Aktualności / Wydarzenia

Nie bójmy się cyfrowych technologii

Żyjemy w czasach, w których wszyscy jesteśmy zanurzeni w technologii cyfrowej; ze sztucznej inteligencji korzystamy już niemal każdego dnia uczestnicząc w eksperymencie, którego stawką jest jakość naszego życia – mówi w wywiadzie dla „Przeglądu Uniwersyteckiego” dr Paweł Fortuna – naukowiec i nauczyciel akademicki z Katedry Psychologii Eksperymentalnej Instytutu Psychologii KUL. Nie bójmy się jednak, ponieważ nauka, w tym cyberpsychologia pozytywna, która rodzi się na naszej uczelni, może nam pomóc zaadaptować się do życia w XXI wieku – dodaje.

Na początek pytanie osobiste – od dłuższego czasu zajmujesz się cyberpsychologią, ciekawi mnie, ile czasu spędzasz w sieci badając technologie cyfrowe lub korzystając z różnego rodzaju aplikacji?

Myślę, że nie więcej niż inni ludzie. Wydaje mi się, że jestem przeciętnym przykładem użytkownika internetu i nowych technologii, który, żeby się przystosować do życia w dzisiejszym świecie musi się sprawnie kontaktować z ludźmi. Korzystam z najbardziej dostępnych urządzeń i nie obudowuję się specjalnie technologią. Z całą pewnością nie jestem osobą, która jest fanem technologii, a innowacje przyjmuję bez przesadnego entuzjazmu.

A czy zgodzisz się z opinią, że ludzkość obecnie znajduje się w samym środku wielkiej zmiany, rewolucji technologicznej?

Przed kilku laty Łukasz Bożycki, fotograf przyrody, z którym napisałem książkę „Animal Rationale”, uświadomił mi, że w Warszawie żyje 220 dziko żyjących gatunków ptaków, prawie 40 gatunków ssaków, a kiedy staliśmy kiedyś na przystanku tramwajowym, to powiedział, że gdybyśmy wykopali tam metr na metr ziemi, to mielibyśmy tysiące gatunków różnego typu insektów. Pojawia się więc pytanie: Czym jest miasto? Biorąc pod uwagę perspektywę Łukasza okazuje się, że jest to miejsce, w którym przede wszystkim żyją zwierzęta plus człowiek, a nie odwrotnie.

Identycznie jest z technologią. Jesteśmy tak zanurzeni w technologię, że osoba, która zajmuje się funkcjonowaniem człowieka i nie uwzględnia w ogóle tego kontekstu w zasadzie prowadzi rozważania dalekie od rzeczywistości. Obecnie niemal każdy człowiek na ziemi jest w ten czy inny sposób podłączony do sieci, korzysta z licznych innowacji, nie zaprzątając sobie głowy jak też one działają.

Właśnie, bo co wie o nas cyberświat? Co wiedzą o nas Google czy Facebook czy inni giganci technologiczni?

To są ogromne ilości danych, a technologia, z której korzystamy wydaje nam się przezroczysta. Warto mieć świadomość, że uruchamiając różnego typu aplikacje, choćby na naszych smartfonach, stajemy się przede wszystkim dostawcami danych. Korzystając np. z nawigacji jesteśmy lokalizowani, płacąc kartą wskazujemy sklepy, w których robimy zakupy, a ci, którzy noszą zegarki sportowe nieustannie dostarczają informacji m.in. o swojej kondycji fizycznej, tętnie czy ciśnieniu krwi.

Rzeczywistość jest obecnie jedną wielką klawiaturą, a każdy nasz ruch jest pozostawieniem na niej śladu. Całokształt rejestrowanych aktywności przenosi się do chmury, która płynie po niebie wielkich korporacji. Na przykładzie map Google możemy sobie unaocznić jak szczegółową reprezentacje cyfrową ma nasz świat i nie mamy przy tym pojęcia do czego, przez kogo i jak te ogromne ilości danych zostaną użyte w przyszłości.

Może przez sztuczną inteligencję, o której wiadomości w ostatnich latach robią furorę? W swojej książce „Optimum. Idea cyberpsychologii pozytywnej”, która w ciekawy sposób przybliża problematykę wpływu technologii cyfrowych na życie człowieka, zachęcasz do ćwiczenia intelektualnego polegającego na podjęciu próby zdefiniowania sztucznej inteligencji. Przyznam, że nie jest to takie proste...

Ciekawe, że dla przeciętnego Polaka sztuczna inteligencja (SI) jest zjawiskiem odległym od codziennego życia, choć aż 81 proc. – jak wynika z badań sondażowych – deklaruje, że wie, czym ona jest. Tymczasem zaledwie 17 proc. badanych potrafiło wskazać, że aplikacje wykorzystujące SI są w ich smartfonach. Pojawia się zatem pytanie, czy rzeczywiście ci badani wiedzą, czym jest SI, skoro tak niewiele osób jest w stanie ją zidentyfikować w swoim najbliższym otoczeniu. A to dotyczy nie tylko ekranów komputerów i smartfonów, ale nawet odkurzaczy, które dzięki SI uczą się jak omijać przeszkody.

SI spostrzegamy głównie poprzez pryzmat narracji popkulturowych, a więc filmów science fiction, w których jest ona przedstawiana jako skomplikowany program lub groźne humanoidalne roboty, które opanowują świat, atakują ludzi lub ratują ludzkość przed zagładą. Dużo w tym wszystkim jest antropomorfizowania i sięgania do pradawnych źródeł lęku człowieka przed nieznanym, przed tym, co ma nadludzką moc.

Narracje, o których mowa, są wzmacniane takimi wydarzeniami jak np. konferencja cyfrowej gospodarki „Impact” w 2018 roku, podczas której rektor Akademii Górniczo-Hutniczej „wręczył” papierowy indeks (śmiech) humanoidalnemu robotowi Sophia. Z biegiem czasu okazało się, że Sophia stała się „technocelebrytką”, która „udziela” wywiadów dziennikarzom, „podejmuje” naukę, by mieć dobrą pracę, a nawet „ma” marzenia, aby mieć rodzinę i przyjaciół.

To jak rozumieć sztuczną inteligencję?

Pamiętajmy, że to iluzja, że SI jest czymś od nas odległym. Na SI składają się różne programy, które działają w ściśle określonych i wąskich dziedzinach. Ich walorem jest to, że potrafią się same uczyć.

Dobrym przykładem jest tutaj system grający w go. Najpierw był to program „trenowany” przez człowieka, ale jego kolejna wersja pozwalała mu uczyć się od samego siebie. A wiadomo, że biegłość w danej dziedzinie uzyskuje się poprzez wielokrotne powtórzenie określonych doświadczeń i SI w tym aspekcie ma ogromną przewagę. To, co człowiek uczy się przez całe życie, SI osiąga błyskawicznie.

Nie powinno nas dziwić zatem zdobywanie przez SI tego rodzaju specjalistycznych kompetencji, ale zastrzegam, że program, który świetnie gra w grę go nie jest jednocześnie w stanie np. kontrolować czasu gotowania jajka i przewidywać pogodę. To trochę jak z kalkulatorem – stosunkowo prostym urządzeniem, które potrafi wykonywać za nas nawet najbardziej skomplikowane obliczenia. Co prawda kalkulator nie potrafi się uczyć, ale tak jak programy SI działa w wąskiej dziedzinie i tylko w niej zdobywa swoje bezbłędne umiejętności.

Ludzie jednak boją się sztucznej inteligencji. Tego, że SI odbierze im – jak piszesz – podmiotowość i panowanie nad coraz bardziej zdigitalizowanym życiem, przejmie stanowiska pracy, pogłębi podziały ekonomiczne, zagrozi bezpieczeństwu poprzez śledzenie, pozyskiwanie i wykorzystywanie danych, osłabi nasze funkcjonowanie poznawcze i społeczne, a produkując fake newsy zwiększy poziom dezorientacji.

To prawda. W historii ludzkości jednak bano się wielu rzeczy, gdy np. wyświetlano pierwsze filmy z wjeżdżającym na stację kolejową pociągiem ludzie uciekali z kina. W „Optimum” przypominam, że nie jest możliwe uniknięcie negatywnych skutków wdrażania systemów opartych na SI – tak jak zauważył Stanisław Lem, że „taka jest istota wszelkich ludzkich poczynań: nigdy nie ma w nich dobrego bez złego”.

Warto przytoczyć w tym miejscu metaforę „wielkiej powodzi” Hansa Moraveca – naukowca i futurologa, który zastanawiał się kiedy komputer dorówna ludzkiemu mózgowi. W jego wizji kraina ludzkich kompetencji reprezentowana przez wzniesienia jest sukcesywnie zatapiana przez technologię i z biegiem czasu będzie coraz mniej umiejętności, których nie da się imitować za pomocą sztucznych systemów. Z drugiej strony warto też przywołać tzw. paradoks Moraveca, zgodnie z którym złożone funkcje takie jak np. rozumowanie wymagają mniejszej mocy obliczeniowej niż prostsze, wydawałoby się, dyspozycje takiej jak percepcja czy funkcje motoryczne. Według Moraveca łatwiej jest sprawić, by komputery osiągnęły biegłość człowieka dorosłego w grze w warcaby niż nabyły umiejętności rocznego dziecka w spostrzeganiu i poruszaniu się.

„Umysłowe zdolności czterolatka, które uważamy za oczywiste − rozpoznanie twarzy, podniesienie ołówka, przejście przez pokój – faktycznie rozwiązują jedne z najtrudniejszych inżynieryjnych problemów” − ocenił psycholog i kognitywista Steven Pinker, który paradoks Moraveca nazwał najważniejszym odkryciem w dziedzinie sztucznej inteligencji. Ale pozostając przy metaforze „wielkiej powodzi”, czy wydaje Ci się prawdopodobne, że za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat możliwe będzie np. pisanie przez SI nie tylko artykułów prasowych, ale nawet książek naukowych?

To jest prawdopodobne, ale należy pamiętać, że ostatecznie sens tych publikacji będziemy odczytywać my, ludzie. W związku z tym sztuczne systemy nie będą mogły realizować celów bez uwzględnienia tego kryterium. Mimo, że SI napisze poprawny językowo tekst i nawet, dzięki określonemu treningowi, będzie on nośnikiem interesujących znaczeń, to jednak wciąż będziemy mieli do czynienia z pracą, której wartość ocenimy my sami.

Podobnie jest z obrazami generowanymi przez SI – podobają się, bo są zgodne z pewnymi znanymi już kanonami np. stylem impresjonistów. Dla ekspertów jednak zawsze uchwytna będzie różnica pomiędzy oryginalnym utworem np. „Wariacjami Goldbergowskimi” Jana Sebastiana Bacha, wykonanym przez Glenna Goulda w 1955 roku, a tymi utworami, które powstają dzięki systemowi DeepBach, z powodzeniem modelującym muzykę polifoniczną i generującym czterogłosowe chorały w stylu mistrza baroku.

Ale za ciekawe uznaję np. pytanie, czy możliwe byłoby takie wytrenowanie SI, która dostarczyłaby nam nowych punktów widzenia na temat gry polskiej reprezentacji w trakcie mundialu w Katarze. Opinii, której nie wyraził żaden z ekspertów, także trenerów i zawodników. I moim zdaniem to jest możliwe, ponieważ dzięki temu, że gra piłkarzy jest w dużym stopniu sparametryzowana SI może wykryć zależności, których my kompletnie nie widzimy i połączyć to np. z warunkami na boisku, temperaturą, stylem i historią gry każdego z piłkarzy.

Mam jednak wątpliwości, czy SI jest w stanie rozstrzygać problemy, którymi parają się eksperci w zakresie nauki czy sztuki np. literatury, malarstwa, rzeźby. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby SI mogła być włączona w długą tradycję eksploracji tych dziedzin, gdzie ogromną rolę odgrywa zrozumienie kierunku poszukiwań i intuicja – dyspozycja, której nie do końca rozumiemy i z tego powodu nie potrafimy poddać algorytmizacji. Dlatego, odnosząc się jeszcze do wspomnianej metafory Hansa Moraveca, nie sądzę, by czekał nas potop. Paradoksalnie nasza niewiedza – coś, co dla nas jest jeszcze tajemnicą – może nas ochronić.

Na koniec chciałbym zapytać o cyberpsychologię pozytywną, badającą umysł człowieka w kontekście interakcji z nowymi technologiami. W „Optimum. Idea cyberpsychologii pozytywnej” piszesz, że obecnie „zajmujemy się raczej radzeniem sobie z psychologicznymi zgliszczami, jakie zostawia po sobie nieumiejętny kontakt z innowacjami, niż wspomaganym przez nie rozwojem najlepszych potencjałów człowieka”. 

Zaniepokoił mnie fakt, że w ramach cyberpsychologii z łatwością znajdujemy badania dotyczące uzależnień od mediów społecznościowych czy hejtu w internecie, ale analizy dotyczące pozytywnego wykorzystania technologii są albo w zarodku albo są niewidoczne. Brakuje agory, na której badacze, w tym psychologowie, a także specjaliści zajmujący się SI, przedstawiają pozytywną ofertę dotyczącą nowych technologii; omawiają to, co mogłoby pomóc ludziom nie tylko – jak dotychczas – w osiąganiu przyjemności czy skuteczności, ale także w nadaniu życiu głębszego sensu.

Cyberpsychologia pozytywna, której ideę zaproponowałem, to reakcja na zaproszenie fizyka i kosmologa Maxa Tegmarka do „najważniejszej rozmowy naszych czasów”. Tegmark zaproponował, żeby nie czekać z założonymi rękami na czasy, w których człowiek stanie się podwładnym SI i dopóki jest jeszcze taka możliwość, podjąć na ten temat poważną rozmowę. Wspólną podstawą debaty na ten temat jest sprawa fundamentalna: Jeśli chcemy, by zaawansowane systemy wspierały ludzkość w realizacji jej celów, to musimy wiedzieć, jakie są najważniejsze dążenia człowieka. Jak stwierdził Tegmark: Jeśli nie wiemy, czego chcemy, to mniej prawdopodobne jest, że coś osiągniemy, a jeśli oddamy kontrolę maszynom, które nie podzielają naszych celów, prawdopodobnie uzyskamy to, czego nie chcemy.

Ale czego my, ludzie właściwie chcemy?

Odpowiedź na pytanie o dobrostan człowieka, w tym człowieka XXI wieku zanurzonego w technologiach cyfrowych, daje nam właśnie nauka. Psychologia pozytywna ma konkretne propozycje dotyczące czynników sprzyjających osiągnięciu dobrostanu, a źródłem jej pewności są nie tylko odnotowane w badaniach zależności, ale setki czy nawet tysiące lat refleksji na ten temat, począwszy od namysłu najwybitniejszych myślicieli starożytnej Grecji lub Rzymu.

I okazuje się, że na dobrostan człowieka można patrzeć w perspektywie hedonizmu, czyli zastanawiając się, co sprawia, że życie człowieka jest przyjemne lub w perspektywie eudajmonizmu, gdzie koncentrujemy się na zasadach, sprawiających, że człowiek może osiągać głęboką satysfakcję z życia w zgodzie ze swoim prawdziwym Ja, nawet jeśli wiąże się to z doświadczaniem cierpienia.

Cyberpsychologia pozytywna, która kieruje uwagę na perspektywę eudajmonii, motywuje refleksję nad celami, które są dla ludzi najbardziej pożądane, by zapewnić im szczęśliwe życie. Wtedy też znacznie łatwiej będzie nam kontrolować kierunek rozwoju technologii. Uważam, że pewne cele dotyczące kształtowania technologii nie zostały jeszcze sformułowane albo świat biznesu nie dostrzega jeszcze wartości rozwijania technologii ułatwiającej osiągnięcie szczęścia przez wielkie S. To oznacza, że wszyscy uczestniczymy w eksperymencie, którego stawką jest jakość naszego życia, ale, jak widać, nie poprzestajemy na gorzkich konstatacjach.