syrii. Dowódcy rosyjscy zdawali sobie sprawę z grożącej katastrofy i nie wysyłali w bój swoich żołnierzy. Dotychczas potwierdzono śmierć zaledwie jednego rosyjskiego żołnierza, zresztą dawnego najemnika Wagnera. Rosjanie pospiesznie wycofali się z Aleppo i podobna sytuacja miała miejsce na granicy z Turcją, wobec spodziewanego poszerzenia strefy tureckiej. Kluczowa pozostaje baza lotnicza w Hmejmim i morska w Tartus. Z tej ostatniej Rosjanie profilaktycznie wyprowadzili swoje jednostki w morze i to mimo faktu, że na razie tereny alawickie nie były bezpośrednio atakowane przez rebeliantów. Podobnie ewakuowano resztki sił powietrznych z Hmejmim, co potwierdzają zdjęcia satelitarne. Zatem Rosjanie nie tylko nie posłali Assadowi żadnych dodatkowych posiłków (działała tylko okrojona grupa sił powietrznych w Syrii), ale wprost wycofali się ze strefy konfliktu.
Co zatem dalej stanie się z Syrią, kim są zwycięzcy i czy opanowali już całą Syrię?
Najważniejszą zwycięską frakcją islamistyczną jest Hajjat Tahrir asz-Szam, czyli Organizacja Wyzwolenia Lewantu. Należy jednak pamiętać, że w rzeczywistości jest to przepoczwarzona syryjska Al-Qaida, pod przywództwem Mohammeda al-Dżulaniego, czyli dawnego emira Dżabhat an-Nusry (Frontu Obrony). Mimo że mamy do czynienia z ewidentnie dżihadystyczną organizacją, jest ona wspierana przez Turcję, a teren przez nią opanowany w muhafazie Idlib na północy Syrii, skąd wyszła zwycięska ofensywa ostał się przed atakami armii syryjskiej w latach 2018-2020 dzięki ustanowieniu tureckich posterunków. W praktyce strzegły one ostatniej enklawy HTS w Syrii, ponieważ Turcja od początku konfliktu w 2011 r. stawiała na obalenia Assada. Jednak HTS nie była w pełni podporządkowana Turcji, w odróżnieniu od będącej na tureckim żołdzie Syryjskiej Armii Narodowej (SNA). Organizacja ta złożona jest z najprzeróżniejszych organizacji rebelianckich, najczęściej pokonanych przez Assada, a następnie w ramach tzw. rekoncyliacji wywiezionych w słynnych białych autobusach na tereny Idlib i do Turcji. W zdecydowanej większości są to także organizacje o charakterze islamistycznym (np. Dżabhat asz-Szamijah/Front Lewantu, Dżajsz al-Islam/Armia Islamska, Alawijat Suqur asz-Szam/Brygada Sokołów Lewantu, itd.), a nie brakuje i dawnych bojowników Państwa Islamskiego, choć znaleźć wśród nich można także turkmeńską Brygadę Sułtana Murada, o wyraźnie neo-osmańskim programie. To spośród tych bojowników Turcja rekrutowała chętnych do walki w Libii po stronie islamistycznego Rządu Jedności Narodowej oraz w Górskim Karabachu po stronie Azerbejdżanu. Przede wszystkim jednak to właśnie SNA zajmowało tereny północnej Syrii w ramach kolejnych tureckich operacji anty-kurdyjskich. SNA będąca w praktyce zbieraniną różnych oddziałów przedstawia mniejszą wartość bojową niż HTS, jest jednak od niej liczniejsza, a przede wszystkim korzysta z bezpośredniego wsparcia tureckiego. Podczas obecnych walk donoszono np. o tureckich Bayraktarach prowadzących zwiad nad terenami zajętymi przez armię rządową. SNA jest o tyle wygodniejszym narzędziem w rękach Turcji, że jest od niej całkowicie zależna finansowo i w kwestii uzbrojenia. HTS wykazuje się nieco większą niezależnością, jednak można być pewnym, że jest głęboko zinfiltrowane przez turecki MIT (wywiad wojskowy). Nie ulega wątpliwości, że cała obecna operacja została zaaprobowana i w dużej mierze przygotowana przez Turcję, mimo jej oficjalnego dementi.
Przejęcie przez takie organizacje serca Syrii, czyli pasa od Aleppo do Damaszku oraz całego pogranicza syryjsko-tureckiego oznacza w praktyce ustanowienie tam islamskiego emiratu, lub innego islamistycznego rządu (w rodzaju Bractwa Muzułmańskiego) pod kuratelą Turcji. W ten sposób ziszczą się sny prezydenta Erdoğana o przynajmniej częściowej odbudowie osmańskiego imperium.
Być może poza tym tworem pozostanie alawicka, nadmorska część Syrii, ponieważ mieszkający tam Alawici raczej będą się bronić, wiedząc jaki los może ich czekać po przejęciu władzy przez ugrupowania salafickie. Alawici są powszechnie znienawidzeni będąc podporą rządów Assada i na dodatek są traktowani jako heretycy. Może więc dojść do oddzielenia się „Alawistanu” podobnie jak to częściowo miało miejsce na początku panowania francuskiego po I Wojnie Światowej. To właśnie na ten teren kierowała się część rozpadających się sił syryjskiej armii rządowej i być może spróbują oni utrzymać ten teren. Jeśli jednak Alawitom nie udałoby się utrzymać w swej nadmorskiej enklawie i HTS wraz z SNA zająłby te tereny, należy się spodziewać mordów, czystek etnicznych i masowej ucieczki Alawitów do Libanu, co tylko pogłębiłoby chaos panujący w tym kraju.
Z kolei na wschodzie za Eufratem dominującą pozycję utrzymają zapewne Kurdowie (SDF). Ich dotychczasowa współpraca z Assadem i Rosjanami, wymuszona częściowym wycofaniem się Amerykanów podczas pierwszej kadencji prezydenta Trumpa, w obecnej sytuacji jest bezcelowa. Obecnie SDF zajmuje najważniejsze miasto na wschodzie Syrii, czyli Deir ez-Zor oraz kluczowe przejście graniczne z Irakiem w al-Bukamal. W takiej sytuacji Amerykanie, mimo wcześniejszych zapowiedzi prezydenta-elekta, zapewne nie wycofają się z Syrii. Współpraca z SDF daje im z jednej strony kontrolę nad ewentualnym wtargnięciem do Syrii irackich milicji szyickich od wschodu, zaś od zachodu pozwala utrzymać roponośne tereny nad Eufratem poza zasięgiem islamistycznych rebeliantów. Na dodatek kontrolują w ten sposób największe złoża ropy w Syrii. Tak kluczowej pozycji USA z pewnością pochopnie nie oddadzą. Natomiast z pewnością Amerykanie nie będą wspierać Kurdów w ich walce z Turcją i jej proxy, jakim są NSA. Trwają już walki wokół Manbidż (ostatniej kurdyjskiej enklawy na zachód od Eufratu) i należy się spodziewać poszerzenia pasa pod kontrolą Turcji wzdłuż granicy, włącznie z miastem Kobane, wsławionym heroiczną obroną Kurdów przed Państwem Islamskim w 2014-15 r.
Od południa, przy granicy z Jordanią obecnie są trzy różne siły anty-asadowskie. Pierwsza z nich to rebelianci utrzymujący pustynny rejon na styku Jordanii, Iraku i Syrii wokół przejścia granicznego at-Tanf dzięki wsparciu amerykańskiemu. Siły rebeliantów są tutaj jednak niewielkie. Być może uda się im zająć Palmyrę, co pozwoli kontrolować centralną część Syrii. Zdecydowanie większą siłę reprezentuje spontanicznie odradzający się ruch rebeliantów w Daraa. To właśnie ci rebelianci wjechali od południa do Damaszku ścigając się o plamę pierwszeństwa z HTS nadchodzącym z północy. Siły rebeliantów na południu nie mają aż tak wyraźnego zabarwienia dżihadystycznego i są pozbawione centralnego dowództwa, co zdaje się zapowiadać ich mniejszą rolę w przyszłości. Wreszcie trzecią siłą na południu są Druzowie, skupieni głównie w muhafazie Suwajda. Ci raczej zadowolą się zajęciem swych rodzinnych terenów, przez co odetną ewentualnych uciekinierów z Damaszku od granicy z Jordanią.
Na południu jest jednak jeszcze jedna istotna sił: Izrael. Skoncentrował on przy granicy z Syrią znaczne siły mobilizowane w alarmowym trybie. Mimo oficjalnych zapowiedzi o braku zainteresowania wewnętrznym konfliktem syryjskim, aktywny udział Izraela jest oczywisty. Izrael od dawna regularnie bombardował siły syryjskie, oficjalnie zwalczając wsparcie dla Hezbollahu, a w trakcie wcześniejszych etapów wojny domowej dostarczał rebeliantom broń i leczył ich rannych w swoich szpitalach. Upadek Assada jest z pewnością Izraelowi na rękę, ponieważ pozbawia Iran poważnego sojusznika i pozostawia libański Hezbollah bez lądowej drogi wsparcia. Pytaniem na razie bez odpowiedzi są zamiary sił Izraelskich. Czy nie zechcą one skorzystać ze sposobności i zająć kolejnych terenów syryjskich na wschód od Wzgórz Golan, uzasadniając to budową „strefy bezpieczeństwa”? Być może celem Izraela będzie zbudowanie lądowego pomostu wzdłuż granicy syryjsko-jordańskiej aż do terenów kurdyjskich, bowiem Kurdowie jako jedyni na Bliskim Wschodzie postrzegani są jako sojusznicy Izraela. Byłoby to o tyle łatwiejsze, że część z tych terenów zamieszkała jest przez Druzów, którzy mieszkają także na północy Izraela w Galilei.
Na razie wszystko wskazuje na długotrwały okres chaosu i walk wewnętrznych pomiędzy poszczególnymi zwycięskimi frakcjami i zewnętrznymi graczami. Z tych ostatnich z rozgrywki na razie wypadła Rosja i Iran, pozostała jednak Turcja, USA i Izrael.
Na koniec należy wspomnieć o największej ofierze wojny w Syrii – chrześcijanach syryjskich. Przed 2011 r. stanowili oni około 10% mieszkańców. W początkach wojny domowej część z nich brała udział w demonstracjach anty-asadowskich. Jednak wraz z radykalizowaniem się rebeliantów i przechodzeniem przez nich na twarde, dżihadystyczne pozycje, chrześcijanie stawali w sytuacji bez wyjścia: Assad mógł być skorumpowany i bezwzględny, ale nie prześladował ze względu na wyznanie. Dlatego zdecydowana większość chrześcijan popierała Assada podczas wojny domowej. Na przykład w Aleppo, chrześcijańskie dzielnice w zachodniej części miasta formowały własne oddziały walczące z rebeliantami. Teraz całe Aleppo jest w rękach rebeliantów, a za chwilę podobny los spotka większość zamieszkałych terenów Syrii. Chrześcijanie nigdzie nie stanowią większości, nie mieszkają w dużych, zwartych skupiskach. Mają swoje dzielnice w miastach, swoje wioski, jednak nie mają swojej części Syrii, jak Alawici na zachodzie, Kurdowie na północy czy Druzowie na południu. Ich los spoczywa wyłącznie w rękach zwycięskich rebeliantów i z pewnością maluje się w czarnych barwach. Być może jedynym ratunkiem dla tych, którzy jeszcze pozostali w Syrii będzie ucieczka i tułaczka za granicą. Pierwszym ich celem będzie oczywiście Liban, a następnie Europa (zdecydowanie nie Turcja). Być może więc będziemy musieli przyjąć prawdziwych uchodźców z Syrii.
maciej.munnich@kul.pl